Artykuły

Spowiedź dziecięcia wieku

NA warszawskich scenach, cała, dramaturgia Witolda Gombrowicza oraz adaptacja powieści "Pornografia". Teraz o przedsięwzięciu, które w tej gombrowiczowskiej fali jest najbardziej oryginalne. Otóż Teatr Nowy, który pod kierownictwem.. Bohdana Cybulskiego znalazł interesującą formę oddziaływania na widza w Piwnicy Wandy Warskiej, adres: Rynek Starego Miasta 19, wystawił tamże "Historię", nieznaną prawie sztukę Witolda Gombrowicza. W Polsce wystawianą bodajże tylko przez wrocławski "Kalambur". Rzecz nieukończoną, znalezioną w papierach po śmierci autora, pisaną w 1951 roku.

Niektórzy traktują "Historię" jako coś w rodzaju przymiarki do "Operetki". Sądzę jednak, że jest to dzieło osobne, w twórczości dramaturgicznej Gombrowicza może - pod pewnymi względami najbardziej oryginalne.

Dramaturgia ta ma przecież bardzo określony i dwojaki rodowód. Wywodzi się z Szekspira - "Iwona księżniczka Burgunda" to przecież "Hamlet" na opak, duch duńskiego książęcia unosi się wraz z duchem Horacego nad "klubem", chociaż już nie tak prześmiewczo i opacznie. Wywodzi się także z Zygmunta Krasińskiego, z "Nie-boskiej komedii" - tchnienie jej problematyki można odnaleźć " już na ostatnich kartach "Ferdydurke", lecz w o wiele wyższym stopniu w "Ślubie", a w najwyższym w "Operetce", która w swojej istocie jest jakby "Nie-boską..." twórczo i na nowo napisaną, "Nie-boską..." epoki totalnej, rewolucji i wojen światowych.

"Historia" sprawia zupełnie inne wrażenie. Jest bardziej może związana z wiejskimi kartami "Ferdydurke", gdzie materiału ludzkiego dostarczyła pisarzowi jego własna rodzina. Swoją szczerością przypomina spowiedź. Ta intymność została podkreślona przez bardzo kameralne warunki Piwnicy Wandy Warskiej. Tu widz styka się z aktorem twarzą w twarz. Aktor musi po prostu być, spowiadać się, stawać się swojego rodzaju ekshibicjonistą. Nie może natomiast udawać, grać jak na normalnej scenie, w dużej sali teatralnej z nieodzownym przebijaniem się przez przestrzeń między sceną a widownią. W dodatku Teatrowi Nowemu udało się znaleźć bardzo dobrego wykonawcę głównej roli Witolda, zwanego też Synem i Bosonogiem, młodego aktora Krzysztofa Lufta, o wrażliwości twarzy jakby ściągniętej na scenę ze starych fotografii z młodzieńczych, lat pisarza. Narodziny biologiczne człowieka są sprawą dość schematyczną. Powstawanie osobowości natomiast jest sprawą skomplikowaną. Zwłaszcza kształtowanie wyrazistej indywidualności kogoś kto od samego początku w swej twórczości kontestował - by używać żargonu - prowokował'. Wyrażał swój bunt i protest przez groteskę, przez śmiech i szyderstwo.

I teraz taki człowiek, będąc już w wieku dojrzałym - czyli Gombrowicz w momencie pisania sztuki - chce wrócić w czasie, pokazać, od czego się zaczęło to uwieranie go przez świat, narodziny własnego protestu. Jakże drażliwe to zadanie. Jakiej wymaga szczerości. Tu już nie ma podpierania schematami fabularnymi Szekspira, Krasińskiego, chociaż nie można zapomnieć, że się ich czytało. Tu jest się samemu w towarzystwie własnej rodziny: ojca, matki, braci Janusza i Jerzego, siostry Reny, syna stróża Józia, jakiejś koleżanki.

Znałem średniego brata, p. Jerzego Szymkowicza - Gombrowicza. Był wspaniałym człowiekiem. W Radomiu skupiał wokół siebie młodych ludzi, interesujących się sztuką, literaturą, teatrem. Organizował "journal parle" - dziennik mówiony - dla maturzystów, tamże wygłosiłem swój pierwszy w życiu felieton. Przychodził do szkoły, aby mówić o istocie przemian we współczesnej plastyce i architekturze. Zapraszał do domu. Poznawaliśmy styl bycia jakże inny od tego, który plenił się na co dzień. Pan Jerzy był barwną postacią, inną od członków naszych, rodzin i znajomych unurzanych w szarą, znojną, często brutalną rzeczywistość lat czterdziestych, pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych. Był ostatnim przedstawicielem kultury szlacheckiej, jakiego mieliśmy możliwość poznać.

Krążyły o nim różne, zabawne, często zresztą kłamliwe, anegdotki Np. ta: gdy mu pewnego razu zabrakło pieniędzy, kazał sprzedać bruk z ulicy w swoim majątku. Był bowiem przed wojną - wg "zeznań" własny i znajomych - bon vivantem w wielkim stylu. Śmiał się, gdy mu te anegdotki przytaczano. Pewnego razu zapytałem go, ile jest prawdy w tej legendzie o życiu złotego młodzieńca. Odpowiedział: - Mój drogi, tylko to uratowałem przed reformą rolną, co przebawiłem.

Potem, kiedy przyszedł tzw. domiar trzydziestolecia - od domów, płotów itp. - pomyślałem, że w maksymie Pana Jerzego tkwi, w polskiej rzeczywistości, ponadczasowy sens.

Pamiętam też jak Pan Jerzy nie posiadał się z radości, gdy dawni fornale przychodzili go prosić o obronę przed , urzędnikami. Bronił ich skutecznie, cieszył się zresztą wśród tych ludzi - myślę oczywiście o chłopach - dużą estymą.

Resztę rodziny obecnej w "Historii" znam tylko ze zdjęć. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, kiedy się zaczęło przedstawienie. Spostrzegłem, że ludzi wyższych grają niżsi. Jakie inaczej brzmiały słowa "jestem prostym człowiekiem", kiedy wypowiadał je ktoś o twarzy i postawie Jana Onufrego Gombrowicza - ojca pisarza - niż gdy wypowiada je Tomasz Zaliwski, ten wspaniały proletariusz polskiego filmu i telewizji. Prawda, że to wrażenie potem uległo zatarciu. Aktor bardzo udatnie wcielał się w cara Mikołaja, cesarza Wilhelma i Marszałka Piłsudskiego. Gorzej było z Teresą Lipowską jako Matką i Cesarzową. Trafnie odnaleźli styl swoich postaci Gabriel Nehrebecki - Janusz oraz Elżbieta Skrętowska jako groteskowa Rena. Zupełnym nieporozumieniem był natomiast Janusz Cichocki jako Jerzy. Jest to wina również i reżysera Zbigniewa Micha, który widocznie nie potrafił wytłumaczyć aktorowi, że Janusz "upupia" Witolda jako dobry gospodarz, a Jerzy jako wielki dandys.

Mimo tych usterek, zwłaszcza dzięki przekorze i wrażliwości wniesionej do przedstawienia przez Krzysztofa Lufta, pasjonujący jest obraz zapasów psychicznych, prowokacji miedzy "zapiętą pod szyję" rodziną a bosonogim Witoldem, obnoszącym się z fraternizacją... z synem stróża.

Ale narodziny buntu to tylko jedna warstwa "Historii". Gombrowicz nie byłby sobą - tzn. wielkim kreatorem i deformatorem w poszukiwaniu prawdy o swoim czasie - gdyby swojego Witolda nie pogrążył i w drugą warstwę. Tak samo jak swojemu kreacyjnemu bohaterowi Henrykowi w "Ślubie" każe śnić rodzinie Małoszyce. Małoszyce umieszcza też w równie kreacyjnej "Operetce".

Dlatego odmładza swojego Witolda o osiem czy - dziesięć lat - w porównaniu z sobą - i każe mu stanąć przed komisją poborową tuż przed wybuchem I wojny światowej. Dalej zaczyna się już kreacja pełna, pomieszana w przedziwny sposób z rzeczywistością. Witold usiłując zapobiec wybuchowi wojny, wędruje po dworze carskim i cesarskim, odkrywając bezradność głów koronowanych, a także potworną, obezwładniającą siłę mechanizmów wykrytą przez gombrowiczowską szkołę międzyludzkiej psychologii. Wszystko bierze się z nieautentyczności postaw, z udawania. To społeczeństwo stwarza władcę, niejako więzi władcę we władcy, uniemożliwia mu bycie człowiekiem. Taki ma sens również rozmowa Witolda z Piłsudskim. Znamienne bardzo, że Gombrowicz doprowadza swojego Witolda do końca II wojny światowej, a więc do współczesności. W ten sposób pewien krąg spraw zamyka się. Gombrowiczowska psychologia międzyludzka, jego sposób, wytłumaczenia konwulsyjnego totalizmu współczesnego świata, zyskuje najpełniejszy w jego twórczości dowód historycznie w wymiarze jednej wojny światowej jak w "Ślubie" czy jednej rewolucji i jej skutków - w ."Operetce" - lecz w skali epoki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji