Artykuły

Lubię się popisywać

Z JANUSZEM RADKIEM, tenorem niepokojąco rockandrollowym, rozmawia Wacław Krupiński.

- Kiedy zorientowałeś się, że masz taki głos?

- Już na początku lat 90. wiedziałem, że mogę sobie na wiele pozwolić, jeśli chodzi o skalę. Niemniej poszedłem do fachowca od śpiewu klasycznego, by mi powiedział, czy mam śpiewać. I usłyszałem, żebym zapomniał o śpiewaniu i skupił się na historii. Bo wówczas, już wyrzucony z II roku prawa, studiowałem historię...

- Wyślesz teraz temu fachowcowi swą płytę?

- To dobry pomysł, pamiętam wciąż adres - Kraków, ulica...

- Przestań, chcesz, żeby inni tam poszli? Ty i tak nie uwierzyłeś...

- Nie. I jakoś ponad rok później trafiłem na warsztaty pani Olgi Szwajgier, która oceniła wręcz przeciwnie - że skoro mnie to nie boli, skoro znajduję w sobie tyle energii... I jeszcze pokazała mi nowe, niekonwencjonalne techniki wydobywania dźwięku. Oczywiście wiem, że jeszcze parę rzeczy, szczególnie emisyjnych, mógłbym podszkolić i zamierzam to zrobić, ale też wiem, że mam swój system wydobywania dźwięków, którego już nie zmienię. Cały czas też staram się poszerzyć swą skalę, szukam jeszcze jakichś falsetów, przydźwięków... Mnie takie próby bawią, lubię się popisywać, a i słuchacze to lubią.

- Jak wiem, niegdyś na potrzeby programu kabaretowego przywołującego serial "Czterej pancerni i pies" głosem oddawałeś wszystkie możliwe dźwięki - warkot czołgów, świst kul, wybuchy...

- I Szarika, i Marusię... Radek potrafi.

- A zaczynałeś od...?

- ...słuchania rocka. Fascynowałem się rozmaitymi ruchami - także punkiem - Sex Pistols, UK Subs, potem słuchałem kulturalnej muzyki lat 80. - To-to, Chicago, i zacząłem cenić wysoki kunszt wokalny, to mnie interesowało. A w 1987 roku z moich Starachowic przyjechałem na studia do Krakowa, poznawałem śpiewających poezję i w efekcie w 1990 roku pojechałem do Olsztyna z Leśmianem i Gałczyńskim...

- By na tamtejszych Zamkowych Spotkaniach z Poezją dostać I nagrodę.

- I tak wkroczyłem na parę lat do tzw. krainy łagodności, gdzie spotkałem się m.in. z Basią Stępniak-Wilk, Robertem Kasprzyckim...

- On w 1992 roku wygrał Studencki Festiwal Piosenki, Ty miałeś jedną z III nagród - nie czułeś się niedoceniony?

- Nie, każdy festiwal ma swoją specyfikę, widać śpiewając Cummingsa i Staffa nie byłem tak przekonujący, jak Robert.

- Wkrótce założyliście duet, anonsowany w prasie: Śpiewa Radek Kasprzycki.

- A potem wchłonął nas kabaret Zielone Szkiełko, ale mnie ciągnęło do rock and rolla, eksperymentowałem z tą muzyką... No, i nosiłem włosy do pasa. I tak z Piotrem Zanderem, gitarzystą zespołu Lombard, stworzyliśmy zespół Zanderhouse i nawet nagraliśmy płytę pt. "36 i 6", która sprzedała się w prawie 30 tysiącach, co w 1997 roku wcale nie było złym wynikiem. To byl taki "heayy mientol".

- I to rock sprawił, że trafiłeś do teatru...

- Reżyser Marcel Kochańczyk, wystawiając w Teatfze Rozrywki w Chorzowie Jesus Christ Superstar", chciał mieć wykonawców o mocnych rockandrollowych głosach, bo to w końcu rock-opera - i w 1989 roku dostałem zaproszenie do roli Judasza.

- Nie bałeś się, że nie podołasz?

- Nie, rzadko mam takie lęki. Znałem te arie, wiedziałem, co tam trzeba

wyciągnąć, w jakich skalach. A że lubię pracować z ludźmi, zatem liczyłem, że i oni mi odpłacą tym samym.

- Interesował Cię teatr?

- W moim myśleniu o śpiewaniu, o sztuce, jest dużo fascynacji teatrem jako takim i formami muzycznymi oraz wokalnymi w obrębie konwencji teatralnych.

- A potem znalazłeś się w Teatrze Ludowym w spektaklu "Opowieści 11 Katów"....

- Gdzie znów mogłem nie tylko śpiewać, wcielać się w konkretne postaci, ale i opowiadać ze sceny. Bo mnie teatr interesuje nie dla samego śpiewu, mnie interesuje nucie opowieści - bez względu na to, czy to poezja, rock czy soul. Zbyt wielki mam szacunek dla aktorów, takich jak choćby pan Zbigniew Zapasiewicz, by móc myśleć o sobie w kategoriach - ja aktor. Nigdy nie stanę się aktorem, mogę nim co najwyżej bywać. A, jak słyszę, jestem zwierzęciem scenicznym. Scena jest czymś fascynującym, nieważne - wielkiego teatru czy Piwnicy pod Baranami. Dlatego nie miałem żadnego oporu, gdy Łukasz Czuj powiedział mi, że mam założyć sukienkę, perukę i buty na 15-centymentrowych obcasach.

- Później trafiłeś do Teatru Muzycznego w Gdyni, gdzie Wojciech Kościelniak wystawił "Sen nocy letniej" z muzyką Leszka Możdżera.

- To było kolejne znakomite doświadczenie. Bardzo dobrze czułem się w roli Puka - z przepaską na biodrach, umalowany na czarno. Tylko u 3-letniej córki nie znalazłem uznania. - Tato, ty się idź umyj - to jedyne, co usłyszałem. Szkoda, że na 25 przedstawieniach się skończyło, ale być może reżyser wystawi ten spektakl w kierowanym przez siebie Teatrze Muzycznym we Wrocławiu.

- W tymże Wrocławiu w czasie ubiegłorocznego konkursu Przeglądu Piosenki Aktorskiej dostałeś Grand Prix, nagrodę publiczności i nagrodę dziennikarzy. Parę lat czekałeś, by tam pojechać.

- Pamiętam, byliśmy we Wrocławiu z "Opowieściami 11 Katów" i dyrektor Teatru Ludowego Jerzy Fedorowicz namawiał mnie: "Radek, przyjechałbyś z tym wampem, wygrałbyś festiwal", a ja wiedziałem, że jeszcze nie teraz, że chcę interpretację tego songu na tyle poprawić, by mieć pewność, że jak już z nim wyjdę, to wszystkich zmiotę.

- I tak też się stało; songiem , ja jestem wamp" Mischy Spolianskyego nie dałeś szans nikomu.

- Bo też mogłem w nim wykorzystać nagromadzone już doświadczenia - z "Opowieści 11 Katów" i będącej kolejną wersją tego spektaklu "Berlińskiej rewii kabaretowej", i z "Kombinatu", czyli spektaklu muzycznego z piosenkami zespołu Republika, przygotowanego przez Wojtka Kościelniaka, który pokazał, jak można takie piosenki przetłumaczyć na język sceny, jak można nimi opowiedzieć historię szerszą niż czynił to Grzegorz Ciechowski z zespołem Republika.

- Song ten śpiewasz i w przygotowanym także z Łukaszem Czujem recitalu "Królowa nocy", który właśnie ukazał się na płycie...

- Ten recital pozwolił mi połączyć to, co interesuje mnie na scenie i na estradzie. Taka symbioza najbardziej mi odpowiada. Dlatego z radością przyjąłem zaproszenie Jana Kantego Pawluśkiewicza do jego "Ogrodów Jozafata". Bo to jest w sumie utwór jazzowo-rockowy, tyle że wykonywany z aparatem symfonicznym, w którym są chór, baryton, sopranistka, no i ja - tenor niepokojąco rockandrollowy.

- Recital, na który składają się piosenki z repertuaru Marleny Dietrich, Niny Hagen, Ute Lemper, Violetty Villas, Bjork, Kory, grupy Omega, pokaże w tę sobotę telewizyjna "Dwójka", która już ostatnio wyemitowała inny Twój recital - z piosenkami śpiewanymi niegdyś przez Ewę Demarczyk... Jak sądzisz, jeśli Cię oglądała, to co myślała?

- Nie zastanawiałem się nad tym tworząc ten recital, nie myślałem bowiem ani o konfrontowaniu się z kimkolwiek, ani o ściganiu. Wybrane piosenki Zygmunta Koniecznego, Andrzeja Zaryckiego i Andrzeja Nowaka śpiewałem już wcześniej, a gdy poznałem ich więcej, m.in. dzięki filmowi ukazującemu dawne dzieje Piwnicy pod Baranami, postanowiłem do nich wrócić. Bo one wciąż fascynują, może dlatego, że powstały w Krakowie, jednym z nielicznych miast, gdzie została przechowana duchowość. Wybrałem piosenki przede wszystkim z tekstami panów Tuwima, Baczyńskiego, Dymnego, by przywrócić im ich męski charakter, a tym samym męską stronę doznań.

- Nagranie recitalu z repertuarem Ewy Demarczyk to nie gest zgoła megalomański?

- Już nawet słyszałem wręcz o bezczelności. Nic z tych rzeczy. Podszedłem do tych piosenek z pełną pokorą. Ale też jako człowiek, który legendy słynnego kabaretu zaznał tylko z opowiadań, nie czułem się nią obezwładniony.

- Po nagrodach we Wrocławiu dostałeś nagrodę dziennikarzy w Opolu, potem zaśpiewałeś w Sopocie w koncercie Skaldów...

- ...to niewątpliwie pozwoliło wielu osobom zauważyć, że Radek istnieje. Wcześniej słyszałem głównie ubolewania, gdzie on ma iść, co ma zrobić, a tu się okazało, że może nie ma co się martwić, tylko nie trzeba temu facetowi przeszkadzać. Niech śpiewa. I prawdopodobnie w tym roku znów taką trasę powtórzę; we Wrocławiu w czasie PPA mam wystąpić w dwóch dużych koncertach "Anioły Europy" - gdzie mam śpiewać arie Ravela i Prokofiewa oraz w koncercie piosenek Seweryna Krajewskiego. Mam też wziąć udział w festiwalu w Sopocie, gdzie jest planowany koncert piosenek Niemena - mam chrapkę na "Bema pamięci rapsod żałobny".

- Czy Janusz Radek to już jest nazwisko?

- Ściślej dwa imiona. A mówiąc serio, będę się starał, by były bardzo znane. Ale wiem też, że mam jeszcze dużo do zrobienia, że to dopiero początek tego, co chcę zrobić w śpiewaniu, w byciu na scenie...

- Po 14 latach doczekałeś się płyty. Wcześniej nikt Ci nie proponował?

- Owszem, miałem być jednym z członków boysbandu Just Five, który pierwotnie chciał być zespołem znacznie ambitniejszym pod względem repertuaru... Ale potem firma skręciła w innym kierunku. I dobrze.

- "Królową nocy" wydaje firma Magie Records.

- Od pół roku spotykałem się z różnymi firmami; niby były zainteresowane, ale chciały najpierw wylansować przebój i jeszcze mnie ukierunkować jako produkt, i wpływać na repertuar, i na nagranie... A w Magie Records nikt nie chciał wkładać mnie w żadne ramy. I jeszcze firma jest zainteresowana wydaniem recitalu z piosenkami kompozytorów piwnicznych.

- Płyta ukazuje się w wersji live - bo taniej, bo Janusz Radek jest na tyle energetyczny, że nagrania w studiu mogłyby to osłabić?

- Ani jedno, ani drugie. Korzystaliśmy z najlepszego sprzętu i ze znakomitych fachowców, zatem taniej wcale nie było, a studia się nie bałem. Nagrywając - nie wiem, czy wypada się przyznać - kilkaset reklam, rozmaitych radiowych dżingli, opanowałem zdolność koncentracji do perfekcji. Trzeba naprawdę umieć wzbudzić swoją wyobraźnię i w parę sekund przekazać masę różnych emocji...

- ...by zareklamować na przykład co - z czego jesteś najbardziej dumny?

- Na przykład z opiewania gładzi szpachlowej.

- Skoro masz takie wejścia w rozmaitych stacjach radiowych, to może będą teraz lansować Twoją płytę...

- Obyś był prorokiem.

- Dobrze by jednak było, by Janusz Radek zaczął się też kojarzyć z piosenkami premierowymi...

- Pracujemy nad nimi z Robertem Kasprzyckim; on potrafi ładnie opowiadać historię, sam także dołożyłem jakieś teksty, a głównie kompozycje...

- Twoje wykształcenie muzyczne to...

- Nie żartuj, raptem sześć lat ogniska muzycznego, jestem magistrem historii.

- To jak Zbigniew Preisner; mogę Ci tylko życzyć tej skali kariery...

- Żeby nie zapeszyć, nie powtórzę - obyś był prorokiem. A historia zawsze mnie interesowała, chodziłem do kółka historycznego, potem wybrałem prawo, a później samą historię. To piękna nauka. Ta moja historia trwała dosyć długo, ale udało mi się ją zakończyć. Tyle że wciąż nie odebrałem dyplomu, czego się wstydzę, bo po prostu nie mogę sobie zrobić zdjęcia w tym nietypowym formacie.

- A propos zdjęć. Ile jest prawdy w tym, że perkusista jednej z Twoich kapel rockowych, z zawodu dentysta, ufundował całej Twojej rodzinie darmowy serwis stomatologiczny, byłeś tylko rozdziawił się do zdjęcia do broszury medycznej? Bo jak otworzysz usta, to widać nawet Twój żołądek?

- Faktycznie, zapewnił nam kompleksowe badania robiąc mi zdjęcia. Ale przeżyłem i lepsze przygody. Już w czasie studiów miałem sporo znajomych stomatologów, bo z dwoma mieszkałem. I podczas jakiejś ich praktyki załapałem się na wyleczenie zęba. I jak kolega mi go robił, zobaczył nas

i asystent, po czym ściągnął liczne konsylium z profesorem na czele i wszyscy z zachwytem ładowali mi ręce do gęby mówiąc: - Panie profesorze, proszę zobaczyć, jaki rewelacyjny dostęp do jamy ustnej. Jakaż praca może być

przyjemna. I każdy chciał, by do niego przychodzić. A ja poza jednym zębem wszystkie inne miałem zdrowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji