Artykuły

Straszny dwór?

Nareszcie między Wisłę a Pilicę - gdyż na radomską scenę - zawitał urodzony pod Opatowem Witold Gombrowicz, autor kilku wybitnych powieści i sztuk teatralnych. Jedną ze sztuk, zresztą najczęściej wystawianą przez krajowe teatry "Iwonę, księżniczkę Burgunda" zaprezentował zespół Teatru Powszechnego.

Wielkie zainteresowanie realizatorów i publiczności twórczością Gombrowicza można wyjaśnić stosunkowo niedawnym odkryciem autora - dla scen krajowych (w 1957 r. odbyła się prapremiera "Iwony..." w Teatrze Dramatycznym lecz częste inscenizacje miały miejsce dopiero w ostatnim dziesięcioleciu), ograniczoną dostępnością wydań książkowych i legendom, jakie krążą wokół niebanalnej, a nieżyjącej już postaci. Jako że Gombrowicz był nie tylko pisarzem. Posiadał on ambicje filozofa, mistrza skupionej wokół niego młodzieży w przedwojennej warszawskiej "Ziemiańskiej", a nade wszystko "krawca" modnego sposobu bycia - prezentującego swą szlacheckość, a jednocześnie kpiącego i parodiującego tytułomanię i snobizm. Echa owego stylu nietrudno odnaleźć w twórczości pisarza, jako że jej nakazem moralnym była przede wszystkim wierność wobec siebie. Zatem problemy, najogólniej nazwane: pan a obywatel, (sługa) pobrzmiewają także w "Iwonie...". Zasadniczym, celnie wypunktowanym przez radomskich inscenizatorów wątkiem myślowym utworu jest sprzeczność między władzą a ceremoniałem, pomiędzy' regułami gry a akceptacją tych reguł,

Akcja sztuki toczy się na dworze królewskim zdominowanym przez pozory, gry, gesty i miny króla Ignacego królowej Małgorzaty i dworu. Dopiero, wkraczający na królewski dwór intruz Iwona - plebejska, nieefektowna narzeczona księcia Filipa prowokuje swą absolutną biernością najbardziej pospolite, dalekie od kochanego dotąd ceremoniału reakcje dworaków. Wkroczenie Iwony rodzi tak charakterystyczne w twórczości Gombrowicza pojedynki na miny, bądź słowa między postaciami. A wyzwala je zawsze objawienie jakiejś prawdy którą wszyscy usiłują ukryć przed bliźnimi i sobą. "Rozmemłana" Iwona uświadamia damom dworu niedoskonałości ich urody, a królowi inną , "rozmemłaną" dziewczynę, którą ongiś skrzywdził i... "rozmemłanie" żony potajemnie pisującej poezyje i "krzyczącej "Giętkości chcę, Ja nie chcę królewskości". Nic więc dziwnego, że ferment, jaki wnosi na dwór milcząca Iwona, wyzwala powszechny strach, któremu zwykła przecież towarzyszyć agresja. Finalnie w pojedynku zwycięża. oczywiście, szarża, zgodnie i królewskim życzeniem ,,niech wyższość gryzie niższość".

"Iwona..." - myślę, że niesłusznie - z powodu swojej dość czytelnej fabuły jest często traktowana jako łatwa pozycja i trafia na warsztat bardzo przypadkowych twórców. Tymczasem sztuka ta nie toczy się na bocznych ścieżkach Gombrowiczowskiego dialogu o ojczyźnie i Polakach. Sentencja pisarza "... ojczyzną naszą wy sami jesteście (...) ojczyzna nie jest miejscem na mapie, ale żywą istnością człowieka" znajduje w niej potwierdzenie. Wszak Iwona to nie tylko postać, ale i postawa, a reżyserowany przez Szambelana Dwór to nie tylko ludzka, polska próżność, ale obrona praw do tej próżności. Szlachcic Gombrowicz dość jednoznacznie podpisał się pod egalitaryzmem praw ale także arystokratyzmem sztuki. Tylko ta bowiem dziedzina ludzkiej aktywności zależy od talentu, więc nadrzędności, jedności, wyjątkowości.

W partyturze autorskiej pozostało sporo miejsca do wypełnienia interpretatorskiego. Z tej możliwości skorzystał reżyser radomskiego spektaklu Marcin Sławiński oraz scenograf Jerzy Rudzki. W spektaklu oprócz pomysłu nienowego i niezabawnego (Filip czyta horoskop z "Polityki") pojawiły się oryginalne i sensowne np. znacząca, towarzysząca scenom dworskim muzyka w wykonaniu orkiestry dętej, umiejętnie przeprowadzona symultaniczność scen króla z dyplomatami oraz Filipa z Cyrylem. Wspaniała, pełna plastycznej urody scena finałowej uczty czy inna równie efektowna - rozpasania, rozkładu Dworu - scena niczym z przybytku markiza Sade'a, ujawniły nawet wizjonerstwo inscenizatorów. Jednak te właśnie najciekawsze sceny jeszcze silniej obnażyły słabości przedstawienia, niekonsekwencję interpretacji. Gdyż z jednej strony radomska "Iwona..." prezentowała ambicje oryginalnego odczytania artystycznego tekstu, a z drugiej przedstawiła farsę opartą na motywach Gombrowicza. Radomscy aktorzy popełniają ten sam błąd, który ma już na swoim koncie większość scen inscenizujących "Iwonę..."- bazują na chwytliwości, atrakcyjności niektórych kwestii. Mamy np. dialog: "Cyryl: - Niech pani raczy dobrze wycelować, Filip: - Wyceluj dobrze, moja miła" (dotyczy siadania). Aktorzy Janusz Kulik i Piotr Bąk korzystają oczywiście z dosłowności dowcipu, choć modna byłoby przecież scenę przedstawić mniej nachalnie. Przykładów tego typu było więcej i sądzę, że do aktorskiego szarżowania zachęcały artystów już same reakcję widzów wspaniale bawiących się i wręcz żądających scenicznej dosłowności. Jednak dobry smak i przede wszystkim wierność koncepcji artystycznej winny być dla aktorów zadaniem nadrzędnym. "Iwony..." nie można orać jak farsy, lecz należy - podzielam sąd Konstantego Puzyny - traktować sztukę jako realistyczny dramat psychologiczny, gdzie wszyscy wzajemnie się stwarzają i przekształcają dlatego, że czują swą obecność. Niestety, nasi aktorzy tkwią w tradycyjnej dziewiętnastowiecznej psychologii charakteru i obca jest im (co nie znaczy nieznana) Gombrowiczowska forma, psychologia zbiorowa, która zresztą sprowadza się do stwierdzenia, że wszyscy tęsknimy za autentycznością, którą trudno osiągnąć wśród innych ludzi. Jednocześnie tęskniąc za nią boimy się jej, gdyż jeśli odrzucimy wszystkie formy i gesty może okazać się, że.. nie zostanie z nas nic.

Aktorzy "Iwony.." szukając oryginalnej formy nie zaryzykowali odrzucenia tej starej, sprawdzonej w piece bien fait, tj. sztukach tradycyjnych. Toteż role pierwszoplanowe wypadły przeciętnie (najlepiej jednak Iwona Ewy Betty i królowa Marii Chruścielówny), a te przerysowane farsową charakterystycznością wręcz źle (powierzchowny, pusty Inocentv Wiesława Motka, prostaczkowa ty Szambelan Konrada Fuldego). Największą sprawność wykazał zespół w umiejętnie żakom ponownych scenach zbiorowych rozumiejąc, że u Gombrowicza nie należy tworzyć charakterów, ale sytuacje.

Kończąc ujmę się za T. Nyczkiem, którego nazwiska nie odnalazłam w programie teatralnym, drukującym tekst "W teatrze Gombrowicza" oraz podziękuję Teatrowi Powszechnemu za to, że jest o czym rozmawiać. A to już naprawdę wiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji