Artykuły

Trupa tragiczna ze stolicy

"Król Edyp" w reż. Gustawa Holoubka Teatru Ateneum z Warszawy w PWST w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Ponadczasowe arcydzieło dramatyczne, znani aktorzy ze stołecznego teatru, sławny reżyser-aktor-dyrektor. I półtorej godziny rozmaitych wątpliwości.

Spektakl jest demonstracyjnie skromny. Pusta scena, żadnych dekoracji, żadnej inscenizacji, aktorzy w ponadczasowych szatach, muzyka, światło i słowa. Słowa wielkie, bo wielkiego Sofoklesa, a cóż doskonalszego w historii teatru nad "Króla Edypa" (to wiadomo już od czasów Arystotelesa). No i Gustaw Holoubek "Królem Edypem" uczcił 75-lecie dostojnego Ateneum, teatru w młodości dość awangardowego, a teraz ostoi tradycji, tyle że na co dzień tradycję reprezentują w nim bynajmniej nie greckie tragedie, a sztuki bulwarowe.

Co bogowie mieli tutaj do roboty?

I coś z tego bulwaru przeszło drogą osmozy do "Króla Edypa". Przedstawienie miało w założeniu być szlachetne, czyste, oparte na słowie, osadzone w tradycji, której według Holoubka zagrażają młodzi twórcy, zajmujący się głównie pokazywaniem na scenie kopulacji i masturbacji. W teatrze nie wystarcza jednak program negatywny; przydałby się pozytywny, a z tym w "Królu Edypie" gorzej. Każdy ze składników spektaklu jest ułomny, a nawet podejrzany.

Po pierwsze - słowa. Marcin Sosnowski, autor przekładu i adaptacji, nie przetłumaczył Sofoklesa z oryginału, lecz skompilował tekst z różnych tłumaczeń, a że jest aktorem, po aktorsku starał się przede wszystkim, aby się go dobrze mówiło. Uznał też - przy akceptacji reżysera - że Sofokles nie taki znów doskonały, i dopisał mu kilka scen. Scen w guście współczesnym i bulwarowym właśnie, dotyczących polityki i miłości. Jokasta i Edyp wyznają więc sobie miłość w stylu dość pospolitym, a Edyp (jak to władca) zyskuje nieznanego Sofoklesowi Szefa Policji. Kreon i Tejrezjasz okazują się podejrzanymi indywiduami, knującymi przeciwko Edypowi dla przejęcia władzy.

Precyzyjna, matematyczna wręcz konstrukcja tragedii rozłazi się od tych wstawek, boskie fatum schodzi na dalszy plan, bo skoro był spisek, a Kreon został w końcu królem, to co bogowie mieli tutaj do roboty?

Zasługa Sofoklesa

Brak inscenizacji i pusta scena siłą rzeczy kieruje uwagę widzów na aktorów. Wyglądają oni nieszczególnie - powłóczyste kostiumy z błyszczących materiałów są tandetne, a ich ponadczasowość bardzo pretensjonalna. Ale gdyby aktorzy grali jak aniołowie, nawet takie kostiumy by nie przeszkadzały. Nie grają. Aktorstwo jest manieryczne i być może oparte na jakiejś tradycji, tyle że nie najlepszej.

Piotr Fronczewski (Edyp) gra choleryka. Edyp był owszem zapalczywy, ale zachrypnięty krzyk jako jedyny środek ekspresji? Ponadto Fronczewski nabrał strasznej maniery, polegającej na przeciąganiu sylab, co już do reszty pogrążyło jego bohatera w odmętach złego teatru. Takiego, w który aktor to ten, co udaje, pokazuje swój kunszt (czyli zwykle to, co ma najgorszego) i za żadne skarby nie ujawni ani odrobiny ludzkiej prawdy. A jeszcze parę miesięcy temu grał Edypa znacznie lepiej, co nie znaczy, że świetnie. Pozostali aktorzy dostosowują się do estetyki spektaklu, czyli dość dziwnego połączenia wątpliwej deklamacji, przesadnej gestykulacji i bulwarowej, trywialnej rodzajowości.

To, że spektakl da się jakoś oglądać, jest wyłącznie zasługą Sofoklesa i stworzonej przez niego atrakcyjnej fabuły, a nie pseudogreckiego teatrzyku, który zaproponował Holoubek.

Na zdjęciu scena z "Króla Edypa."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji