Artykuły

Zagrać śpiewająco

Wiadomość, że Maciej Prus "robi w Słupsku teatr muzyczny" zelektryzowała kuluary teatralne. Na miejscu okazało się, że próby trwają. Gotowa już jest natomiast księga pamiątkowa wielkości koła młyńskiego. Niestety, nie udało mi się jej splamić piórem, przeznaczona jest bowiem dla wybitnych gości. To zresztą tłumaczy nadnaturalne rozmiary przedmiotu.

Prus zresztą recenzentów nie lubi. Niechęć to w środowisku teatralnym równie tradycyjna, jak walka płci w dramacie skandynawskim. Prus: "Kiedy robiłem drugą sztukę, taka jedna napisała mi, że manierycznie obudowuję kulisy. A kiedy ja miałem czas nabrać tej maniery?"

Jak wszystkie pytania retoryczne, i to pozostanie bez odpowiedzi. Wpuszczona na próbę "Operetki" Gombrowicza, która w reżyserii Prusa ma otworzyć pierwszy sezon słupskiego Teatru Muzycznego mogę przekonać się, że styl Prusa (byle kto w manierę nie wpadnie...) jest niepowtarzalny. Najlepszy - nie obrażając nikogo - aktor swojego zespołu, pokazując na przykład swoje wyobrażenie o tym "jak on go prowadzi na smyczy", pokazuje jednocześnie prowadzącego i prowadzonego. A także jak grano "Operetkę" w Łodzi, jak powinno się ją grać w Słupsku... Mimo jedwabnej uprzejmości niepostrzeżenie naprowadza na tę drogę, którą on sam widzi jako słuszną.

Ktoś z jego otoczenia powiedział: Prus wymaga od nas niewiele. Tylko tyle, żeby rzucić Europę na kolana.

On sam, kiedy spytałam, czy mogę pisać, że nie lubi recenzentów: "Czy ja nie lubię recenzentów? Ja lubię recenzentów rzeczowych. Proszę bardzo, niech napisze, że było do kitu... Ale nie znoszę dowcipu za wszelką cenę, załatwiania naszej ciężkiej pracy dowcipem".

Wróćmy więc do rozmowy bardziej serio.

- Zestawienie pana dokonań i przeszłości artystycznej z teatrem muzycznym może się wydawać szokujące. Pana emploi mieściło się do tej pory w określeniu "młody, awangardowy". A teatr muzyczny, to - jeśli pozostawać przy obiegowych skojarzeniach - rozrywka lekka, łatwa i przyjemna.

- W teatrze muzycznym w gruncie rzeczy jestem gościem. Do tej pory wyreżyserowałem "Straszny dwór", "Don Giovanniego" Mozarta w Teatrze Wielkim w Warszawie. "Króla Rogera" Szymanowskiego w operze krakowskiej. W najbliższych planach mam - we Wrocławiu - "Fidelia" Beethovena i "sonatę Belzebuba" według Witkacego.

Chciałbym podkreślić, że nie odgraniczam rodzajów teatru. Przecież teatr, nawet dramatyczny, ucieka się do pomocy muzyki. Istnieje ona w przedstawieniu dramatycznym, jest jednym z jego elementów. Nie uznaję podziału na teatr dramatyczny, muzyczny etc. Jest po prostu teatr, który używa muzyki. Musi być ona jednym z elementów współtworzących spektakl.

Natomiast to, co my z Jerzym Satanowskim i Grzegorzem Nowakiem chcemy zrobić w Słupsku pod szyldem Teatru Muzycznego - nazwałbym teatrem dramatycznym z orkiestrą symfoniczną.

Repertuar obejmuje pozycje skrajnie różne. Od "Operetki" Gombrowicza, która zgodnie z tradycyjnym podziałem należy do teatru dramatycznego, po Mozarta, Strawińskiego. Będzie tu także "Daniel" Wyspiańskiego, widowisko muzyczne o epoce romantyzmu (autorstwa i w reżyserii Małgorzaty Dziewulskiej) - Chopin w teatrze romantycznym - ukazujące to wszystko, co Chopin mógł widzieć i co mogło na niego wpłynąć. Można to nazwać wielkim collagem stylów.

W "Historii o żołnierzu" Strawińskiego wystąpią aktorzy naszego teatru. Właśnie oni, nie tancerze... Chciałbym, aby aktorzy się rozluźnili, zaczęli coś wyrażać sobą. W naszym teatrze potrzebny jest aktor, przez którego płynąłby strumień muzyki. Śpiewak, który by chciał grać. Powinien to być bowiem teatr śpiewających aktorów i grających śpiewaków. Wzorcem mógłby tu być Felsenstein.

Ideałem aktorstwa tego typu byłoby wyrazić siebie przy pomocy muzyki. Myślę tu o dialogu aktorów z orkiestrą, o ich wzajemnym "podsycaniu się". Myślę, że będzie można to zrealizować chociażby w spektaklu "Szelmostw Skapena" Moliera, które wystawimy ze współczesną muzyką (w reżyserii Jowity Pieńkiewicz). Na przykładzie tego tekstu, który w moim pojęciu już przestał być sztuką, a jeszcze nie stał się librettem do opery, można pokazać, jak muzyka wpływa na teatr, a aktor uczy się wyrażać muzykę.

Powiedzmy sobie szczerze... Na pewno, choć byłoby to marzeniem, nie możemy zaproponować pięknego śpiewu. Ale - zaproponujemy wyrazisty, a nie tylko popis wokalny. A ta różnica, moim zdaniem, nie dotarła do świadomości naszych śpiewaków. Powinna to być przecież kreacja, także aktorska, a nie chłodny popis sprawności głosu. Czasem odnosi się wrażenie, że śpiewacy tylko odśpiewują, a nie żyją tym, co śpiewają.

Wracając jednak do naszego teatru... Możliwe, że pierwszy sezon - a każda premiera jest próbą - może się okazać straszliwym fiaskiem. Warto jednak podejmować to ryzyko. My nie wykształcimy czegoś absolutnie nowego. Nie uważam, aby odnowa teatru muzycznego mogła przyjść poprzez formę. Wręcz przeciwnie - tylko i absolutnie poprzez treść, interpretację. Poprzez wyrażanie konfliktów, zależności, jakie istnieją między ludźmi. Wyrażanie ich zgodnie z prawdą psychologiczną. Teatr muzyczny nie może być teatrem trzech gestów: kocham - a więc chwytam się za serce, nienawidzę - a więc grożę zaciśniętą pięścią etc.

Uważam, że nowy teatr muzyczny można stworzyć tylko poprzez interpretację teatralną.

Chciałbym jeszcze wyjaśnić, co mam na myśli mówiąc o teatrze muzycznym. Otóż, interesują mnie formy operowe, a także teatralne, w które przenika muzyka. Osobiście - jestem głuchy na operetkę. To jest muzycznie łatwe, przyjemne, ale - dla mnie przynajmniej - bez treści. - Złośliwi mówią, że corps de ballet będą stanowiły "Arabeski"; słynne fikające dziewczęta ze Słupska... Czy nie miał pan trudności ze skompletowaniem zespołu?

- Nic o tym nie wiem. Tak jak nieprawdą jest, że dostałem leśniczówkę, brałem dwa lata gażę nic nie robiąc i tak dalej, i tak dalej. Jestem tu tylko na pół etatu.

Natomiast prawdą jest, że mieliśmy trudności, z tej prostej przyczyny, że nikomu nic nie możemy zaoferować. Przy angażowaniu ogromną rolę odegrały związki przyjacielskie. Ci, którzy przyszli - zaryzykowali.

- Inauguruje pan teatr "Operetką" Gombrowicza. Czy nie obawia się pan, że poniektórzy widzowie, znęceni szyldem teatru (i rozumiejąc go inaczej niż pan) będą się zastanawiać, jaki jest tytuł tej operetki?

- Jestem pewny, że tak będzie. Ale po prostu muszą się dowiedzieć co to jest. Dydaktyka teatru się skończyła. W każdym razie u nas.

Chciałbym jeszcze wyjaśnić, że reżyserując tę sztukę robię to, co napisał Gombrowicz. On sam powiedział zresztą - "Napisałem tragikomedię w formie operetki".

Nie przedrzeźniam tego świata. Eliminuję też środki operetkowe, które były używane przy realizacji tego utworu; nie mam pewności, co jest dzisiaj najbardziej "operetkowe".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji