Artykuły

Bardzo kłopotliwa "Operetka"

Jubileuszowy sezon Teatru Polskiego w Poznaniu poświęcony został niemal w całości polskiej dramaturgii współczesnej. Otwarły go, jak pamiętamy, dwie pozycje z repertuaru naszej wielkiej klasyki: "Wesele" Wyspiańskiego oraz "Kordian" Słowackiego, wszystkie następne reprezentowały już jednak naszą najnowszą, powojenną dramaturgię: "Okapi" Stanisława Grochowiaka, "Ułani" Jarosława Marka Rymkiewicza, "Czapa" Janusza Krasińskiego, "Derby w pałacu" Jarosława Abramowa.

Wbrew prognozom sceptyków współczesny polski repertuar w sensie frekwencyjnym nie przyniósł teatrowi poznańskiemu niemiłych niespodzianek. Publiczność nie bez zainteresowania oglądała na swojej scenie, przekazujące jej jakąś tam cząstkę prawdy o naszych czasach, współcześnie pisane utwory sceniczne, reprezentujące naszą dramaturgię lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych. Nieporównanie więcej niż ona zastrzeżeń i wątpliwości okazała jej natomiast widownia premierowa, rekrutująca się spośród stałych bywalców teatralnych, w tym także recenzentów i krytyków. Kie satysfakcjonowały jej sztuki grane już przed laty na innych scenach. Pragnęła ona, aby jubileuszowy sezon 100-lecia, był sezonem wielkich nazwisk i szerokim echem odbijających się po kraju, prapremier. Istotnie, żadna ze zrealizowanych w tym sezonie, na świętującej swe stulecie scenie, premier, nie stała się wydarzeniem artystycznym w kraju. Żadna (chociaż najbliżsi tego byli chyba "Ułani" w reżyserii Józefa (Grudy oraz "Derby w pałacu" w reżyserii Romana Kordzińskiego) nie stała się dla ludzi kształtujących opinie na zewnątrz o polskim życiu teatralnym, na tyle silnym magnesem, aby przyciągnąć ich do Poznania. Tym wydarzeniem stać się miała dopiero, zamykająca jubileuszowy sezon polskich sztuk współczesnych, druga dopiero, po głośnym przedstawieniu Kazimierza Dejmka, inscenizacja "Operetki" Witolda Gombrowicza.

Kiedy rok temu, podczas konferencji prasowej, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu, Roman Kordziński, po raz pierwszy zadeklarował zamiar wystawienia "Operetki", przedsięwzięcie to w aktualnym stanie w jakim wtedy znajdował się jego teatr, wydać się musiało zadaniem wręcz karkołomnym i szczerze mówiąc, zupełnie nierealnym. Na szczęście udało mu się jednak na tyle uzupełnić łuki w zespole, że zamiar ten z początkiem września, nie przestając być ryzykowny, zaczął stawać się coraz bardziej realny. "Operetka" Gombrowicza w poznańskim teatrze nie jest bynajmniej wielkim spektaklem. Ale jest to przedstawienie z rzędu tych, które należy traktować poważnie. I to nie tylko ze względu na nazwisko firmującego je autora, a także znanego i doświadczonego reżysera, Józefa Grudy, ale i ogrom pracy jaki cały zespół włożył w to właśnie przedstawienie.

Poznańskie przedstawienie "Operetki" oglądałem w sumie z dość mieszanymi uczuciami. Z podobnym co i tutaj wrażeniem pewnego rodzaju niedosytu, opuszczałem jednakże również przedstawienia pozostałych sztuk Gombrowicza, zrealizowane na innych naszych scenach, "Ślub" w wykonaniu krakowskich aktorów, i to w reżyserii samej Krystyny Skuszanki, "Iwonę księżniczkę Burgunda" w reżyserii Leszka Opalińskiego w teatrze opolskim, a także i warszawską jej realizację w Teatrze Dramatycznym. Wydaje się w sumie, iż z Gombrowiczem rzecz ma się podobnie jak i z Witkacym. Fascynuje on nas w lekturze i porusza naszą wyobraźnię, przynosząc jednakże często duże rozczarowania w teatrze. Nadal po iluś tam już realizacjach czołowych naszych reżyserów na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo w jaki sposób grać w teatrze Witkiewicza-Witkacego. Żaden z kluczy czy też sposobów interpretacyjnych, jakimi zwykł był dotąd posługiwać się nasz teatr, zdaje się nie przystawać do jego dramaturgii. Ani ultra-realistyczny, ani groteskowo-absurdalny, ani psychologizujący, ani też quasi operetkowy. Każdy na swój sposób okazuje się po prostu zawodny, nieprecyzyjny i niedokładny. Po kilkudziesięciu już jednak realizacjach scenicznych, w tym kilku rzeczywiście interesujących myślowo i interpretacyjnie, można już jednak przynajmniej posługiwać się pojęciem teatru Witkiewicza. Nie sposób natomiast jak dotąd mówić o teatrze Gombrowicza. Nie ma po prostu jeszcze takiego teatru. Jest tylko kilka przedstawień i parę propozycji reżysersko-inscenizacyjnych. A przede wszystkim jest legenda teatru Gombrowicza i jest też nasze wewnętrzne przeświadczenie o tym, że to co napisał dla teatru wybitny pisarz musi być równie interesujące, jak jego proza. I tak też jest zapewne. Ale jak dotąd nie zostało to jeszcze udowodnione.

Witold Gombrowicz nie napisał sztuki odwołującej się do konwencji teatru operetkowego. Napisał po prostu operetkę z myślą o wystawieniu jej w teatrze dramatycznym. Zaopatrzył ją przy tym w swój własny odautorski komentarz, sugerujący w jaki sposób winna być ona grana. "Z jednej strony przeto - pisał Gombrowicz - ta operetka winna być od początku do końca tylko operetką, nienaruszalna i suwerenna w swoich operetkowych elementach, a z drugiej ma być jednakże patetycznym ludzkości dramatem". W jaki sposób inscenizator ma jednak uporządkować i oprowadzić do wspólnego mianownika te sprzeczności, w momencie gdy nadrzędnym tematem i głównym motywem tej operetki staje się ogarniająca świat cały rewolucja.

Przedstawienie Józefa Grudy zaczyna się jako typowa wiedeńska operetka, aby potem przekształcić się w pełen ekspresji dramat, zdegenerowanej i upadającej pod ciężarem własnej śmieszności i głupoty klasy uprzywilejowanej! Pozornie rzecz biorąc wszystko wlec się tutaj właściwie zgadza. Kłopot cały w tym tylko że stając się jak tego pragnął Gombrowicz patetycznym ludzkości dramatem", powinna ona nadal pozostać tym czym dotąd, a więc operetką. Spektakl Grudy rozpada się tymczasem jak gdyby na dwie różne niejako części. Na początek jest operetką, w chwilę potem staje się dramatem. Ale każdy z tych gatunków istnieje jak gdyby w tym przedstawieniu oddzielnie. Widoczne to jest także w samym sposobie odtwarzania przez aktorów poszczególnych postaci, które powinny być operetkowe a zarazem i tragiczne, a są tylko tragiczne i tylko operetkowe z nielicznymi wszakże chwalebnymi wyjątkami. Zaliczyłbym do nich przede wszystkim stworzoną przez Józefa Jachowicza rolę i postać prawdziwie tragicznego, a przy tym groteskowego w całym swym charakterze profesora, która zdaje się nam dowodzić, że ów postulowany przez autora mariaż błazeństwa i tragizmu możliwy jest jednak do uzyskania środkami aktorskimi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji