Artykuły

"Starzy przyjaciele" L. Maliugina w Teatrze Powszechnym na Pradze

Rozumiem potrzebę istnienia tego rodzaju sztuk co "Starzy Przyjaciele" L. Maliugina. W dużych miastach czy pewnych ośrodkach ludnościowych obok teatrów "normalnych" mogą istnieć tzw. teatry dla szerokich mas, przeznaczone dla widzów, nie posiadających jeszcze wystarczającej kultury artystycznej, by smakować w dziełach prawdziwej sztuki. Te teatry, bardzo często zwane "powszechnymi", mają ich do tego przygotowywać, a równocześnie dostarczać strawnej dla nich rozrywki, połączonej z jakimś sensem pouczającym czy umoralniającym. Może to zresztą nie jest słuszna metoda, aby kiepskimi sztukami przygotowywać widza do odbioru dobrych sztuk, ale trudno nie przyznać, że widzowi, który pierwszy czy drugi raz w życiu styka się z teatrem, więcej da "Kościuszko pod Racławicami" niż np. "Hamlet" Szekspira.

Nie wiem czy Teatr Powszechny jest teatrem powszechnym. Sądząc z dotychczasowego repertuaru raczej nim nie jest. To też nie bardzo rozumiem po co wystawił "Starych Przyjaciół". Zresztą, jeżeli do sztuki tej przyłożymy kryteria utworu popularnego będzie ona miała znaczne wartości. Temat prosty i zawsze atrakcyjny: młodzież, którą w dniu zabawy pomaturalnej zaskakuje wybuch wojny; drogi się rozchodzą: front, służba w szpitalu, oblężenie Leningradu; potem ci, co zostali przy życiu, schodzą się, niektórzy okaleczeni; oczywiście miłość, która zakończy się połączeniem dwojga najszlachetniejszych. Postaci są nieskomplikowane, ale stosunkowo żywe.

Trochę sztubackiej wesołości, wiele bardzo zacnych wypowiedzianych prawd, trochę wzruszenia bez nadmiernej domieszki melodramatu, umiar w patosie wielkich czynów i wydarzeń. Jedność całej sztuki utrzymana jest jednością miejsca akcji. Jest nim pokój nauczycielki, w którym, co roku w dniu urodzin jej córki schodzą się jej koledzy szkolni. Słowem w sumie sztuka ma sporo zalet.

Oczywiście wszystko to będzie wyglądało inaczej, jeżeli przyjmiemy, że utwór Maliugina ma być "prawdziwą" sztuką teatralną. Wtedy uderzy nas jej pewien prymitywizm, jakaś niepogłębiona reportażowość, nikłość akcji. W sztuce, w której się tak wiele dzieje, w gruncie rzeczy nie dzieje się nic, poza tym, że panna, która na początku kochała się w dwóch młodzianach na końcu wybiera jednego, tego lepszego, chociaż bez ręki. Nieporadność sceniczna widoczna jest w prowadzeniu rozmów, które przeskakują bez związku z te matu na temat, byle autor mógł wypowiedzieć, to co chce. A jeżeli mu tego jeszcze za mało, wtedy odwołuje się do toastów, których jest tu bardzo dużo i bardzo wzniosłych. Ludziom każe autor bez powodu wchodzić lub wychodzić byle ułatwić sobie poszczególne sceny, a na końcu wywołuje już mimowolny efekt humorystyczny, kiedy wszystkich wypędza na deszcz, aby móc pokazać czułe tete-a-tete dwojga pozostałych.

Być może odpowiednia reżyseria mogłaby niejedno z tych naiwności wygładzić i nawet naprawić, ale p. W. Koweszko tego nie zrobił. W dodatku całości nie nadał zupełnie atmosfery życia radzieckiego, poza czysto zewnętrznymi szczegółami i to nie zawsze trafnymi. Wnętrze było pod tym względem udane, choć meble rozlatywały się ku utrapieniu aktorów prawdopodobnie nie umyślnie, a olbrzymi portret starca na ścianie też nie miał logicznego umotywowania. Nikt z aktorów nie uchwycił też charakteru ludzi radzieckich, najwięcej go może miała p. Rostkowska jako Dusia z Wołogdy i p. Michalewicz jako oficer. Bardzo dobry w roli zabawnego Szymona był p. Tkaczyk, którego talent i werwę sceniczną warto podkreślić. On też jeden z mężczyzn wraz z p. Sadowym czuli się rzeczywiście młodo, w swych młodych rolach. Sekundowała im pod tym względem z powodzeniem p. Stępniakówna jako Tamara i przede wszystkim niewymieniona z nazwiska w programie panienka, grająca rolę Simy. F. Stepniakówna miała wiele wdzięku, ale nie mogła się przekonać do swej roli, jak i jej partner p. Morawski, P. Szczepańskiej również nie udało się ożywić roli nauczycielki. Postać reportera była całkowitą pomyłką reżyserską i aktorską. Tłumaczenie należałoby przetłumaczyć na język polski. Pobijało wszelkie rekordy nonsensów i fatalnych błędów.

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji