Artykuły

Senna bylejakość

Ze "Ślubu" Gombrowicza wyszedłem: ze skromnie ale rzeczowo opracowanym przez Julitę Hetlof programem teatralnym; z uznaniem dla dyrekcji Teatru Polskiego za włączenie do repertuaru sztuki pożądanej, bo pogłębiającej wiedzę o istocie człowieczeństwa, w otoczce współczesnej kultury; z aprobatą dla funkcjonalnej organizacji przestrzeni scenicznej, która jest i knajpą, i domem rodzinnym Henryka, i pałacem; a także z głębokim przeświadczeniem, że ta inscenizacyjna propozycja ani Gombrowiczowi, ani reżyserowi sławy nie przysporzy. Oczywiście autor jest poza zasięgiem wszelkich zarzutów, cały ciężar niepowodzenia spada na twórcę spektaklu - Krystynę Tyszarską.

Zgodnie z założeniami Gombrowicza na scenie Wypowiedziano pewne socjo-psychologiczne i epistemologiczne prawdy o formie, ale tylko wypowiedziano, natomiast widz nie ujrzał świata wiecznej gry, "wiecznego naśladownictwa, sztuczności i mistyfikacji." Złożyło się na to wiele powodów. Autor Ślubu proponuje, by sztukę zagrać "sztucznie", ale "sztuczność ta nigdy nie powinna tracić związku z tym normalnym ludzkim tonem, który wyczuwa się w tekście." Tymczasem w szczecińskim spektaklu granica między sztucznością a nieudolnością jest tak trudno uchwytna, że spektakl przestaje być dziełem sztuki. Między postaciami pierwszoplanowymi dialog tonie w nijakości uczuć, w niskiej temperaturze senno-bylejakiej konwersacji słabo korespondującej między osobami dramatu. Postacie drugoplanowe obnoszą po scenie niczym nie uzasadnioną ociężałość, zmęczenie, ich spojrzenia więcej błądzą po widowni niż wyrażają na scenie coś z przynależności do przedstawianej ludzkiej wspólnoty. Mizernie wypadł "żywioł muzyczny", w tym spektaklu przedstawiający się najżałośniej, bo wymykający się jakiejkolwiek organizacji i kontroli.

Inscenizacyjne elementy parodystyczne, jeśli się odnoszą do jakichś prawzorów - to do bardzo niewiadomych, mało znanych i dlatego nie mogą spełniać swej funkcji ideowo-estetycznej. Dotyczy to także układu ruchu, któremu przy równie mało efektownie wykorzystanym świetle bardziej odpowiadałyby improwizowane formy kabaretowe.

Ogólnego przygnębienia po tym spektaklu nie potrafiło pomniejszyć nawet ciepłe wspomnienie o Zbigniewie Samogranickim w roli Henryka (Syna i Księcia). Jeśli trudne zadanie aktorskie w Ślubie nie zostało spełnione z pełnym sukcesem, to w każdym razie praca ta zapisuje się w teatralnym doświadczeniu Samogranickiego dobrze opanowanym warsztatem, upoważniającymi go do podejmowania tego typu ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji