Artykuły

Otchłanie zniewolenia

AMERYKA jest chyba najbardziej olśniewającym mitem nowożytnej Europy. Jakąś przestrzenią niby to odkrytą, a jednak nieznaną - właściwie dopiero odkrywaną i daleką. I choć istnieje realnie, jest często - jako wyobrażenie - czymś nierzeczywistym. A jednak działa niczym przewrotny sen, który kojąc pragnienia iluzją, równocześnie rozbudza wyobraźnię i tęsknotę za jakimś innym życiem.

"Ameryka" Franza Kafki opowiada o człowieku podążającym tropem mitu, a Jerzy Grzegorzewski - twórca scenicznej adaptacji powieści i reżyser spektaklu w Teatrze Polskim - pozostał tej idei wierny. Stworzył historię młodego człowieka, który uwierzył, że trwogę o swe bytowanie można zakryć nadzieją na spotkanie ludzi, których można by pokochać. I z takim wyobrażeniem wyjechał do "Ameryki".

Życie "amerykańskie" rozpoczął Karl Rossman (Krzysztof Globisz) nad wyraz wspaniale. Mrok: portu rozprasza się i niespodziewanie pojawia się w życiu chłopca Wuj (Eliasz Kuziemski). Stwarza to iluzję szczęśliwego trafu. Zdarzenia biegną szybko. Błysk ulotnych wspaniałości: pieniędzy i władzy. Jakaś migotliwa i półrealna namiastka uczucia (Klara - Danuta Kisiel) - aż w końcu wszystko to okazuje się być wielkim oszustwem. Jednak Rossman dalej wierzy, że w świecie, w którym się znalazł, można odnaleźć coś naprawdę wartościowego. Podążył więc - wbrew otaczającej go rzeczywistości - za swoim mitem, jak za oddalającą się błyskotką. Idee te przekazywane są w przekonywającej formie scenicznej. Oto nocą, gdy wypełzają ze swych nor tanie prostytutki i złodziejaszki, mały człowiek ze swą walizeczką idzie mrocznymi uliczkami przed siebie. Nie rezygnuje z walki o zachowanie swej ludzkiej tożsamości. Jakby nie zauważa, że pierścień wokół zacieśnia się. "Powoli, lecz skutecznie miażdży go wszechobecna i wszechpotężna głupota, cynizm i krętactwa zdegenerowanego świata, w którym ludzie pozamieniali szczerość i życzliwość na horrendalne układy i konwencje, a przypadek pcha w coraz głębszą otchłań osamotnienia i poniżenia.

Tęsknota za jakąś bliżej nie określoną Ameryką może być symbolem postawy życiowej skierowanej na wyidealizowane wartości. A więc postawy - tak- jak w przypadku Karla Rossmana - charakteryzującej się podporządkowaniem egzystencji jakimś celom nadrzędnym - aczkolwiek położonym często daleko od realnej rzeczywistości. Rossman jest człowiekiem bezwzględnie uczciwym, lecz jego poczucie człowieczeństwa jest obce ludziom, pośród których się znalazł. I pomimo że bezustannie usiłuje usprawiedliwić swoją postawę, uzasadnić swój sposób widzenia zdarzeń - nikt go nie słucha. A właściwie nikt go nie rozumie. Chłopak szuka kontaktu z otoczeniem z naiwną wiarą, że coś takiego jest w ogóle możliwe, lecz napotyka wyłącznie na opór i niechęć.

Pojawiają się wprawdzie jakieś nikłe szanse - odruchy zrozumienia ze strony kobiety przybyłej do Ameryki z tych samych stron co Rossmann, a także zakochanej w chłopcu dziewczyny. Jednak obie tak są uwikłane w swoją sytuację życiową, że szanse na porozumienie okazują się iluzoryczne. Starsza Kucharka (Jadwiga Skupnik) zdążyła już, niestety, zmienić swą świadomość, obrosnąć mentalnością Starszych Kucharek, Starszych Kelnerów i Starszych Portierów, wejść w ową sieć schizofrenicznych konwencji, która uniemożliwia jakikolwiek szczery, ludzki kontakt. A dla Teresy (Monika Rasiewicz), no cóż, silniejsza od miłości okazała się chęć przeżycia i zachowania swej małej egzystencji.

Wśród wielu dobrze granych ról szczególną uwagę zwraca propozycja Bogusława Lindy (Robinson). Przekonany jestem, że w przyciszonych i zaciemnionych spektaklach Grzegorzewskiego - wbrew pozorom, że tłumią one możliwości kreacji aktorskiej - ujawniać się mogą wspaniałe postaci sceniczne. Jasne jest jednak, że w tych wysnutych ze snów i marzeń inscenizacjach aktorom stawiane są swoiste zadania. Wobec znacznego ograniczenia roli słowa, aktor niejako zmuszony jest do budowania roli w sposób szerszy niż w teatrze "literackim". Dlatego też w kolejnych spektaklach Grzegorzewskiego najciekawsi są ci artyści, którzy łamiąc zastane formy aktywności, proponują pozasłowne środki ekspresji scenicznej: Danuta Kisiel, Andrzej Wojaczek, Bogusław Linda, Erwin Nowiaszak, Zbigniew Papis...

Następną ważną cechą tych ról jest ich nastawienie w mniejszym stopniu na psychologiczną charakterystykę postaci, niż na jej wymiar wrażeniowy. Aktorstwu polegającemu na przeżywaniu (metoda Stanisławskiego), przeciwstawia się tu aktorstwo impresyjne.

Niejednoznaczna scenografia spektaklu umożliwia bezustanne przekomponowywanie form przestrzeni scenicznej. Wpływa to bezpośrednio na dynamikę metaforyki przedstawienia. Znaczenia migocą, zmieniają się i przepływają wraz z ową rozkołysaną przestrzenią.

"Ameryka" kończy się sceną wręcz wstrząsającą. Oto wkracza na scenę Teatr Oklahoma. Jakieś anioły toczące złotą kulę, która rozświetla - niczym błędny ognik nadziei - drogę sprawiedliwym. Jest też w tym pochodzie złudzeń orkiestra, która błyszczy złotem wspaniałych instrumentów. I płynie upajająca melodia pieśni szczęśliwej krainy wabiąca żeglarza-marzyciela ku śmiercionośnym skałom.

"Ameryka" Kafki - Grzegorzewskiego nie jest oczywiście oskarżeniem ani nie demaskuje jakiegoś konkretnego miejsca na ziemi. To, o czym mówi przedstawienie, może zdarzyć cię wszędzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji