Artykuły

Wenus z garnkiem

Do niedawna jeszcze namawiałam różnych dziennikarzy w Polsce, żeby pojechali do Niej i zrobili z Nią wywiad, choć znając Ją, czułam, że mała jest szansa. Niestety, już o sobie nie napisze i nie da wywiadu. Więc chciałabym niezdarnie Ją przypomnieć. Bo Eli nie sposób ogarnąć - Maria Konwicka wspomina zmarłą w ubiegłym tygodniu aktorkę ELŻBIETĘ CZYŻEWSKĄ.

Zawsze marzyłam, żeby Ela coś o sobie napisała. To się po prostu marnowało - myślałam - ta niesamowita wyobraźnia, kreatywność w słowie i gestach, wiedza wszechstronna, dowcip, błyskotliwość. Mój ojciec podczas jednej z wizyt w Nowym Jorku kupił jej piękny, oprawny w skórę dziennik i dla zachęty zatytułował pierwszą stronę: "Dzień pierwszy". Na tym się skończyło. Znajomy redaktor jednego z największych wydawnictw - Random House - zaproponował jej pokaźną zaliczkę na napisanie czegokolwiek o sobie, dawał jej carte blanche. Nie napisała. Do niedawna jeszcze namawiałam różnych dziennikarzy w Polsce, żeby pojechali do Niej i zrobili z Nią wywiad, choć znając Ją, czułam, że mała jest szansa. Niestety, już o sobie nie napisze i nie da wywiadu. Więc chciałabym niezdarnie Ją przypomnieć. Bo Eli nie sposób ogarnąć. To jest jak pisanie ściągi dla licealisty z wybitnego dzieła literackiego. Odeszła jedna z najbardziej fascynujących osobowości, jakim się zdarza od czasu do czasu żyć wśród nas. Dużo się pisze o tym, że nie zrobiła kariery w Ameryce. Niech się Ameryka wstydzi. Jak powiedział z nieukrywanym gniewem Kosiński w wywiadzie dla "New York Magazine" w 1988 r.: "Co to za kraj, że nie może czegoś wymyślić dla Elżbiety? Że jest dla niej taki niegościnny? Wielka strata". I dodał, on, który znał wszystkich: "Ja nie znam nikogo, absolutnie nikogo, kogo bym chętniej słuchał niż jej".

Jan Kott tak Ją określił: "Amerykański styl życia to tylko brać. To bardzo pragmatyczne społeczeństwo, bardzo okrutne. Elka nigdy taka nie będzie. Ona wszystko rozdaje". Bo jej szczodrość jest legendarna. Każdy, kto miał szczęście Ją poznać, wynosił z tego jakiś pożytek. Trzeba znać realia środowiska emigrantów lat 80., żeby zrozumieć, jakie to było rzadkie i jakie cenne.

Od razu wiedziała, jak pomóc: znaleźć komuś mieszkanie, podarować parę mebli, sukienek, zadzwonić w parę miejsc, uruchomić koneksje. Dla artystów była Muzą. Inspiracją dla sztuk teatralnych, opowiadań, filmów. Ale przydawała się także w bardziej prozaiczny sposób. Znała dużo ludzi w show-biznesie. Artykuł z "New York Magazine" można ciągle znaleźć w internecie. Jest tam zdjęcie Eli w jej nowojorskim mieszkaniu na 60. Ulicy, dokładnie takiej, jaką Ją pamiętam z lat 80. W tym mieszkaniu wszystko było obite miodowo-brązowym drewnem. Nawet lodówka w kuchence. Mała kuchenka była częścią salonu, stały w niej wysokie stołki barowe. Ela na nich siedziała, żeby mieć dostęp do kuchni. Czasem coś gotowała, była świetną kucharką. Bo gotowania, jak wszystkiego, uczyła się dogłębnie, uczęszczając na ekskluzywne lekcje kuchni chińskiej czy francuskiej.

W środku tej oazy na Manhattanie panował półmrok - nie było górnego światła. Były w rozmaity sposób poumieszczane lampy i lampeczki oświetlające nastrojowo każdy z kątów, kanapę, stół czy stoliczek, wszystko nieskazitelnie dobrane w dobrych sklepach z antykami w Nantuckett, gdzie mieszkała wcześniej jako żona Dawida Halberstama. No i były jeszcze dwa koty: Rudy i Drugi. Oba rude. Z sypialni wychodziło się na gigantyczny taras pod drzewem. W samym środku Manhattanu czułeś się jak na wsi. Wszystko, co się tam znajdowało, każdy przedmiot, było unikalne, jedyne w swoim rodzaju. Taka też była jej garderoba. Kiedy jakiś żakiet Jej nie satysfakcjonował, szła do pobliskiego ekskluzywnego sklepiku z guzikami, gdzie można było znaleźć po parę sztuk najprzedziwniejszych guzików z całego świata, guziki-dzieła sztuki i oczywiście całkowicie unikalne. Dopiero z takimi guzikami żakiet był dobry. Mimo tej perfekcji zwykle w jakimś rogu leżał odkurzacz i czekał na dzień, kiedy zostanie uruchomiony. Obok mała sterta ubrań albo papierów. Bo całkowity porządek w tym drobiazgowo przemyślanym i zagospodarowanym domu dla osoby tak twórczej jak ona byłby nie do zniesienia. Musiało być trochę tzw. twórczego chaosu. Łagodne przypomnienie, żeby nie spoczywać na laurach, że jest jeszcze coś niecoś do zrobienia. Żyła, jak sama mówiła, "na japońskim czasie", czyli nocą. Prowadziła dom otwarty. Przyjmowała nas w wytwornych peniuarach z drogocennego jedwabiu. Piła z cudownych porcelan. Zawsze czekała na nas pachnąca i strasznie mocna kawa. I jakiś alkohol. Bo Ela nie uznawała modnych w Ameryce otumaniających antydepresantów.

Przewinęło się przez to mieszkanie mnóstwo ludzi. Od znanych postaci: aktorów, dziennikarzy, malarzy, grafików, pisarzy, poetów, po bardziej anonimowych, przy Eli i oni nabierali kolorów, stawali się interesujący. Pamiętam, jak na Jej życzenie pomagałam pewnemu znanemu politykowi kupować skarpetki u Alexandra. To były lata osiemdziesiąte, dużo się w Polsce wtedy działo. Podejrzałam, że przechowywał u Niej w bieliźniarce jakiś ważny rękopis. Ela umiała wyciągać z ludzi niesamowite opowieści. Odbywały się tam psychodramy z katharsis jak w greckim teatrze. Ela nad wszystkim panowała. Była autorem, reżyserem i aktorem. Jak byłyśmy same, czytałyśmy Biblię albo Szekspira. Mój ojciec przywiózł nam w prezencie kapcie dla "filozofek", bo tak nas nazwał. Żyłyśmy sobie pod prąd, po swojemu. Kiedyś przyjaciele Eli - przemili państwo Weissmanowie - zaprosili nas do swojego domu w West Hampton. Dom był nad samym oceanem. Któregoś wieczoru Ela wpadła na pomysł, że kartofle powinno się gotować w morskiej wodzie. Poleciała z garnkiem i nie wraca. Wybiegamy - Ela cała zanurzona w falach. My w popłoch: topi się? A ona śmieje się do nas i wraca na brzeg, sukienka oblepia ją jak Wenus wychodzącą z piany morskiej, po prostu zachciało jej się popływać. I wtedy pomyślałam sobie, że Ona pasuje do szerokich, niezgłębionych wód, a nie do naszego ziemskiego bajorka, pełnego fałszu i małości.

***

Maria Konwicka

Graficzka, autorka animacji, pisarka. W 1977 r. ukończyła wydział grafiki warszawskiej ASP. Od lat 70. mieszka w USA. Pracowała w Nowym Jorku i Los Angeles m.in. w zespole Zbigniewa Rybczyńskiego, w hollywoodzkim studiu Universal oraz wytwórni Walta Disneya. Córka pisarza Tadeusza Konwickiego i ilustratorki książek Danuty Konwickiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji