Artykuły

Rozmaitości o TV

OGLĄDAM telewizję tylko sporadycznie, ale i tego dosyć, aby dojść do przekonania, że nie zawsze zgadzam się z opiniami Andrzeja Brauna drukowanymi w "Życiu". Widocznie nasze wewnętrzne aparaty odbiorcze mają nieco inny zakres fal. Ale w tym tygodniu dogodził mi co się zowie.

Także i mnie primaaprilisowa zabawa teatralna w Trędowatą wydała się znakomita. Brawo, Dziewoński! Nietrudno było z tego zrobić krzykliwe farsidło: ale podać to z lekkim przymrużeniem oka w koncertowym wykonaniu aktorskim (co za obsada!), to dopiero był pomysł kapitalny i śmiały.

Niemal przed rokiem zastanawiałem się tu nad legendą "Trędowatej". Jak widać, dokładamy dalszych starań, aby zapewnić całkiem niezasłużoną nieśmiertelność na opak temu zakazanemu owocowi, tej sentymentalnie egzaltowanej, młodopolskiej, szmirowatej powieści dla panienek, które nadal czytają ją w odpisach, Trudno orzec na pewno, dlaczego akurat "Trędowata" stała się jednym z bestsellerów swego gatunku (pewno nie bez udziału parodii Magdaleny Samozwaniec), nie ulega jednak wątpliwości, że gatunek ten zaspokajać musiał jakieś ważne potrzeby swoich odbiorców, współdźwięczał z melodią ich najskrytszych marzeń.

I cóż w tym dziwnego? Przecież bajkę o Kopciuszku znaleźć można w folklorze większości ludów świata. Jej starożytność jest oczywista, a ślady w piśmiennictwie europejskim widoczne jeszcze na długo przed Ferraultem. Wielką karierę literacką stworzyła jej prawdopodobnie Pamela czyli Cnota Nagrodzona (z r. 1740) Richardsona, opowiedziana w formie listów, a wzorcem autentycznie powieściowym była chyba Jane Eyre (z r. 1847) Charlotty Bronte. Pierwsza połowa naszego wieku wyzwala prawdziwy potop manufaktury naśladowczej. Można by, prócz Mniszkówny, wymienić choćby Zarzycką, Łuczyńską, Szpyrkównę, ale produkcja ta blednie przy działalności wielkich fabrykantów zachodnich: Elinor Glyn, Courts-Mahler, Ethel M. Dell i wielu innych, umiejących po kilkadziesiąt razy podejmować ten sam motyw w różnych wersjach, łącznie z Kopciuszkiem płci męskiej. Majstrowie komedii bulwarowej mieli przynajmniej trójkąt małżeński, a więc, matematycznie rzecz biorąc, bez porównania więcej możliwości.

Zmierzch tej produkcji następuje równocześnie ze wzrostem oddziaływania kina (zresztą mnóstwo tych książek przerobiono na filmy, "Trędowatą" nawet dwukrotnie), które umie zaspokajać ten sam typ marzeń w sposób wymagający znacznie mniejszego wysiłku wyobraźni Gdy natrząsam! się z fortepianów z lapis-lazuli gronostajowych dywanów, przyjrzyjmy się również wnętrzom prezentowanych przez kolorowe, szerokoekranowe kicze z wyższych sfer amerykańskich.

CENIĘ sobie szybką i pozytywną reakcję TV na gnoją propozycję, aby nie wyrywać kartek z książki. Obecnie pomocą prostego tricku fil nowego, zastąpiono wyrywanie kartek wklejaniem, co już jest znacznie kulturalniejsze, i chociaż, jeśli idzie o słowniki czy encyklopedie, ani wyrywanie, ani wklejanie nie należy do najlepszych tradycji historycznych. Istnieje staromodny wprawdzie, ale zdrowy zwyczaj używania książek tylko doczytania.

Okazuje się więc, że nasza TV umie sobie czasem wziąć do serca postronną nawet uwagę (dla dobra Sprawy!). Co więcej, wzywa (ustami Grzegorza Lasoty w "Pegazie") do dyskusji ze sobą? Lasota rozprawiał się tam z widzem, którego oburzyło odegranie w programie TV Fantazego, "utworu niezrozumiałego, napisanego mętnym, pokręconym językiem" (cytuję z pamięci, więc niedokładnie). Autor listu nie życzy sobie takich widowisk. Cóż odpowiada Lasota? Próbuje przekonać korespondenta, że "Fantazy" jest utworem zrozumiałym, a poza tym bardzo wartościowym, na dowód czego przytacza pochlebne o nim opinie prof. Juliana Krzyżanowskiego.

Nie jest to zapewne odpowiedź właściwa. Ani Słowacki, ani "Fantazy" nie potrzebują czyjejkolwiek protekcji. Nie można przy tym nikogo przekonać w ciągu dwuminutowego spiczu o wartości arcydzieł naszej literatury. I tu znów zgadzam się w pełni z Braunem, że nie należy ulegać aroganckiej presji ignorantów. Dwudziestoletnią pracą uczelni, wydawnictw, bibliotek sami rozpętaliśmy potężny głód nauki i sztuki, który zresztą decydować będzie o naszej przyszłej pozycji w świecie. Dlatego zaspokajanie potrzeb duchowych ludzi, którym państwo dało wykształcenie i którzy często zdobywają je niezwykle ciężkim wysiłkiem (jak czynić to musi znaczny odłam nowej inteligencji) jest równie podstawowym obowiązkiem RTV jak dostarczanie lekkiej rozrywki.

Istnieje jednak jeszcze druga strona tej sprawy. Nie można nikogo zmuszać do interesowania się literaturą (ani matematyką czy filatelistyką). Kiedy w Polsce wszyscy będą mieć wyższe wykształcenie, zawsze jeszcze znaczna część społeczeństwa nie będzie chciała czy lać ani Słowackiego, ani Zbigniewa Jerzyny. Dewizą RTV jako zbiorczego kanału wartości kulturalnych, powinno być przeto: suum cuique, każdemu to, co mu się należy.

Z ciemnotą zaś nie trzeba paktować, ani się przed nią usprawiedliwiać. Okazem ciemnoty nie jest widz czy słuchacz, któremu brak tych lub owych

zainteresowań, ale ten, który (ze względu na ów brak) domaga się rugowania jakichś pozycji z programu, obojętne czy "Fantazego", czy kursu rolniczego, Matysiaków czy koncertu chopinowskiego. Odpowiedź Lasoty mogłaby zatem brzmieć: "Drogi korespondencie, nie jest pan jedynym widzem programu polskiej TV. Radzimy panu wybierać sobie z programu to, co panu odpowiada, i tylko to w telewizji oglądać".

PRZYZNAĆ muszę szczerze, że przez długi czas czułem wyraźną niechęć do pisania o TV. Wynikało to ze smutnych doświadczeń. Poruszanie tego tematu nazbyt mi przypominało czynność gadania do lampy kineskopowej. Czytelnicy, którzy systematyczniej niż ja obcują z programem, z zadziwiającym uporem podkreślają wciąż te same mankamenty ogólnej kultury programowej TV. Sprawy to nienowe. Spróbujmy choćby parę z nich, choćby bez wielkej nadziei na skutek, powtórzyć.

Idzie więc np. o niedopuszczanie przed kamerę ludzi, którzy czytają wtedy, kiedy mają mówić. Jest to śmiertelny grzech przeciw widzowi, jedna z licznych odmian fałszu, demaskowanego bezlitośnie przez kamerę. Jest to rozsadnik nudy, podkopujący zaufanie widza. Wywiad, polegający na kolejnym odczytywaniu pytań i odpowiedzi budzi odrazę nawet najmniej wymagającego audytorium. A wystarczyłoby proste zarządzenie!

Inne sprawy nie dają się już tak prosto załatwić. Alei można by choć okazać dobrą wolę. Można by nie puszczać (z tymczasowym wyjątkiem filmów w TV), jednocześnie dwóch mówców, na fonię. Dlaczego mielibyśmy słuchać wiersza Winokurowa w "Pegazie" jednocześnie w oryginale iw przekładzie? Czy TV naprawdę sądzi, że powstały stąd jazgot stwarza warunki odbioru poezji? Przecież tłumaczyć można przedtem albo potem! Zastanawiająca też była złośliwość lektorki, okazana przy przekładzie wypowiedzi poety. Winokurow robił długie przerwy między zdaniami Ona z nich jednak nie korzysta. Gdy on milczy, milczy i ona. Gdy on otwiera usta, i ona się odzywa. W tej metodzie jest jakieś szaleństwo. Można by przecież z równym powodzeniem dawać jednoczę śnie dwa obrazy na wizji.

I na koniec owa nieszczęsna siekanina muzyczna, służąca za "tło". Używa się do niej zarówno muzyki lekkiej, jak poważnej. Dla każdej z szeregu migawek dziennika TV wydziera się oddzielny strzęp materii muzycznej, tworząc nieustający ciąg bezsensownych fragmentów. W TV stało się zasadą, że utwór muzyczny urywa się w dowolnym miejscu. Nie mam nic przeciw podkładowi muzycznemu, ale dawać go trze ba (jak w filmie) z taktem i znajomością rzeczy.

Na jeden raz i tyle wystarczy.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji