Artykuły

Dzienniki, olimpiady, farsa

Kilka słów o dziennikach. Moje uczucia wobec tej rubryki są - jak to się mówi - mieszane. Mieszana zresztą bywa i obsługa owej najbardziej popularnej pozycji TV. Inaczej chyba być nie może, nieosiągalny bowiem jest także stały najwyższy diapazon pisma codziennego. Ostatnio np., wedle mego mniemania, dziennik przeżywa wyraźne ożywienie. Dzieje się to nie tylko za sprawą wysokiej gorączki panującej w świecie, lecz także w wyniku - powiedziałbym - ofensywniejszego redagowania. Wyczuwam po prostu w ostatnich czasach jakby lepszą rękę redaktorską, solidniejszą a jednocześnie temperamentniejszą robotę. Dzienniki nabrały dynamizmu i rozleglejszej informacji. Oglądam je ostatnio z satysfakcją, co mnie szczególnie cieszy, gdyż przecież przykłada do nich między innymi rękę od lat mój stary kolega Jerzy Tepli.

Po sąsiedzku zaś, w okolicy dziennika, idą od pewnego czasu trybuny telewizyjne. Widzieliśmy właśnie ostatnio ową pozycję poświęconą sprawom kultury i polityki kulturalnej. Za stołem dyskusyjnym zasiedli Józef Lenart, Włodzimierz Sokorski i Stanisław Wroński. Do rozmowy zagrzewał gości Stanisław Kuszewski. W ciągu kilkudziesięciu minut dotknięto i spraw związanych z ruchem wydawniczym książek, i z poligrafią, i z inwestycjami, i z masowymi środkami przekazu szczególnie zaś z telewizją, a także mówiono, o sytuacji w środowiskach twórczych. Tutaj m. in. poruszono kwestię postaw politycznych a w tym kontekście mówiono o pomieszczonych na łamach pism zagranicznych listach Sławomira Mrożka i Jerzego Andrzejewskiego.

W tej okolicy, okolicy zjawisk kulturalnych, spotkaliśmy się jeszcze z "Pegazem", prowadzonym jak zwykle przez Jana Kłossowicza. Tym razem najwięcej miejsca gospodarze poświęcili książce polskiej i jej przygodom zagranicznym. Poza tym, jak to w magazynie, mieliśmy wszystkiego po trosze wliczając w to i gafy techniczne realizatorów.

Jeśli zajmujemy się już publicystyką i informacją odnotujmy, że niedzielnego wieczoru przedstawili nam się po raz pierwszy specjalni wysłannicy telewizji na Olimpiadę w Meksyku. Jest ich piątka. Jakość przekazu kablowego nie była najlepsza, ale technicy zapewniają nas, iż do dnia rozpoczęcia igrzysk będzie znacznie lepiej. Życzymy w każdym razie naszej ekipie wszystkiego najlepszego, pracę bowiem - jak się domyślam - mieć będzie wyjątkowo trudną. Są jednak w tej piątce trzy nazwiska, które gwarantują nam sporo emocji przy telewizorach.

W teatrze zaś oglądałem w ubiegłym tygodniu dwie sztuki. Z jakże różnych obejść, obie jednak dobrej roboty artystycznej. Po pierwsze więc "Król Agis" Juliusza Słowackiego, jedno z tych dzieł poety, o których zwykło się mówić jako o arcydziele poezji, lecz nie o arcydziele dramatu. Istotnie, rzecz nie jest dla sceny najłatwiejsza i najlepiej przylegająca, czego dowodem zupełnie znikoma ilość premier w teatrach. Dla telewizji przegotował "Króla Agisa" Bronisław Dąbrowski, zaczynając rzecz całą od koniecznych a trafnych/skrótów. W adaptacyjnej wersji otrzymaliśmy przejrzysty i klarowny dramat władzy i rewolucji, choć ani - że posłużę się terminem muzycznym - polifoniczność akcji, ni trudności recepcji tekstu związane z przekazem, wierszowanym - tej przejrzystości przecie nie ułatwiają. B. Dąbrowski bardzo pięknie zakomponował owo widowisko, ze smakiem budując poszczególne sceny, przydając im rytmicznej łączności i planując konsekwentnie dramatyczność wydarzeń. Miał zaś do pomocy znakomitą scenografię Wiesława Langego, który potrafił wbudować w trudny plan telewizyjny realistyczną wizję brył architektonicznych wiążąc je z poetyckim skrótem i urodą, zawsze mówiłem, że Lange najlepiej chyba w Polsce potrafi tworzyć scenografię dla TV.

W przedstawieniu brali udział w olbrzymiej większości aktorzy scen, krakowskich. I grali bardzo ładnie. Więc Jerzy Kamas w roli tytułowej, więc Włodzimierz Saar, więc Leszek Herdegen, Irena Szramowska czy Jerzy Sagan. Nie mogę wymienić wszystkich aktorów tego spotkania, bo obsada była nader liczna, wszyscy jednak mają swój dobry udział w tej robocie przekazanej nam przez ośrodek katowicki.

Przy okazji zwracam się uprzejmie do kolegów z działu kulturalnego "Trybuny Ludu", by zechcieli pilnować troskliwiej korekty, a może nawet i ją trochę poduczyli w nazwiskach znanych aktorów, bo w piątkowej informacji telewizyjnej błędy były doprawdy żenujące i nawet, powiedziałbym, obraźliwe wobec aktorów.

Tyle o pierwszym z widzianych spektakli. Drugi to farsa Hennequina i Vebera "Pani prezesowa". Powiedziałbym raczej, że była to komedia muzyczna zmieszana z farsą. Zabierałem się do oglądania tego spektaklu bez entuzjazmu, moja pamięć o tym gatunku teatralnym widzianym w TV zanotowała dużo złych aktów. Tymczasem dostaliśmy spektakl wielkiego uroku, ładnej muzyki, lotnej gry aktorskiej i wytrawnych tekstów do piosenek. Cóż to jednak za majster jest z Jerzego Jurandota! Muzykę przysposobił J. Leszczyński. Reżyserię miał w rękach Edward Dziewoński, ręce to są pewne, onże także grał przekomicznie rolę Ministra. Sekundowali mu bardzo ładnie Gustaw Lutkiewicz (Prezes) i Damian Damięcki (Sekretarz). Zresztą byli przy tym jeszcze i Kłosowski i Fiedler, towarzystwo jednym słowem komediowe przednie. Powiem przecie, że największą niespodziankę sprawiła mi Ewa Wiśniewska, która znakomicie zaprezentowała się jako aktorka komediowa. Miała ładny gest, urokliwie śpiewała, była piękna i stylowa. Brawo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji