Artykuły

Pigmalion Shaw'a wiecznie żywy

Z Pigmalionem Shawa łączy się dla długoletniego widza teatralnego szereg mocnych wspomnień. Przecież ta komedia, jedna z najlepszych komedii w teatrze całego świata, miała w Polsce zawsze wspaniałą obsadę.

Gdy wystawiono ją po raz pierwszy, parę profesora Higginsa i Elizę grali Zelwerowicz i Przybyłko Potocka, a w kilka lat później występowali w tych rolach Aleksander Węgierko i Romanówna, Toteż dzisiejszy widz z trudem może się otrząsnąć ze wspomnień tych kreacji i jeżeli jest widzem świadomym, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, ile w jego sądzie jest tęsknoty za tym, co minęło już na zawsze, a ile obiektywnej oceny tego, co teraz widzi.

Ale przystąpmy wreszcie do samej sztuki. Urocza trawestacja mitu o rzeźbiarzu Pigmalionie, martwego, który z martwego posągu Galatei stworzył żywą dziewczynę po to, by ją pokochać, jest wiecznie świeża a młoda, mimo że napisana przez Shawa przed z górą ćwierć wiekiem, Eliza — Galatea bynajmniej nie była martwym posągiem w chwili, gdy spotkała swego Pigmaliona. Była żywą i to bardzo żywą, całkowicie nieokrzesaną dzikuską z kniei wielkiego Londynu, dzieckiem ulicy, kierującym się tylko impulsami i własnym wcale nie głupim rozumkiem. To ona przecież zapoczątkowała w literaturze światowej cały szereg mniej, lub więcej udanych Gałganków, Dzikusek i t. p. Jej twórca duchowy, prof. Higgins, to jeden z najpiękniej pomyślanych typów komediowych: zapalony językoznawca, roztargniony (ale nie według starych szablonów roztargnionego profesora) uczony, pełen mroku, którego sam jest nieświadomy mężczyzna, czarujący egoista. Nic dziwnego, że potrafił rozkochać w sobie dziewczynę, sam tego nie podejrzewając, tak samo jak sam nie podejrzewa, że i on jest zakochany.

Ta komedia, mogąca służyć za wzór komedii charakterów i jednocześnie komedii sytuacyjnej, posiada kilka scen szczególnie uroczych i szczególnie widza porywających. Do takich należy scena po balu, kiedy po raz pierwszy w oczach widza w Elizie budzi się cała przytłumiona dotychczas kobiecość, kiedy ona i publiczność rozumieją, że eksperyment profesora Hagginsa, mimo że udany z punktu widzenia naukowego, był w gruncie rzeczy pełną nieświadomego okrucieństwa zabawą, która skrzywdziła przedmiot doświadczenia, żywą kobietę – Elizę.

Ta prawda zaskakuje zresztą tak samo nagle widzów, jak i bohatera sztuki, profesora. Publiczność reaguje wzruszeniem, profesor wybuchem wściekłości, ale doznania ich w gruncie rzeczy są jednakowe.

Cóż można powiedzieć o wystawianiu tej wspaniałej sztuki w Teatrze Powszechnym? Z całą pewnością teatr zrobił, co mógł, w zakresie swych sił, by jak najstaranniej, a nawet z jak największym pietyzmem dokonać tego niełatwego ze względu na ciążące najświetniejsze tradycje zadania.

Przede wszystkim pochwała należy się dekoratorowi p. Hawryłkiewiczowi, który na miniaturowej scenie dokonał niełatwego dzieła pokazania zadeszczonego nocnego Londynu, widzianego spod filarów teatru, a w dalszych aktach wyczarował przyjemne wnętrza angielskich domów. To już od początku robiło dobre wrażenie.

Reżyserowi Kochanowiczowi niełatwo było z tego materiału aktorskiego, jakim rozporządzał, stworzyć pod każdym względem odpowiednich wykonawców „pigmaliona”. Jak można było wywnioskować z pierwotnie nadsyłanych komunikatów myśl o wystawieniu tej komedii wynikła w związku z tym, te teatr rozporządzał bardzo odpowiednią do roli Elizy charakterystyczną aktorką Jankowską. Tymczasem, zamiast Jankowskiej ukazała się w roli Elizy p. Bielska. Powiedzmy od razu, miała momenty dobre, nawet; niekiedy bezbłędnie trafne, ale całość roli przerastała jej siły. Nadrabiała te chwilowe braki urodą i niezaprzeczonym wdziękiem, czy jednak nie zrobiono krzywdy tej bardzo zdolnej, ale bardzo jeszcze niedojrzałej artystce, powierzając jej rolę, która wymaga całego szeregu twórczych chwytów, nawet niezależnych od reżysera.

To samo w znacznie silniejszym stopniu da się powiedzieć o wykonawcy roli Higginsa, p. Peteckim. Nie wydobył on głównego atutu, jakim powinien grać profesor: wdzięku. Przecież ten rozpieszczony w gruncie rzeczy egoista, bujający w obłokach i zatopiony tylko w swoich studiach uczony, traktujący wszystkich bez wyjątku ludzi jako swoje zabawki, jest pełnym uroku mężczyzną i zadaniem aktora jest wydobycie właśnie owego niedbałego, rozrzuconego i nieliczącego się z nikim wdzięku. Rola prof. Higginsa to jedna z najtrudniejszych ról w dziejach komedii. Nic dziwnego, że młody i zdolny, ale jeszcze nie wielki aktor p. Petecki nie mógł jej podźwignąć.

Natomiast p. Wasowski w roli Pickeringa był naprawdę bardzo dobry. Miał naturalny spokój, niewymuszony wdzięk i prostotę, miał nadto tyle, że trzeba sztywności angielskiego wojskowego. Bardzo udaną panią Pearce była nieznana nam dotąd p. Wacińska, pełną godności panią Higgins p. Chądzyńska, p. Kawińska w epizodycznej roli pod filarami i w salonie była doskonale opanowana, p. Lipińska w roli Klary rozkosznie chichotała, p. Sadowy dobrze odtworzył „zbaranianego” wobec urody Elizy młodzieńca.

P. Trojan nie był w stanie podźwignąć najoryginalniejszej roli w sztuce; śmieciarza – filozofa. Rola ta ma tradycje największych aktorów charakterystycznych świata i niełatwo jest z niej wyjść choćby obronną ręką.

W sumie przedstawienie staranne, chwilami sprawiające nam zawód, ale jako całość zajmujące. Pigmaliona nawet pewne usterki wykonania nie są w stanie zepsuć.

[recenzja z prywatnego albumu Witolda Sadowego w zbiorach IT]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji