Artykuły

Wieloznaczna "Iwona"

KIEDY SIĘ MYŚLI o życiu, o twórczości Witolda Gombrowicza, kiedy się ma na uwadze los jego dzieła, nie sposób nie ulec w pewnym momencie wzburzeniu.

Doprawdy, jaki to mechanizm sprawia, jaka prawidłowość, że twórcy mierni wydawani są w wielkich ilościach. Dziełami ich zajmują się instytucje propagujące wartości kulturowe w takim sto pniu, jakby były najwyższym dobrem narodu, oni sami dostępują wielu zaszczytów, wyróżnień, odznaczeń a jednocześnie twórcy wybitni schodzą ciągle na dalszy plan. Jedynym zapewne jesteśmy narodem, który nie potrafi nawiązać partnerskiego dialogu z własny mi klasykami. Paradoks ten jest tym wymowniejszy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że polscy pisarze robią karierę światową, zanim sami jesteśmy w stanie uznać rangę ich dzieł. Przykład Mi łosza, Witkiewicza, Gombrowicza nie pozostawia żadnych wątpliwości co do zdolności naszego wartościowania. Nie łudźmy się, nie może to się obejść bez żadnych konsekwencji kulturowych. Przekładamy w nadmiarze drugorzędnych pisarzy iberoamerykańskich, obficie tłumaczymy Szwedów (co za dziwne ambicje), a jednocześnie nie stać nas na poznanie siebie samych. To znaczy zachłystujemy się, wielbimy swych twórców "po pewnym czasie", kiedy już kontekst czasowy, w jakim tworzy li, zdaje się' nie mieć znaczenia. Ma jednak znaczenie to, czy patrzymy na dane dzieło jako na problem mogący nas obchodzić, czy percepujemy je jedynie poprzez bezpieczny dystans hierarchii historycznych.

Jeśli dzisiaj jednej z najciekawszych sztuk Gombrowicza nie musimy "odkurzać" - myślę o "Iwonie Księżniczce Burgunda" - jeśli po kilkudziesięciu latach od chwili jej napisania wydaje się nam ona utworem nadal żywym, wartym zainteresowania, to dzieje się tylko za sprawą fascynującej oryginalności myśli autorskiej.

Przypomnijmy: "Iwona Księżniczka Burgunda" ukazała się w roku 1938, drukowało ją wtedy czasopismo "Skamander" (w tym samym roku wydawnictwo "Rój" publikuje powieść Gombrowicza "Ferdydurke"), . natomiast światowa prapremiera "Iwony" przypada dopiero na rok 1957. Odbyła się w Warszawie w Teatrze Dramatycznym, Warto podkreślić, że reżyserowała "Iwonę" wtedy Halina Mikołajska, znana bezpośrednio publiczności Lubuskie go Teatru poprzez udział w spektaklu (reżyserowanym przez Kazimierza Skorupskiego) "Czesław Miłosz - Spotkanie" oraz w monodramie, opartym na powieści Tomasza Manna "Józef i jego bracia" - "O długim czekaniu". Po dwudziestu kilku latach od tamtej prapremiery na scenie Lubuskiego Teatru (28 marca 1981) po raz pierwszy wystawiono dramat Gombrowicza" "Iwonę Księżniczkę Burgunda". Szczęśliwy traf chciał, że również w reżyserii Haliny Mikołajskiej. Oczywiście szczegół ten jest o tyle znaczący, że Halina Mikołajska jest wybitną aktorką teatralną oraz znaną działaczką społeczną. Chodzi także o to, że "Iwona" grana w tym teatrze w kontekście innych sztuk (o których już pisaliśmy), przyczynia się do powstania nowej jakości teatralnej w tym mieście, nowej tradycji, którą należy kontynuować w przyszłości. Sądzę że nie ma innej- szansy jak podejmowanie problematyki ważnej, ambitnej. Okazuje się, między innymi po premierze dramatu Gombrowicza w Lubuskim Teatrze, że tutaj można tworzyć akty artystyczne ważne dla kultury narodowej.

Na przedstawieniu, przyznam się, byłem dwukrotnie. Pierwsze, co dotarło do mojej świadomości, co mnie jakoś zafrapowało, to świetna, inna jakby gra aktorska. I gra precyzyjna we wszystkich niemal szczegółach. Rzeczywiście byłem uradowany, bo przecież okazuje się, że w naszych aktorach tkwią ciągle pewne możliwości, które można i trzeba wybudować, może właśnie przy pomocy ambitnych spektakli. Nie ma nic bardziej dopingującego niż poczucie wartości tego co się robi.

Jeśli chodzi o stronę aktorską, to bardzo żywą kreację Króla Ignacego stworzył Zdzisław Grudzień, przyprawiający sobie i innym owe gombrowiczowskie "gęby". Raz drapieżny, to znowu brutalny, skłonny do knowania, melodramatycznych wspomnień, chytry i przebiegły; król i jakby nie król jednocześnie. Jest to postać nieco groteskowa. Czy jednak Król jest tu bohaterem negatywnym? Przede wszystkim nie jest postacią nacechowaną jednoznacznie. Jeśli rozpatrujemy całą rzecz na planie fabuły głównie, to takie zabiegi stają się możliwe, natomiast w sferze idei postać ta znamionuje coś wyższego, przeciwstawnie do postaci Iwony. Gombrowiczowi chodziło tu o ukazanie dynamiki, pewnych relacji naszego bycia w świecie wartości i form kulturowych (czytaj społecznych). Również o samej Iwonie trudno w gruncie rzeczy wyrażać się, że jest to ideał, do którego należałoby dążyć. I znowu; na planie ludzkim (potocznie rozumianym) mamy do czynienia z czystej maści mezaliansem, którym przerażeni są rodzice Księcia Filipa. Jesteśmy więc skłon ni trzymać stronę tej nieszczęsnej dziewczyny. Natomiast w ogólnoludzkim, uniwersalnym sensie Iwona może jawić się nam jako obraz "niezawinionej winy".

Ma rację Halina Mikołajska kiedy mówi: "Każdy z nas bywał w sytuacji Iwony. Atakowano go za coś, czego nie popełnił, względnie za coś czego nie ma", ale prawdą też jest, że oprócz tej "międzyludzkiej" psychologii mamy tu również rozległy, przewijający się przez całą twórczość Gombrowicza, aspekt filozoficzny, charakteryzujący współczesną kulturę, którą można ująć, posługując się kategoriami autora "Pornografii", jako ciągły stan napięcia po między wyższością i niższością, pomiędzy dojrzałością i niedojrzałością. Iwona (niższość, niedojrzałość, stan prelogiczny, bezforemna treść) musiała być zagrana przez Małgorzatę - Talarczyk Mrełę tak, by wyeksponowana została bierność, anemiczność. I trzeba powiedzieć, że zostało to zrobione dobrze. Myślę tu również o roli scenografa (Zofii Maciejewskiej), która zaprojektowała dla tej postaci odpowiednio inny, w sielskiej tonacji, ubiór. Jeśli całość dworu określają różne odcienie zieleni, to Iwona ubrana jest raczej "normalnie". Kiedy już o scenografii, to trzeba też zauważyć inny jej walor, który wynika z architektonicznego, wielopoziomowego ukształtowania sceny. Pewne elementy dramatu w przedstawieniu zielonogórskim rozgrywają się na stopniowanych podestach, na owych "wyższościach". Jest to bardzo efektownie pomyślane. Jeśli o aktorskiej stronie jeszcze trzeba powiedzieć kilka słów, to warto ocenić bardzo pozytywnie rolę Szambelana (Roman Talarczyk), którego ironiczna ekspresja i swoista poza nadały tej postaci cechy odrębności. Także bardzo precyzyjna jest Iza (Marta Woźniak), która potrafiła ukazać coś więcej, aniżeli tylko ową damę zadurzoną w Księciu. Jest to znak, jedyny w tej sztuce (także postać Cyryla - Maciej Butler ma taką rolę) moralnego głosu przestrogi. Niedopatrzeniem byłoby nie powiedzieć nic o Królowej Małgorzacie (Danuta Ambroż), Była to przecież jedna z tych trudniejszych ról do zagrania, a lekkość i pewność, jaka emanuje z aktorskiej realizacji, świadczą, że nie jest to jeszcze kres twórczych możliwości tej aktorki. Sądzę również, że wysoki próg zadania postawiony przed Księciem Filipem (Niko Niakas) został bardzo sprawnie pokonany, co nie oznacza, że owa dociekliwość Księcia Filipa, będącego swoistym "ja" lirycznym samego Gombrowicza, ta jego dynamika sytuacyjnie zmienna, pro wadzona w różnych kierunkach zawsze została całkowicie zrealizowana. Uważam jednak, że role Księcia i Króla są tu piekielnie trudne do wykonania. Nie można też nie dodać, że i epizodyczne postaci mogły się podobać. Ciotki były właśnie ciotkami, żebrak żebrakiem a Inocenty (Ludwik Schiller) zakompleksiałym kochankiem Iwony.

Zasługą Haliny Mikołajskiej jest głównie to, że spektakl ten poprowadzony został bardzo dynamicznie, w konwencji farsy, w której śmiejemy się z narastającej grozy i tragiczności. W ten sposób nam przyprawiona została "gęba", nam - publiczności. Oczywiście można było ten spektakl zrobić na "poważnie". Czy jednak wtedy reżyser nie sprzeniewierzyłaby się nazbyt samemu autorowi? O co mi chodzi? Cała sprawa polega - myślę - na tym, że komediowość stanowi tu pewną maskę, ale maskę konieczną. Przecież, oprócz wielu znaczeń, jakie posiada "Iwona" jedno, wcale istotne, wyraża się w stosunku Gombrowicza do umowności wszystkich kulturowych norm; ich nie wystarczalności, niezupełności wobec li tylko których może się określać człowiek. Kultura jest szansą, stwarza się z tego to co "międzyludzkie", ale poczucie braku, pewnej instancji nadrzędnej, było w nią (i jest) od połowy XIX wieku immanentnie wpisane. Ta kultura nie mogła być więc akceptowana w pełni. Ramy jej próbuje przekraczać właśnie nie kto inny, jak Książę Filip, drwi z tego co niższe, to znów traktuje na serio, ale nie wyciąga jeszcze jakichś ostatecznych wniosków (przyniesie to dopiero "Ślub"), bowiem własnej śmieszności, jak i śmieszności otoczenia nie potrafi w pełni dostrzec. My się śmiejemy nawet z takiego szczegółu jak zdjęcie korony z głowy Króla. Korona nie jest instancją uzasadniającą władzę, jest tylko rekwizytem, którym można się posłużyć i poza tym nic więcej nie pozostaje w mocy Króla. Jego "królestwo" jest pozorne. Problem w "Iwonie" polega na tym, że cały dwór nie posiada żadnego uzasadnienia, które by sankcjonowało jego faktyczną wyższość. Jest ona "niby" wyższością, bo przecież zachwianiu ulega już w momencie, kiedy pojawia się Iwona. Więc dlatego farsa, komediowość stanowi formę najbardziej adekwatną.

Władza królewska, książęca, dworska traci to co przez tradycję, co obiektywnie zdawało się mieć moc obowiązującą. Postaci te dostrzegają, że o ich statusie decydują nie te zewnętrzne czynniki, ale wewnętrzne; czynniki psychologiczne, subiektywne, one są tu instancją ostateczną. Dwór (my wiemy, że tu chodzi o kulturę współczesną) nie potrafi wchłonąć tego ładunku nieokreślonych jeszcze treści; nie potrafi albo - idźmy tropem myśli samego Gombrowicza - uświadamia sobie pewną niemożność. W przypadku Gombrowicza trudno mówić o filozoficznej jednoznaczności. Mamy do czynienia z myśleniem obejmującym wiele spraw jednocześnie, pojawiają się alternatywy, których w pełni nie można realizować. Jeśli w "Iwonie" dochodzi do morderstwa, to dlatego, że jest to jedyne co pozostaje w gestii władzy. Forma zwycięża, ale sama w sobie jest bezsilna, bowiem jej przeciwnik (Iwona) nie był przeciwnikiem, nie posiadał znamion formalnych, dokonało się morderstwo, a źródłem jego była odczuwana niemoc własna. "Iwona" - podkreślmy - stanowi efekt "niezwykle bezwzględnego spojrzenia na możliwość, którą zdaje się wyrażać stwierdzenie: "Wyższość z niższości czerpie podnietę". Gombrowicz w "Iwonie", ukazując jak rodzi się sfera "międzyludzkiego", ujawnił również wszystkie tryby i zależności powstawania zjawiska insynuacji. Przypomnijmy sobie rozmowę Króla Ignacego z Królową, w której mówi się o "przypominaniu czegoś". To na marginesie, Zasadnicza fascynacja Gombrowicza wyraża się jednak w poszukiwaniu możliwości czerpania żywotnych sił twórczych z tego, co nie jest jeszcze niczym skażone, co samo w sobie jest samą pierwotnością. Myślał o tym ciągle. Myślał o tym i pod koniec życia: "Czy zdołam zbuntować się jeszcze raź, na stare lata, tym razem przeciw niemu, Gombrowiczowi? (...) Powrócić do prapoczątku, skryć się znowu w gąszczu owej "niedojrzałości wstępnej". Nie dać się zaklasyfikować, sfunkcjonalizować, uprzedmiotowić. Pośrednio, jeśli już dałoby się mówić o obronie Iwony w sztuce, to - myślę, iż jest to utwór o uprzedmiotowianiu człowieka. Książę Filip (Król i Królowa, dwór) próbują ją zmusić, zredukować (nie do siebie samej jako określonej całości) do pewnych funkcji, społecznych umiejętności. To fascynujące, iż Gombrowicz z socjologicznego problemu XX wieku potrafił wyciągnąć tak bogatą, różnorodną problematykę.

Recenzja jednak nie wystarcza, żeby się o tym wszystkim przekonać, trzeba koniecznie pójść do teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji