Artykuły

Bezduszne wesele na Bliskich Nieznajomych

"Ślubuję ci miłość i wierność" w reż. Iwony Kempy z Teatru im. Horzycy w Toruniu na III Europejskich Spotkaniach Teatralnych Bliscy Nieznajomi w Poznaniu. Pisze Michał Gradowski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Na Europejskich Spotkaniach Teatralnych rozczarował rumuński koloryt, zawiódł niemiecki chłód, zachwyciło polskie wesele - "Ślubuję ci miłość i wierność" [na zdjęciu] Jánosa Háya w reż. Iwony Kempy.

"Święta rodzina?" to motyw przewodni trzeciej edycji Europejskich Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi w Teatrze Polskim. Festiwal przerwano w kwietniu po katastrofie prezydenckiego samolotu. Wtedy zobaczyliśmy m.in. wizualnie kolorową, ale dramaturgicznie bladą "Chorobę rodziny M" rumuńskiego reżysera Radu Afrima i "Stan wyjątkowy" Falka Richtera, zrealizowany w sterylnej, lodowatej przestrzeni, ale nastrojowo letni. W obu rodzinę w kryzysie oglądaliśmy jak zza szyby, jakby nas ten problem zupełnie nie dotyczył. Festiwal właśnie dobiega końca. Po trzech kolejnych polskich spektaklach (czwarty i ostatni "Zagłada ludu albo moja wątroba jest bez sensu" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego - w poniedziałek) śmiało można powiedzieć, że na rodzinnym piekle to Polacy znają się najlepiej.

"Ślubuję ci miłość i wierność" Jánosa Háya w reż. Iwony Kempy (Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu) jest jak wersja miejska "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. I o ile u Smarzowskiego wszystko było prowincjonalne, brudne, złe i brzydkie, u Kempy mamy wygładzonych, refleksyjnych mieszczan. Ale równie wyrachowanych i bezdusznych.

Bogaty ginekolog przyłapuje żonę na zdradzie. Nie ma pretensji, ale rozkazuje zakończyć romans. - To koniec - mówi żona. - Rozmawiałem z adwokatem, wszystko stracisz - odpowiada mąż. I żona zmienia zdanie. Jej kochanek jest w podobnej sytuacji - wszystko zawdzięcza żonie. Związek potajemny zakończony, trzeba popracować nad sakramentalnym. Radzi się przyjaciół - pierwszy jest specjalistą od rozwodów i sprzedaży domów, drugi psychologiem. Radzą to, co wszystkim swoim klientom. Najpierw psycholog - potrzebujecie więcej przestrzeni, kupcie sobie większy dom. Nie pomogło? Do prawnika. Rozwód i podział majątku, a później znów psycholog. I biznes się kręci. Prawnik oczywiście też ma kochankę, przyjaciel prawnika kolejną itd.

Wszyscy bohaterowie "Ślubuję..." spotykają się na ślubnym przyjęciu. Gra marsz weselny, a scenki odgrywane przez kolejne pary są jak oczepinowe zabawy. Kempa buduje świat kompletny, pozornie świetnie działający. Ale do czasu.

Małżeńsko-pozamałżeńskia przeplatanka tyka jak bomba zegarowa, a rozsadzi ją wybuch agresji. Kiedy kochanka prawnika - wieczny cień, sekretne dopełnienie nieudanego małżeństwa, bez szansy na zmianę sytuacji - wreszcie nie wytrzymuje, jej bunt tłumi inny kochanek - broniąc status quo. Jakby inaczej być nie mogło. Żona adwokata cały czas siedzi nieruchomo - jak sparaliżowana, z kamienną twarzą i szeroko otwartymi oczami. Malując usta zatacza coraz szersze kręgi. Ale w końcu i ona wybuchnie.

"Ślubuję..." kończy się przejmującym, samotnym spacerem przez most na drugą stronę rzeki, drogą donikąd przy akompaniamencie "All is full of love" Björk. A później aktorzy po kolei opowiadają o swoich związkach, małżeńskich stażach, liczbie rozwodów. I nagle okazuje się, że ta "Święta rodzina?" wcale nie jest teatralną iluzją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji