Artykuły

Księżniczka Turandot zawładnie stadionem

- Skala tego przedsięwzięcia jest ogromna. Na nasze spektakle przychodziło dotychczas po pięć tysięcy widzów, a na "Turandot" ma przyjść jednorazowo 13 tysięcy - o przygotowaniach do realizacji megawidowiska "Turandot" Pucciniego na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu z Januszem Słoniowskim, zastępcą dyrektora Opery Wrocławskiej, rozmawia Robert Migdał.

Robert Migdał: "Turandot" Giacoma Pucciniego - superwidowisko, superlogistyka, superpieniądze, superprzygotowanie...

Janusz Słoniowski: Wszystko się zgadza. Skala tego widowiska jest większa niż przy zwykłym przedstawieniu operowym. Można ją tylko porównać do realizacji "Giocondy" Amilcare Ponchiellego na Odrze na Ostrowie Tumskim. Przed nami nikt w świecie nie zrobił przedstawienia na rzece.

I na stadionie też jeszcze nie...

- Przynajmniej nie w Polsce.

Opera Wrocławska lubi pionierskie działania.

- Ależ nie chodzi nam o to, żeby być pierwszymi. Powód jest prozaiczny: Wyspa Słodowa jest w remoncie, na pergoli, na której kilka lat temu pokazaliśmy "Napój miłosny" Donizettiego, zamontowana jest fontanna. Dlatego szukaliśmy innego miejsca i padło na Stadion Olimpijski.

Zakładam, że takie superwidowisko nie jest przygotowywane z miesiąca na miesiąc...

"Turandot" przygotowywaliśmy od ponad roku. Intensywne prace, już pierwsze konkretne rozmowy ze stadionem, były prowadzone w październiku ubiegłego roku. To potężna operacja logistyczna, a przygotowania trwają od dawna. Zaczęło się od projektów, potem weszliśmy na stadion z pracami przygotowawczymi i wtedy Olimpijski pokazał nam swoje jaśniejsze i ciemniejsze strony. Teraz mamy już pełny obraz tego, co i jak trzeba zrobić. Skala tego przedsięwzięcia jest ogromna. Na nasze spektakle przychodziło dotychczas po pięć tysięcy widzów, a na "Turandot" ma przyjść jednorazowo 13 tysięcy.

Czyli tyle osób, ilu mieszkańców ma Brzeg Dolny, sporo. Ale to oznacza, że musicie zająć się nie tylko przedstawieniem. Ludzie na stadion nie przyjdą pieszo...

- Tak, oprócz wybudowania widowni, zadbania o światło, dźwięk i efekty specjalne, dochodzą jeszcze wszystkie kwestie komunikacyjne. Musimy zapewnić parkingi dla tych tysięcy samochodów i nie możemy sparaliżować połowy Wrocławia naszą imprezą. To jest zupełnie inna skala niż do tej pory.

Powiedział Pan kiedyś, że "robienie superwidowiska w plenerze to takie budowanie teatru na pustyni"...

- Bo to prawda. Musimy wszystko robić od zera: zbudować widownię, scenę, postawić aparaturę projekcyjną, nagłośnieniową, oświetleniową...

I kiedy ruszyły prace, pojawiło się wiele nowych, niespodziewanych problemów. Sam Pan mówi, że już na stadionie pojawiły się jaśniejsze i ciemniejsze strony tego obiektu. Więc jakie są plusy, a jakie minusy robienia superwidowiska na Olimpijskim?

- Minusem jest to, że wokół stadionu bardzo trudno znaleźć miejsca parkingowe dla kilku tysięcy samochodów. Dlatego chcemy zwrócić się do miasta o wsparcie i uruchomienie dodatkowych autobusów i tramwajów, tak by spora część widzów mogła bez kłopotów wrócić do domów.

Wielkim minusem jest też to, że stadion jest w bardzo kiepskim, ba, w fatalnym stanie technicznym. Są sektory z dobrymi siedzeniami, ale są też i ławki, a nawet całe sektory, na których... nie ma siedzeń. I dlatego musimy zbudować w tym miejscu dodatkową widownię teatralną - na trzy tysiące miejsc. Żeby ludzie mogli dobrze i wygodnie zobaczyć cały spektakl.

Jakie są inne problemy?

- Jedyną rzeczą, jaką porządnie zrobiono na stadionie, jest nowa bieżnia dla żużlowców, a właśnie na niej częściowo musi stanąć widownia teatralna - i rzecz w tym, by tej bieżni nie zniszczyć. Są też nowe bandy, które musimy na czas spektaklu rozebrać.

A plusy?

- To jest przepiękne miejsce, w którym można zrobić spektakl na kilkanaście tysięcy osób.

Gramy nawet w deszczu. Prosimy publiczność o zabranie ciepłych okryć, płaszczy przeciwdeszczowych z kapturem i prosimy o niezabieranie parasoli, żeby nie zasłaniały widoku. Tylko zagrożenie dla życia widzów może być powodem odwołania imprezy

I pewnie atutem jest też to, że scenograf ma nieograniczoną ilość miejsca, by puścić wodze wyobraźni i zbudować wielką scenę, wielkie dekoracje na kilka pięter w górę...

- Rzeczywiście, może sobie poszaleć. Dla scenografa wielka przestrzeń to kapitalne wyzwanie. Sądzę, że niewielu na świecie miało tak ogromną scenę do zagospodarowania. Oczywiście ograniczeniem są pieniądze, bo każdy metr takiej dekoracji sporo kosztuje...

Superwidowisko to super-pieniądze. Ile kosztuje wystawienie opowieści o chińskiej księżniczce?

- Wpływy ze sprzedanych biletów, od sponsorów plus dotacje, jakie dostaliśmy na wystawienie tej opery, pokrywają wszystkie koszty.

Czym nas zaskoczy "Turandot"? Oczywiście oprócz scenografii, bajecznych strojów i fenomenalnych głosów na scenie.

- Po raz pierwszy w historii naszych superwidowisk orkiestra i chór będą grać w studiu, w jednym z budynków stadionu, a dźwięk będzie podawany przez głośniki na stadion. Tak samo dyrygent będzie schowany - tak jak orkiestry, nie będzie go przed dekoracją. Komunikacja między dyrygentem a śpiewakami odbywać się więc będzie za pomocą kamer i monitorów.

Orkiestra poza terenem akcji?

- Muzycy po spektaklu wyjdą się ukłonić, żeby było widać, że nie grali z playbacku.

Orkiestrę schowaliście ze względu na komary: żeby nie cięły muzyków i nie przeszkadzały w graniu?

- Nie (śmiech). W studiu orkiestra ma lepsze możliwości akustyczne. Będzie można ją o wiele lepiej nagłośnić, niż gdyby grała na świeżym powietrzu. No i warunki atmosferyczne nie będą przeszkadzać. Bo o ile niewielki deszcz nie uniemożliwia pracy śpiewakom, o tyle muzykom już tak. A zadaszenia nad orkiestronem nie można zrobić, bo zasłaniałoby widok na scenę. Tak więc orkiestra w studiu to nowość w odniesieniu do tych wszystkich produkcji, które robiliśmy do tej pory.

"Turandot" to nie pierwsze widowisko Opery Wrocławskiej w nietypowym miejscu. Wystawialiście i na wodzie, i na dachu galerii, i w salonie samochodowym, na wzgórzach, pergoli... Wspomniał Pan, że najtrudniejsza była "Gioconda". Dlaczego?

- Ze względu na konieczność wybudowania sceny na Odrze, która do końca nie jest uregulowana i zbadana. Trzeba było wbić w dno rzeki specjalne pale. I cały czas baliśmy się, że wystarczy parę dni deszczu, który podniósłby poziom Odry - spektakl zostałby odwołany.

Mieliście jakieś wpadki przy realizacji poprzednich superwidowisk, błędy, na których się uczyliście?

- Jedyną wpadką może być pogoda. Od naszej strony, organizacyjnej, wszystko musi być - i jest - zapięte na ostatni guzik.

A jak na "Turandot" zacznie padać?

- Nie szkodzi. Gramy nawet w deszczu. Prosimy publiczność o zabranie ciepłych okryć, płaszczy przeciwdeszczowych z kapturem i prosimy o niezabieranie parasoli, żeby nie zasłaniały widoku. Tylko zagrożenie dla życia widzów może być powodem odwołania imprezy.

Czyli?

- Jakaś gwałtowna nawałnica, burza z piorunami. Nawet jak będzie duży deszcz, to można spektakl przerwać i wznowić, gdy przestanie padać. Poza tym mamy osłonę meteorologiczną...

Co to jest?

- Jestem co kilkanaście minut informowany przez sztab meteorologów o każdej zbliżającej się nad stadion chmurze: czy to jest deszcz na pięć minut, czy na 35, kapuśniaczek czy też nawałnica. Dzięki temu mogę podjąć decyzję, czy trzeba przerwać spektakl i szybko ewakuować ludzi ze stadionu. Wpływu na pogodę nie mamy, ale się zabezpieczamy.

A jak będzie 18, 19 i 20 czerwca?

- Pięknie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji