Artykuły

"Wybrzeże" i Ryszard Major

"Ślub" Witolda Gombrowicza, pokazany w Warszawie przez teatr gdański w cyklu programowym "Teatru Rzeczypospolitej", zaliczyć możemy śmiało do ważnych liczących się wydarzeń życia artystycznego ostatniego czasu (premiera odbyła się w czerwcu 1982 roku!).

Ale bodaj jeszcze większe jest znaczenie tej inscenizacji w zbiorowej biografii artystycznej pokolenia twórców, reżyserów dziś trzydziestoparoletnich, którzy - jak właśnie Ryszard Major - coraz wyraziściej akcentują swą obecność w polskim życiu teatralnym. W generacji tej widzimy wiele indywidualności o różnych możliwościach i zainteresowaniach, gdy jednak zechcemy wskazać na najbardziej wśród nich obiecujące i w dokonaniach najdojrzalsze - wówczas nie sposób pominąć Majora.

Jest on pasjonatem teatru, jest lojalnym interpretatorem woli autora, jest głębokim, dociekliwym filozoficznie badaczem masek kultury - i to też sprawia, że jego premiery tak bardzo przykuwają uwagę. Ale trzeba też powiedzieć, że niemal absolutna wierność wobec autora miewa także strony cieniste: spektakle bywają długie, są - by tak rzec - zbyt "szczegółowe" zdarza się przeto, że stawiają on widzom, zwłaszcza mniej przygotowanym na trud obcowania z Gombrowiczem, dość duże wymagania.

Ten zarzut jest jednak mało istotny wobec zjawiska, jakim jest najnowszy "Ślub" na scenie. Sztuka Gombrowicza jest w końcu dziełem, mimo całej oryginalności wizji dosyć "sztucznym", jest kombinacją pomysłów intelektualnych i grą różnych masek (czy też "form"), w której fizyczność teatralna - czyli postacie, akcja, konflikt - ma wyraźnie mniejsze znaczenie. A jednak w ujęciu Majora i jego świetnego scenografa Jana Banuchy staje się ona zmysłową rzeczywistością najprawdziwszego teatru, potrafi wciągać i urzekać, stwarzając zarazem wielkie pole popisu aktorom. Mniej nas interesuje zawiła dialektyka pisarza, który zastanawia się, czy w "świecie bez Boga" rzeczywiście można Boga niejako mianować - po to, by go następnie mógł obalić syn i przebyć wstrząsającą przemianę od absolutnej wolno. lei do absolutnej władzy - i unicestwienia. Problematyka ta jest dosyć abstrakcyjna, spektakl natomiast jest rzeczywistością - fizyczną, niezmiernie wciągającą. Jedna rola w tym przedstawieniu należy do osiągnięć naprawdę wybitnych. Mam na myśli kreację Pijaka, stworzoną przez Henryką Bistę - aktora o świetnym wyczuciu stylu, o znakomitym warsztacie i żywiołowej pasji gry. To on, Bista, zdaje się nam sugerować, że Gombrowicz jednak tworzy na scenie żywe figury - a przecież jest to nieprawda: tworzy ją aktor.

Podobnej klasy osiągnięciem (gdyby nie pewne usterki w mówieniu!) mogła stać się rola Ojca-Króla w wykonaniu Henryka Łapińskiego - wybornego aktora charakterystycznego o dużej sile wyrazu.

Osobno wyróżnię jeszcze zespól całego przedstawienia: jest ogromnie rzetelny w pracy zbiorowej, zdyscyplinowany, odznacza się też wyraźnym, wyczuwalnym zrozumieniem stylu tego teatru snów i kukieł. A na koniec - Andrzeja Głowińskiego, twórcę muzyki, którego rozwój z radością obserwuję od lat.

Oddać trzeba J. F. Gawlikowi, że jako kierownik artystyczny "Teatru Rzeczypospolitej" postawił oto trzeci ważny krok na trudnej ścieżce tworzenia nowej instytucji - i że ten trzeci krok, jak i dwa poprzednie, postawiony zostać z wyczuciem i pewnie. Warto chyba namówić dyr. Gawlika, aby spróbował pokazać "Ślub" z Teatru Wybrzeże w niektórych, choćby najważniejszych ośrodkach teatralnych całej Polski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji