Artykuły

"Czarodziejski flet" w Łodzi

WYSTAWIENIE Mozartowskiego "Czarodziejskiego fletu" w jakimkolwiek z naszych teatrów operowych odnotowywane jest jako artystyczne wydarzenie dużej miary. Chodzi tu przecież o jedno z najwspanialszych arcydzieł światowej literatury operowej, koronujące niejako twórczość genialnego kompozytora w tej dziedzinie, które przy tym na polskich scenach pojawia się niezmiernie rzadko.

A dodać jeszcze trzeba, ze arcydzieło to stawia przed realizatorami ogromnie trudne zadania i stanowi nie byle jaki probierz artystycznych możliwości teatru, zamierzającego wprowadzić je do swego repertuaru.

Trudności scenicznej realizacji "Czarodziejskiego fletu" wynikają, jak wolno sądzić, przede wszystkim z przemieszania w tym jednym dziele elementów bardzo różnych artystycznych gatunkowi: hieratycznej "opery poważnej" w dawnym stylu, wymagającej od dwojga zwłaszcza wykonawców (koloraturowy sopran i bas) bardzo wysokiej wokalnej sprawności, nie mówiąc o skali głosu - i pogodnej "śpiewogry" opartej na prościutkich formach z licznymi partiami mówionymi; wzniosłego moralitetu o głębokich humanitarnych treściach - i ludowej baśni, obficie zabarwionej humorem. Połączenie tego kiego w jednorodną całość było dowodem geniuszu Mozarta, jak również talentu librecisty - ale tej samej sztuki musi obecnie dokonywać inscenizator (wespół ze scenografem). Wiadomo przy tym, że recytowanie prozy, zwłaszcza w większej ilości, nietęgo zazwyczaj idzie operowym śpiewakom: dodatkową zaś trudność stwarzają wynikające z libretta ustawiczne scenerii.

Reżyser K. Dejmek dokonał w Teatrze Wielkim w Łodzi posunięcia, które nie tylko puryści od konwencji Mozartowskich oper uznać muszą w pewnym sensie za rewolucyjne: skasował mianowicie niemal zupełnie ową kłopotliwą prozę mówioną - zarazem jednak tak wyraziście skomponował poszczególne sytuacje sceniczne i tak znakomicie poprowadził aktorów, że akcja przedstawienia pozostała całkowicie czytelna, zyskując w dodatku na zwartości. Zaistniał tu więc osobliwy paradoks: mimo wyeliminowania dość istotnego elementu "dramatycznego" i dania całkowitej przewagi elementowi "operowemu", otrzymaliśmy w rezultacie autentyczny teatr - lepszy znacznie niż w niektórych spektaklach, gdzie z pietyzmem kultywuje się każde słowo mówionego tekstu, a mimo to na scenie dzieje się niewiele. Faktem jest, że zarysowana w libretcie "Czarodziejskiego fletu" tematyka wolnomularska uległa tu w znacznej mierze zatarciu - ale to już dla dzisiejszego widza stanowi niewielką chyba stratę.

Podobną oszczędność i jednolitość zapragnęli wszakże realizatorzy łódzkiego przedstawienia zastosować także w innej dziedzinie, a mianowicie-scenerii toczących się wydarzeń, rozgrywając rzecz całą w jednych tylko niezmiennych dekoracjach - i tutaj już budzą się wątpliwości czy istotnie jest to z korzyścią dla przedstawienia?

Andrzej Majewski zaprojektował dla "Czarodziejskiego fletu" oprawę scenograficzną bardzo piękną, ale w swym charakterze bynajmniej nie abstrakcyjną - i trochę nam trudno pogodzić się z faktem, że te same kolumny, krzewy i fragmenty (ruiny?) starodawnych budowli raz stanowią część państwa złej Królowej Nocy, kiedy indziej zaś - gaj palmowy, wrota świątyni Słońca, a następnie wnętrze tejże, czy raczej różne wnętrza. Oczywiście możemy starać się to sobie wyobrazić, ale czy fantastyczna baśniowość opery Mozarta nie prosiła się o podkreślenie także przez bogactwo i kalejdoskopową różnorodność scenerii i czy nie otwierała rozległego pola dla fantazji scenografa, z czego realizatorzy spektaklu nie chcieli skorzystać?

Jeszcze większe wątpliwości budzą niektóre kostiumy. Że ptasznik Papageno cały jest upierzony, to już należy do tradycji, czemu jednak osobliwy strój z piór noszą - Królowa Nocy, a także reprezentujący przecież w operze przeciwstawnie odmienny świat kapłani Słońca? Kapitalne są za to stroje Monostatosa i murzyńskich służących.

Na szczery aplauz zasługuje muzyczna strona przedstawienia prowadzonego przez Bogusława Madeya. Już sama uwertura do opery pod jego batutą sprawiła słuchaczom prawdziwą satysfakcję, ujmując zarówno stylowością jak wyrazistością polifonicznej konstrukcji. Podobnie i w dalszym toku opery czuło się na ogół właściwy puls Mozartowskiej muzyki, a także odpowiednią dla tej muzyki barwę brzmienia orkiestry; dobrze brzmiały chóry, notabene przez cały czas ukryte za sceną.

Z licznego zespołu solistów nie wszyscy stanęli w pełni na wysokości zadania. Najpiękniejszą kreację dała bez wątpienia Delfina Ambroziak jako Pamina (podczas jej pełnej smutku arii niejeden chyba słuchacz przeżył chwilę autentycznego wzruszenia); świetny był także utalentowany aktorsko, obdarzony żywym temperamentem i naturalną vis comica Romuald Spychalski w roli Papegena - tyle, że partia jego przeznaczona jest w zasadzie na głos niższy. Dobrym Taminem okazał się Jan Kunert - natomiast trzy damy dworu Królowej nieszczególnie raczej były ze sobą zestrojone. Trzej chłopcy znowu zanadto przypominali wyglądem... trzy damy (w Poznaniu np. swego czasu role ich grali autentyczni członkowie słynnego chóru chłopięcego..).

Nie jest więc łódzkie przedstawienie "Czarodziejskiego fletu" wolne od mankamentów i niedociągnięć. Nie jest na pewno spektaklem idealnym; a jednak pozostawia silne wrażenie i, jak już powiedzieliśmy na początku, uznane być musi za dużej miary wydarzenie artystyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji