Artykuły

Gombrowicz i Mrożek

DAWNO tuż rozgraniczenie na: teatry stołeczne i prowincjonalne straciło swoje realne uzasadnienie artystyczne. Wciąż - jednak - istnieje taki formalno-środowiskowy podział. Myślę, że wbrew oczywistości stan taki długo jeszcze się będzie utrzymywał.

W czasie, gdy piętnaście scen. stołecznych przy wspaniałych aktorskich i reżyserskich możliwościach daje w sezonie dwa, góra trzy wydarzenia znaczące, na tak zwanej prowincji, a więc nie tylko w teatrach Krakowa, Wrocławia, Gdańska, ale i Słupska, Łodzi, Opola, mamy kilkanaście wybitnych i znaczących dla kultury tych regionów wydarzeń. Dlatego z uporem pragnę sygnalizować to, co w teatrach polskich jest warte szerokiego upowszechnienia, nie uwzględniając owego podziału na stołeczność i prowincję.

Andrzej Żurowski ostatnio w tygodniku "Tu i Teraz", mówiąc o najbliższych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, zgłasza szczecińskich "Szewców" i gdański "Ślub". Te propozycje pragnę poprzeć i rozszerzyć - zatrzymując się dłużej nad dwiema ważnymi realizacjami Teatru "Wybrzeża" w Gdańsku: "Ślub" Gombrowicza i "Vatzlav" Mrożka.

Gdański "Ślub"*) jest spektaklem dużej miary; przedstawieniem wybitnym w dotychczasowej tradycji inscenizowania tego flagowego dramatu Witolda Gombrowicza. Ryszard Major - reżyser tego spektaklu, pomieszcza całą filozofię pisarza, zderzając ją z własnym snem o Gombrowiczu, W tym "Ślubie" wszystko bowiem jest ze snu, ze snu, którego tragicznym przebudzeniem są ruiny

Powstaniu, do których reżyser przenosi i Ojca z Małoszyc (Jerzy Łapiński) prowadzącego brudny sklepik - melinę i Matkę (Joanna Bogacka) wiejską lady Mackbet i Pijaka (Henryk Bista) jeżdżącego za rąbanką i bimbrem, stołecznego eleganta w pumpach, w podartej koszuli i białym londyńskim prochowcu. Jest w tych ruinach wcale nie tragiczna Mańka (Małgorzata Ząbkowska), etatowa dziewica sypiająca z połową miasta. Wyśniony jest cały dwór Króla-Ojca złożony z dostojników, zbirów i zdrajców, co i tak na jedno wychodzi, więc Major poobsadzał ich w tych epizodach zamiennie. Nawet Biskup Pandulf i Szef Policji są ze snu. Osobami prawdziwie z krwi i kości są tylko Henryk (Kuba Zaklukiewicz) i jego przyjaciel Władzio (Adam Trela) ukazujący się nam jako żołnierze II wojny światowej, walczący na froncie w północnej Francji. To w ich snach pojawia się ów "polski syndrom": Henryk - jak - Hamlet: widzi, że. wszyscy jego bliscy są "dutknięci", choć tak bardzo tego zhańbienia się boją i przed nim uciekają.

Rzeczywisty Henryk "dutknął" tylko rzeczywistego Władzia - i to ma wymiar tragedii. Śmierć przyjaciela nie da się bowiem wtłoczyć w ramy snu. "Król jest nagi" - woła Henryk i decyduje się na samounicestwienie. Jest w tym nawiązanie do sytuacji Hamlet-Fortynbras.

Tak w ogólnych zarysach odczytujemy myśl gdańskiej, inscenizacji Ryszarda Majora. Wspiera ją scenograficzna wizja, ruin teatru Jana Banuchy, a muzyka Andrzeja Głowińskiego stwarza iluzje polskiej szopki ludowej, widzianej jednak, okiem prześmiewcy.

Dwie kreacje w tym spektaklu wymagają omówienia szczegółowego: Jerzego Łapińskiego (Ojciec-Król) i Henryka Bisty (Pijak).

Bista, który w Teatrze "Wybrzeża" od kilku lat gra wszystkie role skomplikowanych charakterów średniego pokolenia - nie miał tym razem łatwego zadania. Przecież nie zagrał - na szczęście - tylko czkawki i bełkotu. Jego pijackość (używając określeń gombrowiczowskich) jest wydobyta z duszy postaci. Kąśliwy, bezczelnie naigrywający się z Henryka, który już uwierzył, że jest Hamletem, jest Bista wspaniały i skupiający na sobie całą uwagę widza. Kuba Zaklukiewicz przegrywa tę walkę protagonistów - ale z takim Mistrzem! Kie jest to porażka.

Jerzy Łapiński gra przede wszystkim niejako przeciwko-- swoim warunkom. Zastraszenie i harda pewność, to środki, którymi ten znakomity aktor stwarza swoją postać.

Myślę - na koniec - że obsadzenie Joanny Bogackiej w roli Matki jest nieporozumieniem. Major każe tej młodej aktorce udawać staruszkę, zupełnie nie wiadomo po co? Ani nienaturalne dreptanie, ani siwa peruczka, czy zmiana głosu, nie osiągają efektu. Akcentuję ten fakt, gdyż w Zespole Teatru "Wybrzeże" jest co najmniej dziesięć artystek znakomitych i wiekiem bardziej odpowiadających. Ale jest.to uwaga z pogranicza socjologii życia teatralnego. W każdym- razie uważam, że problem wart jest zasygnalizowania, gdyż tego typu praktyki - odsuwania starszych, jeszcze wciąż znakomitych aktorek poza rampę i obsadzania w rolach staruszek młodych dziewczyn. - bardzo się upowszechniają.

ZADANIA o wiele poważniejsze miał Marcel Kochańczyk, który co tu kryć, nie jest reżyserem o sławie Ryszarda Majora, przedstawiając w swojej scenografii na scenie sopockiej Teatru "Wybrzeże" - "Vatzlava" Sławomira Mrożka**). Po wszechstronnie opisanej warszawskiej inscenizacji Kazimierza Dejmka, jest to jednak odwaga godna odnotowania.

Najpierw, gdański "Vatzlav" jest spektaklem całkowicie innym od warszawskiej inscenizacji. Kochańczyk niewolniczo uchwycił się tekstu Mrożka w partiach fabularnych, i monologowych, skreślając dla odmiany całe dialogi, szczególnie w ostatniej części dramatu, jakby lękając się. ich wymowy. Nie był to zabieg szczęśliwy. Stąd mniej na widowni braw i śmiechów na otwartej kurtynie; może więcej przemyśleń nad podtekstem tego wcale nie symbolicznego utworu Mrożka.

"Vatzlav" Marcela Kochańczyka rozgrywa się na niewielkiej scence przedłużonej podłogą - pomostem idącym ku widowni. Z dwóch czy trzech ram umieszczonych na horyzoncie wyłaniają się postacie dramatu. Wszystko jest układne, grzeczne, tradycyjne. Zachowane zostało nawiązanie do XVIII wiecznego klasycyzmu. Ale to wszystko. Dalej już gdański "Vatzlav" jest sztuką współczesną. Przypowieścią, w której teatr po dawnemu oznacza świat, w którym jest miejsce dla Hrabiego - Nietoperza (Lech Grzmociński) i Hrabiny - Nietoperzowej (Krystyna Łubieńska), a także dla Józia (Jerzy Nowacki), Macieja (Wojciech Kaczanowski) i Przepiórki (Jerzy Dąbkowski).

Jest tam także miejsce na takie przeciwstawienia jak Vatzlav (Jerzy Kiszkis) i Barbar (Wojciech Osełko). Bo inscenizacja Kochańczyka jest zderzeniem tych dwóch postaw. Zresztą obu do odrzucenia. Jest w tym jakiś smutek, ale "Teatr Mrożka" nie daje postaci do naśladowania i wzorów świętości. Czy nie jest to więc smutek wyrażający epokę?

Jerzy Kiszkis odsłania swoją postacią tan mieszczańskiej filozofii: przystosowanie się do każdej sytuacji na coraz cieplejszym fotelu. Ten artysta, bardzo prostymi środkami aktorskimi obrzydza nam konformizm kreowanej przez siebie postaci.

Barbar -- Wojciecha Osełko jest cyniczny i mocno drapieżny. Immanentne zło emanuje z każdej kwestii Barbara. Perfidia z jaką przeprowadza swój zamiar - musi budzić odrazę. Budzi także refleksje. Temperatura i reakcje sali rosną. Publiczność podrywa się do wielokrotnych gromkich braw nagradzających młodemu aktorowi wysiłek włożony w stworzenie tak wybitnej kreacji. Osełko przechodzi od histerycznego szeptu do wybuchów złości. Jest ten aktor - myślę - sygnałem ciekawego i bardzo ambitnego aktorstwa. W swoim pokoleniu należy Wojciech Osełko do najbardziej utalentowanych.

Do propozycji Andrzeja Żurowskiego ze "Ślubem" i "Szewcami" na Warszawskie Spotkania Teatralne pragnę dołączyć "Vatzlava" Sławomira Mrożka w reżyserii Marcela Kochańczyka, właśnie za odwagę inności w stosunku do stołecznej obficie okadzonej inscenizacji. Także ze względu na prezentację znakomitego i ciekawego aktorstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji