Artykuły

Festiwal Gombrowicza trwa

Już nie tylko te trzy sztuki, które sam Gombrowicz napisał, są w nieustającym teatralnym obiegu, ale dochodzi do nich coraz to nowa adaptacja jakiegoś tekstu, dla teatru przez autora "Ferdydurke" nie przeznaczonego, jak choćby właśnie "Ferdydurke", jeszcze grana w teatrze Studio. Obok tej przeróbki widz warszawski może do woli wybierać między "Iwoną" w Powszechnym, "Ślubem" we Współczesnym i "Operetką" w Dramatycznym. Istne zatrzęsienie! Bo jeszcze na dodatek mamy w Ateneum (Scena 61) przeróbkę powieści "Pornografia" (ach, te tytuły Gombrowicza...), a w Piwnicy Wandy Warskiej "Historię" (znowu: ach, te tytuły Gombrowicza!). Nawiasem mówiąc:, ,Historia" to sklejka w jakąś całość okruchów i urywków porzuconego przez autora utworu, a "Pornografia" to najsłabsza powieść Gombrowicza. Ale tych, którzy dają się zwabić na tytuł, słusznie karze dyrekcja Ateneum, zaczynając spektakle o godzinie 21 (dodam, że z podobnie diabelskim pomysłem - chodzi o godzinę rozpoczynania przedstawień - nosił się również Teatr Mały; ale chyba mu taki zamysł wywietrzał).

O głównych ostatnich premierach warszawskich Gombrowicza pisałem w poprzedniej "mojej loży", więc tutaj tylko o jednym jeszcze - bo ważnym - przedstawieniu "Ślubu", tym mianowicie, które w teatrze Wybrzeże w Gdańsku wyreżyserował Ryszard Major, i którego pokaz w Warszawie zorganizował Teatr Rzeczypospolitej. Gombrowicz całe życie pisał właściwie jedną sztukę teatralną, i to uwydatnił Ryszard Major. Pokazał bowiem "Ślub" rozpięty myślowo i formalnie między "Iwoną, księżniczką Burgunda" a "Operetką" (jeszcze raz: ach, te tytuły Gombrowicza!), od manipulowania i żonglowania krzesełkami ("krzesełka lorda Blotton"?) aż po wyraźne sceniczne podobieństwo postaci ze "Ślubu" zarówno z postaciami z "Iwony" jak i z całym dworem z "Operetki". Poprzez "Ślub" w reżyserii Majora widać wyraźnie, jaką swoistą trylogią jest tryptyk "Iwona-Ślub-Operetka". Nie ma Gombrowicza bez totalnej kpiny i pastiszów, bowiem w Gombrowiczu pozostawało zawsze coś z autora, "Króla Ubu''; ale nie ma go też bez historiozofii i lęków przed rewolucją, niczym u hrabiego Krasińskiego.

"Ślub" w reżyserii Majora powstał w 1982 roku, ale i w 1984 zachował świeżość i werwę - choć może przydałyby się drobne skróty. Na pochwałę zasługują ramy dekoracyjne Jana Banuchy (wnętrze mroczne i nieokreślone jak we śnie). Bardzo dobrze spisują się aktorzy, dostojnicy królewskiego dworu i anonimowi strażnicy-statyści. Centralną postać Henryka ("Syn i Książę") gra Kuba Zaklukiewicz, znajdując w Pijaku Henryka Bisty zwycięskiego antagonistę, przyszłego Hufnagla z "Operetki", Jerzy Łapiński (Ignacy, "Ojciec i Król") oraz Joanna Bogacka (Katarzyna, "Matka i Królowa"), to Król Ignacy i Królowa Małgorzata - oboje z "Iwony" - po przejściu wielu odmian życiowych. Adam Kazimierz Trela (Władzio, "Przyjaciel i Dworzanin") i Florian Staniewski (Dygnitarz-Zdrajca) dopełniają wyrazistego obrazu. "Ślub" ukazuje raz jeszcze nowatorstwo i podstępne uroki teatru Gombrowicza, jak również miejsca płytsze i zamulone tego teatru. I jest Gombrowiczowi wierny.

Festiwal Gombrowicza trwa. Cieszymy się. Ale czy może to być radość niezmącona? Pewne niewczesne refleksje nachodzą mimo woli. Postawiono Gombrowicza na piedestale nowego wieszcza. Zgoda. Rzucono się na jego twórczość z całą zachłannością. Można zrozumieć, wytłumaczyć. Ale czy nie zaczyna funkcjonować przysłowie: co za dużo, to nie całkiem zdrowo; zwłaszcza gdy to "dużo" jest podawane w stężonych dawkach? Premiery Gombrowicza mnożą się w całej Polsce i etap "odrabiania zaległości" już minął. Odczuwam w przyspieszonym forsowaniu autora "Kosmosu" przez teatr nie tylko kosmiczne zachwycenie ludzi teatru. Także pójście trochę owczym pędem repertuarowym. O repertuarze ostatnio mało się mówi i pisze, na plan pierwszy wysunął się spadek frekwencji i przezwyciężanie wewnętrznych oporów w teatrach. Ale normalizacja wymaga powrotu i tamtych zagadnień. "Półmroku" (określenie Puzyny) nie jest w stanie rozjaśnić tylko Gombrowicz. Teatry nasze - jako pewna zbiorowość - od dawna poddawały się jednostronnym naciskom. Ongiś górował surowy realizm, teatr awangardy przemycano z rzadka lub w ogóle przepchać się go nie udawało. Teraz jest ostra moda na Gombrowicza. To i dobrze. Ale bez przesady. "Ślub", mimo wszelkich swoich atutów, to jednak nie drugie "Wesele", a "Operetka" nie zastąpi "Nie-Boskiej Komedii". Liczę na umiar, rozsądek i poczucie równowagi. Tym bardziej, że chudy na ilość teatr Gombrowicza poszerzono już, ile się dało (przerobiono na scenę "Trans-Atlantyk", nawet "Pornografię" i "Opętanych") i prześwieca dno. Czy nie wskazany więc byłby antrakt?

Festiwal Gombrowicza trwa. Ale festiwal tym się też odznacza, że ma przerwy. Choćby dla zaczerpnięcia tchu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji