Artykuły

Turandot czyli pierwsza opera na stadionie

"Turandot" w reż. Michała Znanieckiego, plenerowe widowisko Opery Wrocławskiej na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Pisze Magdalena Talik w portalu kulturaonline.pl.

Opery na stadionach to, przynajmniej za granicą, pomysł na promocję kompozytorów i przyciągnięcie publiczności, która łaknie nowości, ale i trudno ją przekonać do tradycyjnego teatru operowego i spędzenia wieczoru w czerwonym fotelu.

Dotychczas w Polsce nikt nie odważył się sięgnąć po podobne rozwiązanie. Ewa Michnik, dyrektor Opery Wrocławskiej jako pierwsza zaryzykowała i zdecydowała, że "Turandot" Giacomo Pucciniego zostanie wystawiona na zabytkowym Stadionie Olimpijskim, którego historia sięga czasów Breslau.

To obiekt znacznie trudniejszy do zaadaptowania na potrzeby sceny niż choćby wrocławska Pergola, gdzie publiczność siedziała wyłącznie na wprost artystów. W przypadku stadionu widzowie oglądali spektakl z trzech stron, a scenografia i cała akcja musiała zostać zaaranżowana w ten sposób, by była dostrzegalna dla każdego.

Reżyser Michał Znaniecki, który wcześniej pracował m.in. przy "Otellu" na wrocławskiej Wyspie Piaskowej zaprojektował tym razem chińskie miasto, otoczone obronnym murem strzeżonym przez licznie reprezentowaną terakotową armię. Na wzniesieniu rysowała się błyszcząca korona, z której ukazywała się ludowi bezwzględna Turandot, księżniczka opętana manią zemsty na mężczyznach, którzy ośmielili się poprosić o jej rękę.

Każdemu zadawała niezwykle trudne szarady, a ich rozwiązanie miało być równoznaczne ze zdobyciem kobiety. Rzecz w tym, że ofiarą Turandot padali kolejni kawalerowie. Do momentu pojawienia się tajemniczego i kochającego wyzwania anonimowego mężczyzny. Rozwikłał on, nie bez trudu, zagadki Turandot, ale satysfakcję z jej zdobycia przesłoniła śmierć zakochanej w nim Li, która towarzyszyła mu w podróży do miasta.

Historia Turandot została zaczerpnięta przez librecistów Pucciniego z XVIII-wiecznego utworu literackiego Carla Gozziego. Włoski mistrz opery pracował z zapałem, rozważał różne opcje zakończenia historii chińskiej władczyni. Nie dane mu było jednak napisać ostatniego taktu, zmarł, przerywając tworzenie w III akcie, tuż po śmierci Li. "Turandot" dokończył za niego kompozytor Franco Alfano. W tej wersji historia kończy się gorzkim, ale jednak happy endem (Turandot chce być na zawsze z Kalafem). Jak rozwiązałby problem księżniczki sam Puccini, nie wiemy, choć Alfano wykorzystał szkice mistrza kompletując orkiestrację.

W wersji Michała Znanieckiego mamy Chiny starożytne, ale jednak w pewnej mierze współczesne, bo narastający terror i atmosfera zagrożenia jest wszechobecna w zgaszonej kolorystyce ożywionej jedynie kostiumami bądź światłem. Spiskują Ping, Pong i Pang, morduje gwardia Turandot, drży lud (chór).

W tej atmosferze miłość Kalafa do Turandot nie może być afektem młodzieńca, ale wyzwaniem, jaka stawia przed sobą dojrzały mężczyzna. W tej wersji Kalaf (świetny Luis Chapa) to zdobywca, chce sięgnąć po trofeum. Być może, by udowodnić sobie, że potrafi złamać Turandot (niezbyt udana kreacja węgierskiej sopranistki Georginy Lukacs). Ona przed uczuciem broni się będąc okrutna. Najbardziej wyrazista pozostaje postać Li (wielka rola Anny Lichorowicz), zakochanej kobiety, która w imię uczucia odda własne życie.

Ten skomplikowany trójkąt, którego rozwiązanie często uważane było przez krytyków opery za nieprawdziwe (Kalaf nawet w obliczu śmierci Li zamęczonej przez wojska Turandot wybiera zimną księżniczkę) na stadionie okazało się wiarygodne, głównie za sprawą wykonawców (także przecież orkiestry pod batutą Tomasza Szredera i chóru), którzy sprawili, że muzyka Pucciniego przykuwała uwagę, uwodziła i wprawiała w swoisty trans.

Trudno było w pewnym stopniu nie współczuć zakłamanym Pingowi i jego dwóm towarzyszom, trudno oderwać oczy od murawy w III akcie. Szkoda jedynie, że Michał Znaniecki musiał grubym flamastrem podkreślić finał traktując widzów ogniami sztucznymi i wizją statystów przebranych za tybetańskich mnichów. Wyglądali wprawdzie efektownie, ale ich pojawienie się (wyskoczyli z wnętrz terakotowych wojowników) wywoływało raczej śmiech niż satysfakcję, że oto nawet w Chinach przyszedł moment, że prawda nareszcie zatriumfowała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji