Artykuły

Baby - retro i dziwo

Teatr Kameralny, filia Teatru Polskiego pod dyrekturą Kazimierza Dejmka. Spektakle premierowe, nastrój odświętny jak przystało spotkaniom z czasem retro, pełnym uroków i wdzięków, i już uklasycznionym. Grana jest tragikomedia, pamiętna pod tytułem "Baba-dziwo", owiana wspomnieniami i tradycją krakowskiej prapremiery z legendarną Stanisławą Wysocką w roli głównej, a napisana przez równie legendarną przedstawicielkę tak sławnego w patrycjuszowskim Krakowie rodu jak Kossakowie z "Kossakówki": Marię z Kossaków, po drugim mężu Pawlikowską z Kozińca, po trzecim panią Jasnorzewska, rozkochaną żonę romantycznego oficera-pilota, "niebieską zalotnicę", jak ją nazwała jej siostra.

Odkąd sięgnę pamięcią, siostry Kossakówny, Maria i Magdalena, były chlubą i klejnotem eleganckiego Krakowa. Młode, wytworne, inteligentne, z najlepszego towarzystwa, wyemancypowane w miarę, córki arcywziętego malarza Wojciecha Kossaka, co to go darzył względami sam cesarz Wilhelm, najpotężniejszy monarcha Europy. A malarz dumnie obnosił swą polskość, malował dziarskich ułanów na koniach i pozostał przy sławie i uznaniu także wówczas, gdy cesarz Niemiec poszedł na wygnanie i drwa rąbał w holenderskim zamku Doorn. Obie córki bawiły się literaturą, słynne "Na ustach grzechu" - to utwór młodszej, Magdaleny Samozwaniec, zaś "Niebieskie migdały", "Dancing", "Wachlarz", "Pocałunki" - to zbiory liryków Marii, świetnej, bardzo świetnej poetki. Pisała też Maria, jak i jej siostra, utwory sceniczne, które także miały wielkie powodzenie, mimo, a może właśnie dzięki temu, że były lekkie, strzepnięte z pióra jakby trochę od niechcenia, nie za mądre, nie za głębokie i nie polujące na nowatorstwo, ale w miarę rozsądne, zręcznie ułożone i mogące się podobać bez wewnetrznego zawstydzenia.

"Baba - dziwo" powstała w czasach groźnych, dalekich od salonowej beztroski. Jednakże elicie wydawało się, że grozę da się okiełznać śmiechem, sam wielki G. B. Shaw próbował w "Genewie" rozbroić dowcipami "Bombardona" i "Battlera" (1937). Na swoim szczeblu Maria Jasnorzewska, w obliczu jeszcze pobrzękujących pokojem dyktatur, trafiła na pyszny pomysł, by fuhrera ująć w wersji kobiecej - nie dyktator w spodniach, lecz "baba dziwo", zresztą także w spodniach i w mundurze. Pomysł mógł był autorkę zaprowadzić bardzo daleko i wysoko, nigdy przedtem nie było Valid Vran. Za to dzisiaj kogo dziwią "żelazne damy", zdumiewają wdowy następczynie, zaskakuje pani Ciang-Cing, tyranka i ochmistrzyni. Niestety, córka Kossaków zatrzymała się na etapie uważania dyktatorów za ludzi nienormalnych, których miejsce w szpitalu. Z tematu, który mógł był dać wielką komedię polityczną, powstała komedia salonowa, miejscami zabawna, lecz miejscami zwietrzała i w sumie przebrzmiała.

Została jednak sceniczna Valida Vrana. Próbowano już odświeżyć jej rolę i jej tło, powiodło się to w pewnej części Romanie Próchnickiej, ale tylko po części, bowiem waga piórkowa sztuki przeważyła. Mariusz Dmochowski w Kameralnym zrezygnował z takich prób, pozostał wierny stylowi autorki i objawiła się nam komedia towarzyska, chwilami trochę niecierpliwiąca swoimi naiwnościami

W roli Validy Vrany wystąpiła Nina Andrycz. Odkąd ją pamiętam ze sceny, była zawsze zjawiskiem wyodrębniającym się z tła, osobliwym. Tej odrębności dodawała pikanterii dość osobliwa droga życica tej aktorki, od samego początku kreującej się i kreowanej na gwiazdę. Gwiazdę trochę w stylu ubiegłowiecznym, ale czy mogło być inaczej? Gwiazdy to przecież nieodłączna część la belle epoque. Złote czasy(dla wybranych) i złote wspomnienia. Talent aktrysy, otoczonej dworem pochlebców - ale i zastępem najszczerszych wielbicieli - zachował wiele uroków i cech tamtych czasów, rozwijał się, utrwalał, aż zaczął się wypaczać, przeradzać w manierę, dla niektórych nieznośną. Nie przeszkadzało to kwiatom i gorącym owacjom z widowni: gwiazdorstwo miewa swoje nieodparte pokusy i ponęty.

Od dłuższego już czasu zauważyłem u Niny Andrycz nowy okres pracy nad własną sztuką aktorską, poskramianie maniery na rzecz dojrzałego umiaru. Artystka jest w pełnej formie i życiowej aktywności. Wydaje jeden po drugim tomiki własnych wierszy, a jako aktorka pokazała już parokrotnie swą nową klasę. Jako Valida Vrana też nie poszła na łatwizny czy wyjaskrawienia, dała dowód, że nie jest z rodu Taj-jang, która się budzi, żeby stać się panią Ciang-Cing, stworzyła postać ludzką i cierpiącą.

Interesujące i do zapisania we wdzięcznej pamięci role stworzyli w otoczeniu Andrycz: imponujący Adiutant (Leszek Teleszyński), wiotka i poskręcana psychicznie Lelika, baronowa (Irena Szczurowska), giętki i powyginany Dyrektor radia, generalny (Igor Śmiałowski), także miłe trzy gracje: Petronika (Anna Nehrebecka), Ninika (Laura Łącz) i Agatika (Jolanta Czaplińska) wraz z ich służebną Mariatą (Kazimiera Utrata). Scenografię pod retro sporządziła Łucja Kossakowska. Kto zwycięży na widowni, ludzie z retro czy z dzisiaj?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji