Artykuły

Śpiew po znajomości

Poznań jest czwartym miastem, w którym Sławomir Pietras został dyrektorem teatru operowego. I po raz czwarty na początek przedstawił "Nabucca". Czy wierzy, że ten młodzieńczy utwór Giuseppe Verdiego przynosi mu szczęście, czy raczej otwiera listę dzieł zawsze obecnych w kierowanych przez niego teatrach?

Powód jest chyba prostszy. Sławomir Pietras jest na tyle sprawnym menedżerem, że wie, jak wiele zależy od dobrego startu^ W poznańskim "Teatrze Wielkim chciał błyskotliwie zainaugurować swą dyrektorską kadencję, a "Nabucco" doskonale się do tego celu nadaje. Tę operę składająca się z samych muzycznych szlagierów, bardzo lubi publiczność. Dzięki zaproszeniu do Poznania grupy artystów, pracujących z nim w Operze Narodowej, można było szybko przygotować premierę. Od momentu powstania pierwszych projektów inscenizacyjnych upłynęło niecałe dwa miesiące. W operze to tempo rekordowe.

Wszystko ma jednak swoją cenę. Poznański "Nabucco" powtarza myśli inscenizacyjne z warszawskiego przedstawienia Marka Grzesińskiego. Pewne pomysły zostały wprost przeniesione, inne dostosowano do nowych warunków scenicznych. W bardziej kameralnej przestrzeni teatru w Poznaniu lepiej wypadły wszystkie sceny zbiorowe, począwszy od pierwszego wejścia chóru aż do finału, gdyż "Nabucco" został tu pozbawiony zbędnego monumentalizmu. Stał się dramatem bardziej ludzkim, choć bohaterem jest zbiorowość - naród żydowski walczący o przetrwanie i godność. Indywidualni protagoniści zachowali patos i rozmach gestu przeniesiony z wielkiej sceny warszawskiej.

Czołowi soliści poznańskiej premiery to bowiem także znajomi dyrektora Pietrasa z jego poprzednich teatrów. Niestety, znajomości nie są dobrą rekomendacją w sztuce. Z czwórki gości jedynie Romuald Tesarowicz stworzył kreację dużego formatu. Odtwórca roli tytułowej, Zbigniew Macias był jedynie poprawny, Sylwester Kostecki śpiewał głosem nieznośnie rozwibrowanym i o brzydkiej barwie, Joanna Cortes górne dźwięki potrafi jedynie wykrzyczeć, a umiejętność śpiewania pianem pozostaje jej całkowicie obca. Ta ostatnia dwójka wykonawców odebrała muzyce Verdiego całą subtelność i liryzm, skutecznie psując efekt wszystkich scen finałowych.

Miejscowi soliści zapewne nie zaśpiewaliby gorzej, a może i lepiej, czego dowiodła choćby Jolanta Podlewska.

Prawdziwym bohaterem premiery pozostaje więc chór Teatru Wielkiego. Niesłychanie rzadko zdarza się, by publiczność właśnie chórzystom urządzała w trakcie przedstawienia stojącą owację, głośno domagając się bisów. Zespół kierowany przez Jolantę Dotę-Komorowską nie tylko perfekcyjnie śpiewał, był też niewątpliwie najlepszym aktorem spektaklu. Jeśli dodać do tego efektowną interpretację muzyczną Jose Mario Florencio Juniora, który narzucił orkiestrze brawurowe tempa (kwintet miał zresztą z nimi pewne problemy), a także ładne dekoracje i kostiumy, kolejny etap w dziejach teatru zaczął się nieźle. W porównaniu z ostatnią, ubiegłoroczną premierą w Poznaniu nastąpiło odbicie od dna, choć "Nabucco" powinien być początkiem na nowej drodze nie zaś punktem docelowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji