Artykuły

Nie igra się z miłością

Teatr Rozmaitości: Nie igra się z miłością; komedia w trzech aktach Alfreda Musseta, przekład Tadeusza Boya-Żeleńskiego, inscenizacja i reżyseria Czesława Szpakowicza, muzyka Jerzego Wasowskiego, scenografia Romana Owidzkiego, Jerzego Romańskiego i Czesława Szpakowicza.

Komu może podobać się, a komu nie teatr Musseta w dzisiejszych czasach? Czytałem kilka dni temu artykuł znanego dość szeroko przed wojną dramatycznego pisarza polskiego, Antoniego Cwojdzińskiego o teatrze amerykańskim. Pisze w nim Cwojdziński, że w Ameryce teatr w tym sensie, w jakim go my rozumiemy w Polsce, w jakim powiedzmy rozumieją teatr Rosjanie, czy Francuzi, albo Anglicy tam, w krainie dolara i dobrobytu właściwie nie istnieje. Teatr w Ameryce to podobno wyłącznie przedsiębiorstwo albo dochodowe, albo deficytowe i tylko w tym aspekcie interesują się nim tak zwani ludzie teatru. Publiczność teatralna w Ameryce też podobno szuka w teatrze nie tyle wzruszeń i piękna, ile odpoczynku po pracy i lekko strawnej rozrywki.

W Ameryce, przypuszczać należy, teatr Musseta, teatr piękna i poezji, teatr miłości i niewinności, teatr subtelnych niedopowiedzeń, raczej mógłby się nie podobać. W Polsce na pewno chyba nie podobałby się on dziś wyznawcom tego kierunku, który w literaturze także szuka nie piękna, który w niej szuka wprawdzie czego innego niż lekkomyślna amerykańska publiczność, ale którego samo piękno w literaturze, teatrze czy malarstwie w pełni nie zadowala.

Zwolennikom realistycznego ludowego optymizmu, proklamowanego ostatnio w naszej literaturze przez Żółkiewskiego, na pewno Musset nie będzie odpowiadał, chyba że zająłby się nim bonza dzisiejszego teatru w Polsce Schiller i chyba że dorabiałby do subtelnych sztuk mussetowskich kanciaste i niezdarne, ale za to aktualne kuplety.

Przepraszam najmocniej świeżych współszermierzy Dzikowskiego, może się mylę, ale wydaje mi się, że psychologizm Musseta, że subtelność Musseta, że bezinteresowne, niezaangażowane piękno Musseta w klasyfikacji propagatorów realistycznego optymizmu ludowego do sztuki służącej interesom rewolucji kulturalnej i rewolucji społecznej zaliczone na pewno nie byłyby. Czyli więc szansy na podobanie się wyznawcom nowo rodzącej się doktryny kulturalnej w Polsce Musset tak samo nie ma, jak nie ma jej na podobanie się publiczności za Oceanem.

Sądzić należałoby, że Musset może nadal cieszyć się dziś powodzeniem w Rosji, w której świat kulturalny już dawno ma za sobą okres ząbkowania! reformatorskiego, w jaki dopiero teraz wchodzą niektóre nasze ośrodki literackie i w której społeczeństwo nie od dziś znane jest z głębokiego umiłowania piękna w każdej postaci. Chyba i dziś nie rzucaliby gromów na teatr swego rodaka Francuzi, chyba podoba się teatr Musseta nadal nawet zimnym Anglikom. W Polsce? Prawie jestem pewien, że też: znaczy, że też się podoba. Teatralna publiczność w Polsce, wszystko jedno, czy ta, która chodziła do teatru przed wojną, czy ta która chodzi do niego dopiero teraz, w dalszym ciągu jest bardzo czuła na prawdziwe piękno, a któż zdecyduje się na podjęcie próby wmawiania w nas, że teatr Musseta nie jest nadal piękny, albo że nie oddziaływuje, że nie oczarowuje widza nadal, jak dawniej?

Przyswojona polskiej literaturze dramatycznej przez niezapomnianego tłumacza i popularyzatora literatury francuskiej, Boya-Żeleńskiego komedia Musseta Nie igra się z miłością, i jest komedią i nią nie jest.

Akcja, rozgrywająca się na scenie, jest pełna uroku i poezji. Miłość dwojga bohaterów tej sztuki jest urzekająca i zniewalająca, ale to kwalifikuje tę sztukę raczej na poemat, niż na komedię. Jest owszem, w Nie igra się z miłością wyborna satyra, są wprawdzie w tej sztuce, obok poetycznych i patetycznych postaci Kamilli i Oktawia fenomenalne karykatury w rodzaju księdza Blazjusza, czy księdza Bridaina, albo drewnianego pajaca barona i zasuszonej tercjarki panny Pluche, są sceny, podczas których mussetowska satyra nie tylko olśniewa, ale i chłoszcze, ale mimo to wszystko Musset tylko chyba przez przekorę wobec swoich przeciwników, których miał na pewno nie mało, nazwał tę rzecz, klimatem wcale nie tak daleką szekspirowskiemu dramatowi o kochankach z Werony, komedią.

W istocie, mimo obecności w tej sztuce takich postaci, jak Blazjusz, czy Bridain, czy baron i panna Pluche, czy wreszcie będący symbolem bezlitosnego stosunku Musseta do tej rzeczywiście szezególnej czwórki kuglarz, jest to jednak sztuka nie o ułomnościach ducha ludzkiego, nie o obłudzie i przewrotności, nie o sprzedajności ludzkiej, nie o obżarstwie i pijaństwie, lecz o subtelnym, poetyckim, pięknym uczuciu dwojga młodych i o niebacznym ich błędzie.

Problemy tej sztuki? Niewątpliwie były i problemy, kiedy Musset pisał tę sztukę: niewłaściwości klasztornego wychowania, głupota arystokracji, niski poziom etyczny duchowieństwa; teraz to już właściwie nie są problemy. Nie igra się z miłością teraz to przede wszystkim rzecz o miłości, o miłości jako o pięknie, o miłości jako o poezji, o miłości jako o religii.

To właśnie chyba te elementy w teatrze Musseta są nieprzemijające, to dlatego chyba jego teatr mimo szeregu wojen w świecie i mimo powstawania na naszym gruncie tak ekspansywnych kierunków w sztuce, jak ostatnio wymyślony realistyczny optymizm ludowy, oddziaływuje na widza mocniej, niż programowa dziś twórczość Ważyka Otwinowskiego, czy Flory Bieńkowskiej.

Teatry miejskie można pochwalić, że przy swoich, wciąż jeszcze niezbyt bogatych siłach, odważyły się wystawić tę rzecz Musseta. Można pogratulować pięknej roli młodej aktorce Janinie Anusiakównie (Kamilla), która niewątpliwie była wbrew temu, co o tym pisali niektórzy moi koledzy, bohaterką tego spektaklu. Można i trzeba pochwalić obydwu księży (Wiktor Rychter i Jan Nowicki), z których każdy był krańcowo różny od siebie i jednocześnie bliźniaczo podobny. Niezły, choć nierówny był Józef Wasowski w roli barona. Zgodziłbym się tu, że zbyt mało było w nim arystokraty, a zbyt dużo małomiasteczkowego kupczyka. Irena Obarska jako panna Pluche nie budziła zastrzeżeń. Maria Janecka w roli Rozalki dała się poznać jako początkujący, obiecujący talent, ale pola do popisu raczej nie miała. Witold Sadowy momentami był wzruszający, w innych, dość zresztą nielicznych momentach, wydawało się, jakby brakowało mu tchu do tej roli. Szczepan Baczyński w roli kuglarza i Eugenia Kuczyńska jako wieśniaczka dotrzymywali kroku reszcie zespołu.

Reżyseria Czesława Szpakowicza interesująca i staranna, jeśli wyłączyć niezbyt fortunny pomysł uczynienia z pleneru rozsuwanej dekoracji.

Niewątpliwie, reżyser sztuki ma pełną słuszność, akcji rzeczywiście to nic nie ujmuje, że poszczególne sceny nie są różniczkowane sztucznymi źródełkiem, altaną, lub wodotryskiem; rzeczywiście! dynamika sztuki nie traci nic na tym, że pokazuje się jedno charakterystyczne dla epoki i sztuki wnętrze, a nie tuzin tych wnętrz.

Gdybyż to jednak o to chodziło. Sporną kwestią jest przecie nie ilość wnętrz, czy źródełek, sporną kwestią jest sam pomysł tego rozsuwanego parawanu.

Proszę mi wierzyć, parawan jako krajobraz to, mimo wszystko, zbyt śmiała koncepcja.

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji