Artykuły

Ja Ilja

Bohater Tadeusza Słobodzianka nie jest Chrystusem, Ale właśnie dlatego, jako człowiek z krwi i kości, Ilja jest zdolny nawracać ludzi, wypędzać z nich szatana. Misja "drugiego Mesjasza" polega bowiem na obdarowywaniu miłością.

12 listopada 1949 roku Teatr Nowy w Łodzi, zawiązany przez j aktorów zjednoczonych hasłami zespołowości i "budowy nowego człowieka", dał swoją pierwszą premierę. Była to produkcyjna sztuka Vaszka Kani "Brygada szlifierza Karhana", która po latach stała się symbolem socrealistycznej estetyki i ideowego zaangażowania teatru. 50 lat później, na jubileuszowej gali, także pojawili się młodzi ludzie, w większości tegoroczni absolwenci krakowskiej PWST, zwerbowani do zespołu przez swojego profesora, a od niedawna także dyrektora artystycznego łódzkiej sceny, Mikołaja Grabowskiego. Tyle że rolę manifestu spełniło tym razem podszyte bluźnierstwem współczesne misterium Tadeusza Słobodzianka o nieudanej próbie ukrzyżowania domniemanego Chrystusa, podjętej w latach 30. przez chłopów z białoruskiego pogranicza.

DEJMKA LEKCJA TEATRU

Mimo odległości czasów i - nade wszystko - tematów, tytuł zaproponowany przez Grabowskiego na inaugurację swojej dyrekcji wyjątkowo dobrze wpisał się w tradycję miejsca. To przecież właśnie na scenie łódzkiego Teatru Nowego ówczesny jego dyrektor, Kazimierz Dejmek, tworzył swoje słynne inscenizacje staropolskie: "Żywot Józefa", "Historyję o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" czy "Dialogus de Passione". Po tym ostatnim spektaklu pozostały nawet eksponowane we foyer teatru drewniane rzeźby Chrystusa, w tym ta najważniejsza figura, którą biczowali żołnierze Piłata, obnażając tym aktem fizycznej przemocy swoją bezradność wobec bezinteresownego daru miłości. Obecność tych pamiątek na premierze wydawała się szczególnie znacząca. W spektaklu Słobodzianka i Grabowskiego odnajdziemy bowiem bardzo podobną scenę. Oto chłopi, którzy realizując scenariusz zaczerpnięty z Ewangelii, przyjęli na siebie role oprawców Chrystusa, biczują "na próbę" stracha na wróble, imitującego ofiarę. Ich frustracja zrodzona z poczucia krzywdy jest tak ogromna, że ze słomianej kukły zostają tylko strzępy. W wywróconym na opak świecie, po którym grasuje na swym zepsutym motorze Żyd-Lucyper, tyle samo ocalało zapewne z przesłania Chrystusa... Przeczucie reżysera "Dialogusa", czym teatr może być wobec świętości, właśnie w dramaturgii Słobodzianka znalazło wyjątkowo żywe odbicie i... kontynuację. Przywołując przed laty z obszaru zapomnienia misteryjny teatr, Dejmek szukał w nim śladów inwazji elementów profanum, których obecność miała odzwierciedlać żywioł plebejskiej radości, chłopskiego patrzenia na świat. Stąd zabiegi takie, jak włączenie w materię spektaklu żartobliwych, nierzadko rubasznych intermediów czy przywołanie w "Historyi" tradycji" tzw. soboty przykościelnej, zamieniające misterium Mikołaja z Wilkowiecka w "artystyczną wiązankę głos, którymi wyobraźnia ludu opatrzyła ustępy ewangeliczne". Słobodzianek postępuje jako dramaturg bardzo podobnie. Nie tylko dlatego, że każe przeprowadzić swoim bohaterom próbę spektaklu, jakim ma być ukrzyżowanie Ilji, obsadzonego wbrew woli w roli Chrystusa-Zbawiciela. Próba odbywa się w obawie przed unicestwieniem sensu odprawianego rytuału przez pominięcie jakiegoś ważnego elementu czy niezdarność wykonania. Bez 30 groszy zastępujących Judaszowe srebrniki, kolczastego drutu jako cierniowej korony czy kosy potrzebnej do przebicia Chrystusowego boku, akt odkupienia może stracić swoją ważność.

Dlatego Bondar (Tomasz Karolak), przyjąwszy na siebie funkcję reżysera spektaklu ukrzyżowania, rozdzieli pomiędzy aktorów misterium role, przypomni im kwestie, objaśni działania sceniczne i zadba o odpowiednią oprawę, która jest warunkiem mocy sprawczej odprawianego rytuału. Przy okazji podtrzyma swoją pozycję przywódcy gromady, zapominając o tym, że idea, która tę gromadę jednoczy, zrazu wydała mu się na tyle obca, iż ją odrzucił. Odsłonięcie konwencji amatorskiego teatru przez pokazanie próby nie jest jednak jedynym sposobem obniżenia rangi sacrum. Z ducha renesansowych widowisk, skazanych na banicję z kościołów za swoją nadmiernie rozbuchaną ludyczność, a także z ducha teatru Dejmka, są przede wszystkim bohaterowie "Proroka Ilji", którzy w swojej wędrówce ku świętości nie potrafią oderwać się od materialnej sfery życia. W ludowym wyobrażeniu każdy, nawet najbardziej trywialny krok, jest bowiem częścią boskiego planu zbawienia, znajdując dla siebie biblijną wykładnię. Dlatego w odtwarzanej przez białoruskich chłopów ewangelicznej historii umęczenia Mesjasza po to, by zmartwychwstał i powtórnie odkupił świat, "boskie" miesza się z "ludzkim", świętość obnaża swoją diabelską podszewkę, a grzech zyskuję moc zbawiania. Święte niewiasty z orszaku Ilji odgrywają w końcu rolę Judaszów, zaś opętana Olga ratuje fałszywego proroka przed niechybną śmiercią.

Najbardziej zauważalną korektą, jaką Słobodzianek wprowadza do swojego dramatu w jego łódzkiej realizacji (czwartej z kolei, licząc spektakl Teatru TV, berlińską inscenizację Andrzeja Worona i dyplom krakowskiej PWST), jest silniejsze niż we wcześniejszych wariantach tekstu akcentowanie człowieczeństwa Ilji. Zmienia to niemal zupełnie sens obrazu XIII, czyli nocnego czuwania przed ukrzyżowaniem. Pod wpływem Rotszylda, który w sterowanej przez mityczną wyobraźnię gromadzie odgrywa rolę szatana-kusiciela, chłopi nagle tracą wiarę w sens swojej wyprawy, ba - w sens aktu odkupienia nie tylko w wydaniu swojskiego proroka Ilji, ale samego Chrystusa. "Ludzie, to wszystko bajki, legendy, historie! Człowiek wymyślił, żeby łatwiej było żyć. Bo jest tylko człowiek, jego krew i jego kości, jego śmiech i jego płacz, jego życie i jego śmierć. Żadnego zmartwychwstania nigdy nie było i nie będzie..." Chłopska "ostatnia wieczerza" odbywa się zatem w atmosferze zwątpienia i klęski, bo krzyżowników - którzy już wcześniej przekonali się, że wcale nie są tak sławni w białoruskiej zbiorowości, jak im się zdawało - czeka po powrocie z nieudanej wyprawy tylko "śmiech na całe życie" i nuda codzienności, eksponowana silnie w pierwszej scenie spektaklu. Wystarczy jednak, by Aćka-Piłat poszedł w krzaki za Pałaszką-Piłatową, by mechanizm identyfikacji z biblijnymi postaciami znowu zaczął działać sprawnie. Ewangeliczny scenariusz został bowiem usankcjonowany przez życie, nakręcając od nowa gorączkującą wyobraźnię bohaterów, którzy za wszelką cenę poszukują w swoim zgrzebnym życiu czegoś, co pozwoliłoby im oderwać się od rzeczywistości i dotknąć świętości. Miru.

Swoje człowieczeństwo podkreśla również sam Ilja (Oskar Hamerski), co nie przeszkadza mu wcale odgrywać przed naiwną gromadą Boga, który najpierw cudownie uzdrawia, a potem, w finałowej scenie, przeprowadza Sąd Ostateczny, dzierżąc w dłoni palmę wielkanocną i siekierę udającą miecz ognisty. Gra nieprawdziwą rolę, ale w dobrej wierze. Słobodzianek bowiem, demistyfikując boską naturę Ilji, nie pozbawia go wcale mocy zbawiania. Jego bohater nie jest Chrystusem - on wie, że nie zmartwychwstanie, dlatego tak bardzo boi się śmierci z rąk krzyżowników. To właśnie strach przed nicością zbliża go naprawdę do zahartowanej w bólu Olgi (Agnieszka Korzeniowska), która również ociera się o śmierć, kiedy chłopi idą "czortu urżnąć głowę". Jedynym sposobem oswojenia tego lęku jest miłość, która rodzi się między świętym i grzesznicą. Misja Słobodziankowego "drugiego Mesjasza" polega zatem na obdarowywaniu miłością.

I choć przemiana Olgi w Matkę Boską pokazana jest jako spektakl, odegrany przez nią na użytek naiwnych chłopów, to i tak wierzymy w zbawicielską moc Ilji, skoro udało mu się przywrócić do życia zagubioną duszę. Swoją rolą zbawiciela musi on jednak podzielić się z Olgą, bo to ona tak naprawdę - obdarzając Ilję miłością - uczyniła z niego prawdziwego, choć tylko ludzkiego proroka. Proroka Miłości, której do tej pory brakowało w wiersza-lińskim domu Ilji. Zofia, Wiera i Nadzieja - trzy "święte" kobiety, co z zazdrości o swego mężczyznę i zieloną spódnicę pogrążyły się w grzechu, muszą teraz ukorzyć się przed tą czwartą, która wniosła do ich życia uczucie. To miłość pozwala bowiem odkupić grzechy tego świata i wysłać wszystkich nikczemników do ziemskiego raju, gdzie na stole czeka gorący rosół. "Wiara, Nadzieja, Miłość - te trzy, /Z tych trzech największa - miłość..." - głosi w finale gospodarz ziemskiego raju, któremu prawdziwy Mesjasz pokazał kiedyś we śnie, że koniec świata nadchodzi, bo ludzie nie mają w sercach Boga.

Mikołaj Grabowski wybierając na inaugurację swojej dyrekcji sztukę Słobodzianka, która mówi o naszym zbiorowym zapotrzebowaniu na mit, prowokującym żałosne spektakle wiary karmionej namiastkami - chce podtrzymać tradycję łódzkiej sceny jako teatru szukającego kontaktu z widownią poprzez poważną dyskusję o problemach moralnych, społecznych czy politycznych. Zaproponował nie tylko mądre, ale i piękne widowisko. Na jego urodę zapracowali Jan Bernad i Monika Mamińska, którzy nauczyli aktorów śpiewać (z podziałem na głosy!) ludowe pieśni prawosławne, a także Jacek Ukleja, który z wielkim smakiem zakomponował przestrzeń, używając do tego jedynie horyzontów, ruchomej konstrukcji tworzącej ścianę chałupy Ilji i pojedynczych sprzętów. Umowność tej scenografii, którą uruchomiła obecna w tekście metafora spróchniałego, rozpadającego się domu - razem z potęgowaną teatralnością odprawianego w ramach spektaklu rytuału - spełniła jeszcze jedną ważną rolę: pozwoliła oswoić zewnętrzność młodych aktorów, którzy nie muszą w tych dekoracjach udawać starców, by unieść sensy dramatu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji