Artykuły

Tratwą przez Polskę

"Utwór o Matce i Ojczyźnie" w reż. Marcina Libera w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Inga Iwasiów w Teatrze.

Spektakl zaczyna się fragmentem wywiadu z Bożeną Keff, wyjaśniającą motywy napisania utworu-potwora (to wyrażenie nie pada, mowa jest o "tajnym pliku"), co współgra ze scenografią, wprowadzającą w przestrzeń warsztatu pracy, przy którym powstał tekst. Wprowadzającą w dwóch przynajmniej sensach: na środku stoi stół, na nim laptop, grająca narratorkę-Usię Beata Zygarlicka odrabia swoje terapeutyczne zadanie; zamykające scenę ściany wyłożone drewnianymi panelami służą za ekrany do wyświetlania Polski; na samym stole, pod nim, pod dywanem znajdują się nieoczekiwanie kartki z wolnościowymi hasłami, ale i komiks Maus; popielniczka pozwala rozgrywać mecz matka - córka. Na scenie powstaje więc "utwór" z tych elementów, z których powstaje "w naturze" - proste środki oddają autotematyczne, autobiograficzne i wspólnotowe elementy literackiego pierwowzoru.

Narratorka pisze o swojej relacji z matką-Meter, osamotnioną ofiarą Holokaustu, uciekinierką ze Lwowa, wdową po samobójcy-komuniście. Meter grana przez Irenę Jun - w szalu na głowie i miękkich kapciach - trzyma w szachu córkę, wciąga ją w świat zmarłych przemieszany ze światem własnych jelit, sprowadzony do somatyczności życia w czterech ścianach. Zrzędliwe, lecz mocne, imperatywne kwestie Meter wywołują na widowni szmer - każdy ma matkę i bywał szantażowany ofiarniczą postawą rodzicielki. Ten aspekt tekstu Keff wywoływał najżywsze dyskusje. Nawiązujący do pierwszoplanowego w feminizmie lat siedemdziesiątych nurtu "zabijania matek" jako najistotniejszego zadania tożsamościowego kobiet, wydaje się aktualny w kraju kultu macierzyńskiego. To jednak nie takie proste. Nie chodzi przecież o to, że matki marudzą, a córki muszą wybić się na niepodległość, żeby zrealizować własne plany życiowe. I utwór Keff, i spektakl opowiadają o czymś bardziej skomplikowanym, o matce-Żydówce, której popkulturowy wizerunek znamy z filmów Woody'ego Allena. O kobiecie uosabiającej tradycyjną rolę rodzinną, z wpisaną w nią nadopiekuńczością, przedefiniowaną jednak przez Zagładę. Meter uciekła Hitlerowi i Stalinowi - narratorka zamienia te fakty w westernową fabułę, ironicznie hiperbolizuje wizerunek niewielkiej postaci umykającej bombowcom, czołgom i oprawcom - nie uciekła jednak bez reszty, nadal tkwi w narracji Zagłady, wciągając w nią także córkę. Jeśli więc początek spektaklu tworzy klimat zrozumienia dla pogrążonej w depresji Usi, bo każdy ma zrzędzącą matkę, kolejne sceny - kolejne starcia walczącej o swą integralność Zygarlickiej i zaciętej w swojej słabości, dominującej Jun - dodają elementy trudniejsze, wznoszące na skali konfrontacji z tematami tabu.

Komiks o Zagładzie ma naprowadzać na trop ewolucji naszego stosunku do tematu Holokaustu. W drugim i trzecim pokoleniu ta przepojona nostalgią opowieść toczy się najczęściej po torach "odzyskiwania pamięci", nastawiona na zasypywanie luk, utrwalanie za wszelką cenę najmniejszego śladu przodków. Przykładem zmierzenia się z tematem dziedzictwa żydowskiego w kolejnym po wojnie pokoleniu może być Pensjonat Piotra Pazińskiego. Kto czytał, kto ma w pamięci tradycję poholokaustowego piśmiennictwa, od razu uchwyci szokującą różnicę: narratorka Utworu o Matce i Ojczyźnie ma dosyć opowieści o ucieczkach, wagonach bydlęcych, metodach zabijania i nieobecnych bliskich. Ma dosyć szantażu matki i przebywania w ciasnych ramach opowieści o wojnie. Zwłaszcza że Meter zdaje się dobrze trzymać, zakonserwowana własnym bólem, "w prawie" do wykorzystywania córki jako uczestniczki swojej traumy - choć niepełnowartościowej, bo przecież prawdziwa rodzina nie żyje - która powinna wsłuchiwać się w bóle trzustki i trzaskanie stawów. Matka, cała zwrócona w przeszłość, odmawia jednak córce pełni praw do przeszłości, w której ją więzi. Po raz pierwszy w literaturze i w teatrze polskim odziedziczona trauma tak otwarcie zostaje poddana w wątpliwość, potraktowana jako balast, stan chorobowy, przepracowywany w procesie autoterapii-pisania.

To jednak nie ostatnie piętro komplikacji. Uwięziona w żydowskim losie Matka więzi w nim córkę: "Teraz, kiedy Hitler, który mi wymordował rodzinę / I Stalin, oby go piekło pochłonęło, nie żyją / Tylko ty mi zostałaś, moje dziecko / Z bliskich" - te słowa należą do najmocniejszych w spektaklu, pokazują także istotę poetyckiego ładunku tekstu Keff. Nieoczekiwana elipsa określa relację ofiar i dzieci ofiar w sposób dla wielu obrazoburczy, bo pozbawiony lukru szacunku. Spektakl, zgodnie z partyturą Keff, wprowadza partie chóru. Na pokrytych panelami ekranach wyświetlane są sceny, w których aktorzy w strojach ludowych wygłaszają/melorecytują/śpiewają/wrzeszczą kwestie chóru - zlepek aluzji literackich, gazetowych sloganów, antysemickiego świństwa. Efekt, na pierwszy rzut oka zbyt dobitny, sprawdza się dobrze. Antysemicko-narodowy bełkot okala świat Meter i Usi, zamyka je obie w więzieniu. Córka próbuje się wydostać przez śluzę własnego życia, także przez poszukiwanie wspólnoty z kolejną polską świętością, ruchem solidarnościowym. Ani biało-czerwona, ani solidarnościowa flaga nie przygarniają narratorki. Zawsze na wierzch wychodzi antysemicka mowa nienawiści, na tle której piękna scena Szkic manifestu pod koniec spektaklu (tytuły części, a także wybrane fragmenty tekstu są wyświetlane na ścianach) wydaje się zapisem niedościgłego marzenia. W scenie tej Beata Zygarlicka rozkwita wewnętrznym pięknem, podchodząc do ścian i przytwierdzając na nich hasła z czegoś "jak jakaś gazeta L'Humanité". Rozpoznajemy w nich równościowe utopie ostatnich lat i mamy nadzieję, że nadszedł czas, by wkluczać, nie wykluczać. A jednak nie, Pieśń z przychodni lekarskiej odbiera złudzenia. W tekście Utworu o Matce i Ojczyźnie ta część wydaje się wręcz realistyczna, obrazek, jaki znamy z poczekalni, słowa, które możemy usłyszeć wszędzie. "Żydy, wszystkiemu winne te Żydy" - a Żydem może być każdy, kogo wyznaczy "wspólnota". W spektaklu te kwestie wygłasza chór ludowych przebierańców, a ich paranoiczne uwagi przechodzą we wrzask.

Marcin Liber wprowadził do spektaklu kilka elementów spoza tekstu, jednym z nich jest filmowa dokumentacja performansu Mateusza Felsmanna Portrety ojców. Nieobecność ojca w tej układance jest usprawiedliwiona biografią postaci - samobójstwo w obliczu nagonki antysemickiej uwalnia go od obecności w traumatycznym splocie zagłady-matki-córki-ojczyzny. Golący się do krwi performer uzupełnia ten brak, tekst jest w tym miejscu niepotrzebnie publicystyczny, robi wrażenie dopisku podczas feministycznego seminarium. Nad wszystkim ciąży patriarchat, a jednak w stan oskarżenia zostaje postawiona matka.

Oczywiście, nie każdemu łatwo będzie znieść nagą prawdę tego spektaklu. Pytania o winę ofiary pozostają otwarte, a podkreślenie autobiograficznej ramy czyni je dotkliwszymi. Sądzę jednak, że bardzo nam potrzeba mocno postawionych pytań o ojczyznę, o paradoks wykluczającego mechanizmu wspólnotowego, osobisty wymiar narracji historycznych i nieprzerobiony syndrom posttraumatyczny. O możliwości sztuki także, bo niewątpliwie spektakl Libera ma moc. Składają się na to zarówno klarowna koncepcja przedstawienia, interpretująca niełatwe dyrektywy pierwowzoru literackiego, jak i brzmienia samego tekstu, operującego znanymi z języka potocznego frazami i korzystającego zarazem z tradycji dramatu i środków poetyckich. Świetną parę - odgrywającą psychodramę w wymianach siły i słabości - stworzyły aktorki pierwszoplanowe. Chór (Barbara Biel, Maria Dąbrowska, Grażyna Madej, Ewa Sobiech, Arkadiusz Buszko, Robert Gondek, Grzegorz Młudzik i Wiesław Orłowski) jest cudny, Grażyna Madej "przypominająca sobie" swój występ na Festiwalu Piosenki Radzieckiej rozśmiesza i zachwyca. Muzyka podbija nastrój, używane tak chętnie przez młodych reżyserów środki multimedialne tym razem wydają się wyważone - okalają tradycyjnie pomyślaną scenografię centralną, z poukrywanymi pod dywanem, w torebce rekwizytami.

Reżyser zamknął spektakl łagodniej niż Bożena Keff książkę. W wersji literackiej ostatnia scena rozgrywa się w przychodni, zakończenie stanowi bełkot pacjentów. W spektaklu Usia tuli się do pleców Meter, napięcie pomiędzy aktorkami spada. Razem na tej tratwie, którą nazywamy Polska. Nie, przeciwnie, razem na tratwie, którą dryfują między skałami piętrzonymi przez Polskę.

***

Inga Iwasiów - profesor literaturoznawstwa, krytyczka literacka, poetka i prozaiczka, od 1999 roku redaktor naczelna dwumiesięcznika "Pogranicza". Autorka powieści Bambino (2008) nominowanej do Nagrody Literackiej Nike; ostatnio wydała powieść Ku słońcu (2010).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji