Artykuły

Księżniczka Turandot rządziła na Stadionie Olimpijskim

Muszę się przyznać: na operze znam się średnio. Jestem zwykłym wielbicielem muzyki, któremu albo się coś podoba, albo nie. Szczerze mogę powiedzieć, że premiera opery "Turandot" Giacomo Pucciniego wbiła mnie w ziemię. Oczywiście z wrażenia. Wszystko tu było naj - pisze Robert Migdał w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Weekend na Stadionie Olimpijskim minął pod znakiem "Turandot" w reżyserii Michała Znanieckiego. Patronat nad widowiskiem objęła Polska - Gazeta Wrocławska

Sobota wieczór. W kierunku Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu idą tłumy. O dziwo. Bo w kraju wielbicieli Dody, Feela i Bajmu na murawę nie przyciąga ich koncert gwiazd popkultury, a... opera (to dowód na to, że nie tylko elity i lubią jej posłuchać). Ulice i pobocza zapakowane samochodami jak makrele w puszce, ale miejsce można znaleźć. Przed wejściem na stadion atmosfera jak na zakładowym pikniku: karkówka z grilla, biała kiełbaska, kaszanka, piwo, dla wegetarian - zapiekanki z grzybami i jabłecznik na słodko.

W powietrzu, oprócz zapachu smażonego mięsiwa, unosi się aromat sprayów przeciwko komarom (insekty dostały jasny przekaz: koniec bzykania). Wieczorowe suknie? Fraki? Tiule, satyny, koronki i wysokie szpilki? Zapomnij. Najczęstszy widok na premierze to panie w spodniach, ciepłych kurtkach, na dokładkę owinięte kocami. Panowie też byli opatuleni od stóp do głów (dyrektor wrocławskiego zoo siedział pozapinany po samą szyję, a dyrektor opery wrocławskiej Ewa Michnik w ciepłej kurtce z kapturem). Ale zdarzały się wyjątki, które wzbudzały zdziwienie.

W powietrzu, oprócz zapachu smażonego mięsiwa, unosi się aromat sprayów przeciwko komarom (insekty dostały jasny przekaz: koniec bzykania)

A samo widowisko? No cóż... Muszę się przyznać: na operze znam się średnio. Jestem zwykłym wielbicielem muzyki, któremu albo się coś podoba, albo nie. Szczerze mogę powiedzieć, że premiera opery Turandot Giacomo Pucciniego wbiła mnie w ziemię. Oczywiście z wrażenia. Wszystko tu było naj. Dekoracje: gigantyczne, zrobione z pomysłem i rozmachem. Efekty świetlne: bomba (Steven Spielberg z Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia niech się chowa. Może się uczyć od Michała Znanieckiego - reżysera i scenografa megawidowiska - jak się robi show i jak trzymać widza w napięciu przez trzy godziny). Gigantyczny mur chiński przytłaczał przepychem, tak samo jak bajeczne stroje (ba, wszak akcja w Chinach się toczy). Jako laik nie wiem, kiedy jedna diwa powinna wyciągać wysokie C, D, F czy G, ale słoń mi nie nadepnął na ucho i wiem, kiedy ktoś fałszuje. W Turandot soliści tak śpiewali, że aż ciarki przechodziły po plecach (i to nie z zimna, bo ubrałem się w grubą kurtkę).

Evgeniya Kuznetsova (grająca rolę tytułową chińskiej księżniczki Turandot, która zadaje zagadki absztyfikantom starającym się zdobyć jej rękę, a gdy nie odpowiedzą, ścina im głowy) jest boska. Zniewalająco piękna, do tego ma taki głos, że bałem się, iż żarówki w reflektorach stadionowych popękają. Wielkie brawa należą się dla naszej południowej sąsiadki Jany Dolezlikovej (jak się jej słucha, to człowiek za życia jest w niebie). Niestety, była u nas na gościnnych występach. Tak samo jak Włoch David Righeschi (grający księcia Kalafa, jedynego zalotnika Turandot, który ocalił głowę, bo wygrał teleturniej i odgadł wszystkie trzy zagadki). Aria Nessun dorma w jego wykonaniu wywołała długie owacje (ten kawałek muzyczny stał się szalenie popularny po tym, jak w angielskim Mam talent zaśpiewał go sprzedawca telefonów komórkowych z krzywymi zębami i wykosił innych konkurentów). Ale w piekle bym się smażył, gdybym wychwalał tylko zagranicznych solistów. Kunszt pokazali wrocławscy śpiewacy: Jacek Jaskuła (Ping), Łukasz Gaj (Pong) i Rafał Majzner (Pang). Rewelacja: i gra aktorska, i śpiew.

Wisienką na torcie spektaklu była dopracowana choreografia Elżbiety Szlufik-Pańtak i Grzegorza Pańtaka: tylu świetnych tancerzy i liczonych w dziesiątkach statystów, idealnie z sobą zgranych, dawno nie widziałem (a propos statystów - wchodzę pod stół i odszczekuję to, co mówiłem o nich że to rekwizyty z żołądkami. Bez nich Turandot nie byłaby takim widowiskiem. Podobnie jak bez chóru, którego głosy brzmiały nad stadionem jak fala uderzeniowa po wybuchu bomby). Jednego tylko żałuję: Turandot można było zobaczyć tylko przez trzy wieczory. Niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji