Artykuły

"Nie igra się z miłością" A. de Musset w Teatrze Rozmaitości

Zaangażowany niedawno przez p. dyr. Poredę, reżyser p. Cz. Szpakowicz jest niewątpliwie pełen szlachetnego zapału, zdolny i bardzo a bardzo pomysłowy, lecz nie dostrzegam jeszcze u niego - nawet w mglistych zarysach - tej dyscypliny artystycznej, tego doświadczenia wspartego o głębszą kulturę, któryby już upoważniało do imania się arcydzieł. Mówiąc jaśniej, wolałbym, żeby p. Szpakowicz próbował na razie swych sił na repertuarze mniejszego kalibru, zato o tyle z większym pożytkiem dla siebie i przede wszystkim pożytkiem dla sceny, o ile odrzuci chorobliwe, choć w naszych czasach tak modne widzimisię, jakoby reżysera czy inscenizatora (jeden diabeł) nie obowiązywał wcale tekst i wskazówki autora co do wyrazu i stylu przedstawienia.

Nie igra się z Mussetem.

Pomijam drobiazgi. Zresztą niech sobie p. Szpakowicz gra Musseta w parawanach, skoro na pewno nie inaczej grywano proverbes Leclercq'a, a chyba nie inaczej wcześniejszego odeń, rokokowego Carmontelle'a, który uprościł dekoracyjność mussetowską do perspektyw "teatru w fotelu". Wszelako zasadnicze zastrzeżenie, pan Szpakowicz nie połapał się w perspektywach dramatycznych. Jak przypuszczam, dopatrzył się niejednolitości w arcydziełku Musseta i zaczął je porządkować raczej "na chybił", niż "na trafił", według naiwnej recepty: tu farsa (?), tam komedia, tu groteska, tam dramat, skończył zaś na tem że nie pozbierał się nieborak do kupy. A przecież należy zawsze pamiętać, że o niejednolitości w sztuce przesądza nie różność czynników formalnych, ale brak jednolitości wewnętrznej - żelaznej logiki. Naprzekór p. Szpakowiczowi arcydziełko Musseta posiada tę logikę.

Tylko p. Szpakowicz łapie nurt na ślepo, wzdłuż fali, nie sięgając dna. To zła metoda. Ładnieby wyglądał w robocie pana Szpakowicza rówieśny arcydziełku Musseta taki "Mazepa", gdzie bohater, jak Gucio w "Śluby panieńskie", włazi w akcję oknem, komediowo i w rezultacie wylatuje na rozhukanym koniu, tragicznie - po trupach.

Nie domacał się też p. Szpakowicz istoty postaci.

Lemaitre podzielił trafnie postaci mussetowskie na dwa rodzaje: ludzie z krwi i ciała" i "pajace". Ludzie to żar, to namiętności, z lekka przesłonięte marzeniem - terra incognita dla p. Szpakowicza. Pajace? Ot, zwyczajnie, jak pajace. Żadnej uchwytnej treści, trochę grymasów, min, groteska wyglądu, gestu, płycizna odruchów. Niestety, p. Szpakowicz pokusił się o poprawkę. Rozszczepił mussetowskich pajaców na martwe kukiełki, które kazał obnosić w koszyku, po jarmarcznemu i na żywe typy, które napchał fałszywą psychologią. I mistrz Bridaine i mistrz Blazius powtarzają wiernie tekst Musseta, jednak niesposób ułowić ich jakże czysto .francuską pogodę, pokrewieństwo choćby z Daudeta Don Balaguerem, który przepadał za rozkosznym winkiem i smacznymi kąskami i pośmierci pokutował. Bridaine i Blazius p. Szpakowicza to nasi tłuści szabrownicy, przebrani bezczelnie w sutanny i urżnięci bimbrem. Dla Pani Pluche, dewotki, grzmocącej księdza parasolką, nie znajduje jakoś odpowiedniczki w polskim zwierzostanie. Ani się orientuję, skąd p. Szpakowicz zaczerpnął wzorek.

Krótka dygresja: Musset potraktował Bridaine'a i Blaziusa zgryźliwie, bo kiedy pisał "Nie igra się z miłością", w nastroju był parszywieńkim, oczadziałym świeżą zdradą kochanki, zbuntowanym przeciw ziemi i niebu. Ba, myślał o samobójstwie. W rok atoli później - przeminęło z wiatrem. Odżył i wśród pustot i doboszów, w przerwach między hulanką i swawolą kropnął "Świecznik".

Oczywiście, "Świecznik" to wariant "Nie igra się z miłością", wariant zabawny. Rozalka się przepłciła i nazywa się Fortuniem. Zamiast umierać z miłości, przypina rogi mężowi swojej bogdanki i adonisowi. Nic w Mussecie z przeegzystencjalisty. Wracam do tematu.

P. Szpakowicz jest subtelny. Miejscami, przesubtelniony. Raziło go u Musseta imię Perdykan, więc zamienił na Oktaw. Jakkolwiek uszy nasze są mu wdzięczne, szkoda, że przy pajacach, Bridainie, Balziuszu i Pani Pluszowej, zaniedbał się w subtelności.

W konkluzji, p. Szpakowicz to talent naturalistyczny z zezem w stronę groteski w stylu angielskim.

Nie wiem, czy Musset lubił Anglików. Wiem, że nie powinien był lubić - Balzaka. Czyli, diminuendo naturalizmu w ogóle.

Z żalem "uwieczniam", że aktorsko przedstawienie jest na poziomie szkółki aplikacyjnej. Lecz p. Sadowego (bez obrazy p. Szpakowicza, Perdykan) i p. Anusiakównę uważam nadal za talenty obiecujące; tak samo p. Janecką (bezbarwna Rozalka). P. Oberska, jak powiada się za kulisami, nie z tej roli. P. Jerzy Wasowski łagodził jaskrawe defekty upartego rzemiosła ładną grą na klawicymbale.

Chór wścibski i za hałaśliwy - śmieje się, aż bębenki pękają. Kukiełkarz w finale - bukiet hecy przy kożuchu tragedii. W tekście nieskorygowane błędy.

Kostiumy? Państwo na lśniąco, prosto od krawca, wieśniacy (nie wieśniaczki) w łatach. Słowem, sztuka stosowana. I Bogu ogarek, i czartu świeczkę.

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji