Artykuły

First Lady

Była nią właściwie zawsze, przez całe 50 lat, które upłynęły niedawno od jej scenicznego debiutu. I jako gwiazda Teatru Polskiego, i jako żona premiera, wówczas, kiedy pojawiała się na scenie jako Maria Stuart, Elżbieta, Balladyna, Kleopatra, Lady Makbet, Lady Milford, Diana de Belflor, Szimena czy Izabela Łącka. I wtedy, gdy - ku powszechnemu zaskoczeniu - królowała w krakowskich pieleszach rodziny Dulskich, w willi pani Warren, lub tylko w sercu starego eksgenerała - jako przedwojenna primadonna w sztuce Abramowa Newerlego. Teraz dzierży berło dyktatorki wymyślonej krainy w tragikomedii Marii Jasnorzewskiej - Pawlikowskiej "Baba-Dziwo", wystawionej na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego.

Nomen omen! Bo Nina Andrycz - o niej tu bowiem, mowa - stanowi w rzeczy samej niezwykłe dziwo sceny polskiej. To prawdziwe cudo aktorskie, wielka, niezniszczalna przez czas indywidualność sceniczna, której pojawienie się w nowej władczej roli zawsze wzbudza sensację i zniewala widza. Wywołuje podziw i w tych również, których zrazu drażni niedzisiejsza maniera aktorska i zewnętrzna koturnowość jej gry. To medium sceniczne dochodzi przecież zazwyczaj w swych rolach de momentu, kiedy w jego żyłach pulsować - jak gdyby - zaczyna krew zwykłego śmiertelnika. A wówczas, cały ceremoniał teatralny towarzyszący Ninie Andrycz w jej rolach pęka nagie, tym jaskrawiej ukazując nam zwyczajne, ludzkie oblicze. Najczęściej - głęboko tragiczne.

Tak jest i tym razem, kiedy "żelazna lady" Valida Vrana, okrutna i farsowa zarazem dyktatorka Pravii zrzuca wreszcie swa maskę, a do głosu dochodzą chorobliwie skrywane kobiece kompleksy, Nina Andrycz wprzęga w tym momencie cały swój kunszt (to zresztą jej prawo, a nawet obowiązek - jako aktorki), aby usprawiedliwić wyjątkowe okrucieństwo fuhrera w spódnicy nie traci jednak z oczu przesłania sztuki, której ostrze nadal pozostaje wymierzone w totalizm. W każdy jego przejaw, aż po psychopatyczny model hitlerowski.

Nina Andrycz w roli Validy Vrany to strzał w dziesiątkę. Wydaje się, że reżyser przedstawienia, Mariusz Dmochowski, doskonale to zrozumiał, bo wykorzystuje warsztat aktorki do granic możliwości. Równie trafnie obsadzone są w tym spektaklu pozostałe znaczące role, by wymienić tylko Annę Nehrebecką (z godnością i właściwym jej przekonaniem, prowadzona rola Petroniki), Marka Barbasiewicza (zżymający się w sobie, pozbawiony odwagi cywilnej Norman), znakomitą Ireną Szczurowską (wielka, oryginalna kreacja baronowej Leliki), wreszcie - Igora Śmiałowskiego i Jolantę Czaplińską (bardzo dobre, ostro rysowane portrety komediowe). A trafna obsada ról w teatrze - jak uczy doświadczenie - to połowa sukcesu przedstawienia. Dmochowski jest natomiast wystarczająco poświadczonym człowiekiem teatru, by szansę tę umieć wykorzystać.

A "Baba-Dziwo" Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej? Jak sprawdza się na scenie po latach, kiedy jej antyfaszystowski wydźwięk nie wzbudza już niczyich lęków, ani zastrzeżeń? Ano sprawdźcie to sami, smakując przy okazji kreację "First Lady" Teatru Polskiego w skórze potwora. Myślę, że warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji