Artykuły

Za trudne?

PAMIĘTAM Mieczysława Preisa, wówczas - jeśli mnie pamięć nie myli - dyrektora Wydziału Kultury UW, wpijającego się publicznie w przedstawicielkę Finlandi, Marion. Rzecz działa się oczywiście na sopockim festiwalu piosenki. Impreza ta zawsze mnie drażni. Teraz, kiedy odeszła w przeszłość, łapię się na tym, że wspominam ją z nostalgią. Wszystko, co dawne, wydaje nam się stylowe. Tak jest podobno i z modą damską. Kiedy jest ostatnim krzykiem - wydaje się szokująca. Kiedy już przemija - wszyscy ją akceptują. W kilka lat potem - jest śmieszna. A jeszcze trochę później wzdychamy: "jakież to stylowe!".

Nie wiem, jakby było z Marion dzisiaj. Chyba słuchalibyśmy jej z przyjemnością. W każdym razie od tej pory elita trwale kojarzy mi się z piosenkarkami. Teraz zresztą' Mieczysław Preis jest dyrektorem BART i ma z nimi jeszcze więcej do czynienia..

Nie mogę się więc mamić, że spełniałby moje kaprysy. A jednak... Wygląda na to, że dla kaprysu nielicznej grupy widzów sprowadzono "Łysą śpiewaczkę" Ionesco. Wystawia ją Scena Prezentacje - Robotnicze Centrum Sztuki Estradowej "Ursus" oraz Społeczny Dom Kultury, Warszawa-Żoliborz.

Obsada doborowa; w jednym przedstawieniu Ryszarda Haniu, Mirosława Dubrawska, Anna Seniuk, Witold Skaruch, Marek Bargiełowski, Henryk Talar. Na sali - pustki.

Przedtem spektakl reklamował "Dziennik Bałtycki" - "Ryszarda Hanin i Anna Seniuk... w pełnym humoru spektaklu Łysa śpiewaczka E. Ionesco, na gościnnych występach w Gdańsku".

Przyznam, że reklama ta wydała mi się dość szokująca. Ale, dlaczego nie? W końcu - mówiła prawdę.

Czy z awangardą jest tak, jak z modą damską? Najpierw szokująca, potem szybko się oswaja, w końcu jest już tylko... poczciwa? Publiczność na "Łysej śpiewaczce" bawiła się świetnie, bo też spektakl w reżyserii Romualda Szejda pełen jest lekkości, radości gry. A przy tym widzimy aktorstwa błyskotliwie operujące konwencja-mi, bawiące się nimi, ale w granicach dyscypliny przedstawienia.

Jak powiedział Marek Bargiełowski, jest to wzbogacające doświadczenie aktorskie, właśnie z facji żelaznej dyscypliny konwencji. Nie można tu pozwolić sobie na żaden przypadkowy, niewyliczony gest, tak naturalny w repertuarze realistycznym.

Ci, którzy przyszli, mogli rozkoszować się szelmowską diabolicznością służącej Mary w wykonaniu Ryszardy Hanin. Moja ulubiona aktorka wielu kojarzy się z rolami tragicznych matek. Przecież w "Drzwiach w murze" Różewicza (rola nie zauważona na którymś z gdańskich festiwali filmowych, złamała patetyczny schemat. Wiem teraz na pewno, że zagrać może wszystko. Gdyby chciała, np. Sarę Bernhardt grającą Vatzlava Mrożka... A Seniuk - jak ona się śmiała.

Widownia śmiała się także. Na szczęście, ponieważ brak wrażliwości może przejawiać się także brakiem poczucia humoru.

I choć podobno odzywają się głosy, że właściwie Gdańskowi wystarczyłby w lecie Teatr "Syrena", jestem spokojna, że dyrektor Preis jeszcze przez jakiś czas zaspokajam będzie apetyt na awangardę milczącej mniejszości. Po prostu sam chodzi do teatru. Dziwne, ale prawdziwe. Z córką. Ostatnio, młoda P. powiedziała mi na premierze "Ślubu" Gombrowicza, że w tv gdańskiej grała siebie, czyli dziecko. Wbrew obietnicom, nic jej nie zapłacili. Ojciec młodej P. uważał, że to wychowawcze, ja, że wprost przeciwnie. Dziecko nie dziecko - poradziłam podpisywanie umowy.

Na "Ślub" Gombrowicza w Teatrze "Wybrzeże" wpuszczono mnie pod warunkiem zachowania pełnij dyskrecji. Powiem jednak, że bardzo podobało mi się pożegnanie - mam nadzieję, że nie na zawsze - Ryszarda Majora z gdańską publicznością. I ten niedbały ruch ręki, jakim zmiótł oklaski. Zejść w porę ze sceny to też wielka sztuka. A oklaski upajają. Publiczność gdańska nie ma na szczęście zwyczaju klaskać stojąc, zachowując te formy oddawania czci na bardziej podniosłe okazje. Tym bardziej nie należy nadużywać jej cierpliwości.

Sama po premierze "Zemsty" wzywałam pełnym głosem na scenę Kołodzieja, kiedyś w Dramatycznym żądałam wyjścia Pożakowskiej (nie wyszła, bo nieśmiała). I dlatego też sądzę, że należy poczekać, aż zniecierpliwiona widownia wezwie realizatorów na scenę. Samoobsługa sukcesu, jaką uprawia np. zespół Teatru Muzycznego w Gdyni jest naprawdę niesmaczna.

A sama "Panna Tutli-Putli" Witkacego w reżyserii Micha? Jest to niezmiernie nużące przedstawienie z momentami o rzadkiej urodzie scenicznej i stężeniu niesamowitości. Bibelocik wyniesiony na cokół. Mała ważka ogrodowa rozdęta do rozmiarów słonia, diabolicznego, a jakże i przeglądającego się w lustrach.

O lustrzanej scenografii Marcina Jarnuszkiewicza - wartej obejrzenia - fama głosi, że jest jedną z droższych w naszym teatrze. W każdym razie maleńkie dziecko (patrz finał) może się w niej zgubić naprawdę. Osobiście, gdybym miała krzyczeć na premierze, to wołałabym: Psycholog! Psycholog! Pedagodzy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji