Artykuły

Próba: sen J. Kotta

PRZEDSTAWIENIE inscenizował i reżyserował we własnej "scenografii" Jerzy Grzegorzewski, niedawny absolwent wydziału reżyserskiego, rozpoczynający współpracę z teatrem olsztyńskim. Ale spoza tego potrójnie firmowanego szyldu wyziera Jana Kotta literacko-teatralna wizja "Snu nocy letniej". Grzegorzewski zresztą wcale nie usiłuje przekonywać widza, że wszystko, co pokazuje mu ze sceny jest jego własnym, całkowicie oryginalnym pomysłem. Własnemu autorstwu pozostawiając inscenizacyjne szczegóły Grzegorzewski pragnie, przy ich pomocy, tym wyraźniej przeprowadzić generalną koncepcję Jana Kotta ze znakomitego szkicu "Tytania i głowa osła". Obszerne fragmenty tego szkicu zamieszczone w programie teatralnym będą więc jedyną pomocą interpretacyjną tego przedstawienia oddaną do dyspozycji widzów. Znajdą się tu także rysunki Grzegorzewskiego, które miały, jak sądzę, spełniać rolę śladów na drogach, jakimi biegły myśli i podświadome skojarzenia realizatora tego przedstawienia. Z tych rysunków, tyle że rozkolorowanych w zgniłe zielenie, brąz, czerń i czerwień będzie także malowany prospekt tylnej kulisy - tło i rodzaj horyzontu zarazem. Jan Kott, jak wiadomo, świat szekspirowskiego "Snu", jego atmosferę i jego symbolikę, czyta poprzez znane "Wariacje" Goyi, Grzegorzewski nie tak, że postępuje tym samym tropem.

A więc jak? - realizacja scenicznej wizji jednego z najbardziej współczesnych i drapieżnych interpretatorów Szekspira?

Na razie zwróciliśmy uwagę na intencje. Spróbujmy teraz przyrównać je do ostatecznego kształtu przedstawienia.

Grzegorzewski nie poprzestaje na deklaracjach cytowanych i rysowanych i niektóre sugestie Kotta całkiem konsekwentnie ożywia na scenie. Kott bardzo mocno podkreśla diabelskie pochodzenie Puka wskazując na jego powinowactwa z późniejszym Arielem w "Burzy" z jednej strony i z Arlekinem z commedia dell'arte z drugiej. Puk jak tamci jest główną sprężyną scenicznych powikłań, nie tylko bawi się własnymi szelmostwami, potrafi być także prawdziwie groźny. Taki Puk: "...nie może być tylko figlarnym krasnoludkiem z niemieckiej bajki dla dzieci, czy nawet poetyckim chochlikiem z romantycznej feerii. Może wtedy wreszcie uda się teatrowi pokazać jego dwoistą naturę: dobrodusznego Robina. - Koleżki i groźnego diabła Hobgoblina - marzy Jan Kott, a nieco dalej wzdycha: "Kiedy wreszcie teatr pokaże w Puku diabła i Arlekina?". Puk Ewy Szadbey-Kozłowskiej jest niewątpliwie bliski tak spokrewnionemu ludowemu diabłu. Jest Arlekinem w geście, błaznem i Kusym w stroju, a diabłem jest przede wszystkim w stosunku do ludzkich postaci komedii. Ten gatunek stworzeń najwyraźniej wyzwala jego pogardę, jego wstręt i jego nienawiść. Nie może być mowy o żadnych psotach Puka, bo nie psoty i figle, których źródłem bywa nieopanowana żywiołowość, są właściwą profesją Puka. Puk Ewy Szadbey-Kozłowskiej jest diabłem wyrafinowanym i perfidnym, zna z góry skutki swoich poczynań, ma więc również prawo manifesotwać pewien rodzaj obrzydzenia i znudzenia. Puk z olsztyńskiego "Snu nocy letniej" nie mógł być tylko, jak chce tego Kott, uosobieniem energii i transformacji, musiał się poruszać jedynie w obrębie proscenium, ale o to trudno mieć pretensje do aktorki.

Jeszcze wyraźniej z sugestii Kotta korzysta Grzegorzewski komponując dwór królowej Tytanii. Patrzymy na scenę tak jakbyśmy czytali: "wystarczy jednak zastanowić się nad doborem tych nazw: strąk grochu i gorczyca, ćma i pajęczyna (nazwy elfów towarzyszących Tytanii - przyp. K.), aby przekonać się, że należą one do miłosnej apteczki wiedźm i czarownic. Dwór Tytanii wyobrażam sobie jako staruchy i starców, zaślinionych, bezzębnych i trzęsących się, którzy chichocząc rajfurzą swoją panią potworowi". Elfy w przedstawieniu Grzegorzewskiego są zwierzęco kosmate, bezzębne, o twarzach wiedźm. Na dobitek kołysankę, która jest litanią zaklęć mających odstręczyć od łoża królowej wszelakie obrzydliwe stwory, mamroczą przy akompaniamencie kołatek używanych w dawnych czasach przez trędowatych. Sama Tytania w charakterze ozdoby nosi na szyi węża. Oczywiście, że i namiętność Tytanii do przemienionego w osła Spodka pozbawiona została komicznych i rodzajowych (skreślenie rozmów Spodka z elfami) akcentów.

"Sen nocy letniej" jest w interpretacji Kotta "najbardziej erotyczną ze wszystkich sztuk Szekspira", "Tradycje teatralne Snu - pisze Kott - są szczególnie nieznośne, i to zarówno w swoim wzorcu klasycystycznym, z kochankami w tunikach i marmurowymi schodami, w tle jak i w wariancie drugim: operowo-tilowo-linoskoczkowym. Teatry od dawna wystawiają Sen najchętniej jako bajkę Grimma, i może dlatego ostrość i brutalność sytuacji i dialogów zostaje na scenie całkowicie zatarta". Autor "Szkiców o Szekspirze" erotykę "Snu" odczytuje poprzez słowną symbolikę, która jest według niego ostra i brutalna, poprzez wspomniane już malarskie skojarzenia, a nade wszystko poprzez całą atmosferę sztuki. "Sen nocy letniej" chciałby widzieć Kott, jako rodzaj pijackiej "paty" wyzwalającej uczestników od wszelkiej konwencjonalnej poprawności, jaką narzuca normalny "trzeźwy" dzień. Taka wizja musi pociągnąć określone konsekwencje realizatorskie. Likwidacja wszelkiej romantycznej otoczki w rozmowach i stosunkach kochanków, zmiana funkcji ruchu scenicznego, generalne zwolnienie tempa przedstawienia, gwałtowność zamiast lekkości - wszystko to byłoby całkowicie uzasadnione. Grzegorzewski tak właśnie usiłuje prowadzić swoje przedstawienie, ale nie wydaje mi się, aby te jego wysiłki wyszły ostatecznie spektaklowi na korzyść. Grzegorzewski rozmieszcza aktorów w symultanicznej dekoracji, gdzie swoje "domy" mają i dwór Tezeusza, i Oberon, i Tytania, i grupa pana Pigwy pod realistycznym stogiem siana. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że tej dekoracji brakowało jakiejś jednej scalającej myśli. W ciągu całego przedstawienia bez mała wszyscy pozostają na scenie. Tezeusz i Hipolita w malowniczej pozie w czymś w rodzaju ogrodowej altanki, Oberon w bujającym się łożu, Tytania w białej dwukółce. Bezdomni są kochankowie - oni mają się tułać po lesie, którego nie ma i mają się szukać będąc w zasięgu ręki. Umowność? Zgoda. Ale niektóre z tych spacerów po scenie nic zupełnie nie oznaczają, są nieporadne jakieś i diabelnie nudne. W rezultacie atmosfera tego snu nie jest ani pijacka, ani erotyczna - dość brutalna owszem i całkowicie pozbawiona wdzięku. Symbole Jana Kotta, aby się sprawdziły wymagają bardzo starannej, przemyślanej i precyzyjnej oprawy. Przedstawienie Grzegorzewskiego byłoby nieznośnie nudne gdyby nie humor grupy pana Pigwy (Kazimierz Błaszczyński), ze Spodkiem-Piramem (Piotr Milnerowicz) i Dudą - Tyzbe (Zbigniew Stokowski).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji