Artykuły

"Ślub"

Dawno na scenie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie nie oglądaliśmy tak fascynującego spektaklu, tak wielkiej urody, jak "Ślub" Gombrowicza w reżyserii Krystyny Skuszanki, spektaklu głęboko mądrego w swej wiedzy o świecie i naturze człowieka. To, co trzydzieści lat temu było zaledwie przeczuciem, wizją dramatyczną artysty - dziś stało się faktem, rzeczywistością, która nas gniecie, przeraża.

"Ślub" zaczął pisać Gombrowicz jeszcze w czasie wojny, ukończył go w 1946 r. Na pierwszą inscenizację czekał kilkanaście lat. Jego kariera europejska i światowa zaczęła się dopiero od premiery paryskiej w teatrze Recamier w 1963 r. przygotowanej przez Jorge'a Lavelli To spóźnione wejście Gombrowicza do teatru pozbawiło go tytułu nowatora. Były to lata, w których "teatr absurdu" był w szczytowej formie rozwoju. Trudno dziwić się krytykom francuskim, którzy w polskim dramaturgu odkryli jedynie pokrewieństwo z Ionesco i Beckettem, nie zauważając różnic i odrębności, płynących z innych doświadczeń osobistych, historycznych.

"Ślub" jest utworem wieloznacznym, ciemnym w swej głębi i złożoności, dziwacznym w pomieszaniu materii dramatycznej, w splątaniu płaszczyzn realnego i wyobrażalnego, jawy i snu, w ciągłej zmienności nastrojów, rytmów, melodii. Krystyna Skuszanka podkreślając w "Ślubie" eksplozję wyobraźni wyzwolonej, zbudowała jednak spektakl skupiony na problematyce filozoficznej, egzystencjalnej, cywilizacyjnej. Przyspieszone rytmy rozszalałej, konwulsyjnej i groteskowej farsy kontrastowała rytmami zwolnień, wprowadzając pauzy i ciszy, milczenia, zamyślenia. Umieściła obok siebie, w bezpośrednim sąsiedztwie, sceny buffo i sceny serio.

"Ślub" był pisany po przeżyciu przez Gombrowicza katastrofy wojny, wojny odbieranej nie tylko w wymiarach kosmicznych, ale i bardzo osobistych. Zrujnowana Europa, zamieniona w wielkie pogorzelisko oznaczała także ruiny tego, co najbliższe, co pozostawiło się poza sobą, co się straciło na zawsze - dom rodzinny i kawałek tego widoku, który się przed nim roztacza.

W komentarzu do "Ślubu" Gombrowicz tak objaśnił sens tego utworu: "Ślub" - to "dramat człowieka współczesnego, którego świat został zrujnowany, który (we śnie) ujrzał swój dom zmieniony w karczmę, narzeczoną w dziewkę. Pragnąc odzyskać przeszłość, człowiek ten ogłasza ojca swego królem, w narzeczonej chce widzieć dziewicę. Daremnie. Gdyż nie tylko świat mu zrujnowano, on sam uległ ruinie i już skończyły mu się tamte uczucia... Natomiast na gruzach dawnego odsłania się świat nowy, pełny okropnych zasadzek i nieobliczalnej dynamiki, pozbawiony Boga, stwarzający się z ludzi w przedziwnych konwulsjach formy. Upojony wszechwładzą swojej rozpętanej ludzkości, on ogłasza się królem, bogiem, dyktatorem i chce za pomocą tej nowej mechaniki sprawić, aby odżyła w nim czystość, miłość... tak, on w sam sobie da ślub, narzuci go ludziom, zmusi, aby to ratyfikowali! Lecz ta rzeczywistość, stwarzana poprzez formę, i zwraca się przeciwko niemu i go druzgoce".

Skuszanka idąc wiernie za sugestiami dramaturga przekazała w "Ślubie" przede wszystkim lęki człowieka wobec nadchodzącego - a raczej już istniejącego świata - świata, w którym ludzkość przechodzi od "Kościoła Boskiego do Kościoła Ludzkiego", świata, w którym giną stare wartości i stare wiary. Ale czy ten nowy Kościół uszczęśliwi ludzkość, rozwiąże jej wszystkie probierny, uczyni ją wolniejszą? Zamiast obrzędu ślubnego w zakończeniu spektaklu mamy trupa, Ceremoniał weselny zastąpiony zostanie przez ceremoniał pogrzebowy.

Finał przedstawienia jest bezkolorowy, dramatyczny. Znika z niego cała teatralność, to, co było tylko dekoracją, szminką, udawaniem, sztucznością. Rozpada się budowa sceny wzniesiona z drewnianych skrzynek, takich, jakimi się przewozi jeszcze czasem wódkę lub piwo. (Autorem scenografii jest Wojciech Krakowski.) Nie ma już postaci snu. Na zrujnowanej scenie pozostaje Elenryk z trupem przyjaciela. Odpadają z niego wszystkie maski. Ustaje gra teatralna. Kiedy wygłasza swój końcowy monolog, zwrócony twarzą do publiczności, zdaje się postacią jakby spoza sceny, kimś kto wtargnął na nią prosto z ulicy, by się wyżalić na niezrozumiały los i wyspowiadać z własnych fikcji i majaków.

Bardzo pięknie zagrały w spektaklu Skuszanki sceny zbiorowe, np. tańce na dworze królewskim Henryka, rozmowy Dam i Dostojników z aktu III. Sceny te są przywołaniem, a także parodią teatralną balu u senatora z III cz. "Dziadów". Postaci sztywne, wymizdrzone, sklerotyczne, trupie, pokryte grubą warstwą szminki, lakieru, zastygłe w sztucznych gestach i pozach.

Od strony aktorskiej spektakl przygotowany został bardzo starannie. Nie było kreacji nie dopracowanych, nie wykończonych. Ładnie zagrał rolę Henryka Krzysztof Jędrysek, nie przerysowując jej w stronę groteski i próbując w tej postaci ocalić to, co jest w niej ludzkie, prawdziwe: jej ból, jej zaplątanie wewnętrzne i przerażenia konsekwencjami swoich chimer, które chciał wcielić w życie. Jędrysek ma dobrą dykcję, dużą wrażliwość na urodę słowa. To mocny atut aktora Świetna była w niewielkiej roli Matki i Królowej Anna Lutosławska, ustawiając tę rolę w konwencji farsowo-groteskowej. Interesująco zagrał rolę Ojca i Króla Mikołaj Grabowski, postać jakby wyjęta z prozy Bruno Schulza. Dobry był także Pijak Pawła Galii, postać nie budząca sympatii. Rola zagrana ostro, ekspresyjnie.

"Ślub", po "Lilii Wenedzie" i "Opowieści zimowej", to trzecia znacząca inscenizacja Krystyny Skuszanki na deskach Teatru im. J. Słowackiego od chwili objęcia przez nią i jej męża Jerzego Krasowskiego kierownictwa artystycznego tej szacownej krakowskiej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji