Artykuły

Fantazy Cieplaka, czyli walka widza ze słuchaczem

"Fantazy" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Marek Troszyński w Teatrze.

"Fantazy" to jeden z bardziej intrygujących dramatów Słowackiego. Różne tytuły nadawane przez redaktorów ("Niepoprawni", podtytuł "Nowa Dejanira") to także świadectwo niepewności co do interpretacyjnych zawiłości dramatu.

Dochowany jedynie w brudnopisie tekst często nie pozwala na jednoznaczne przypisanie wypowiedzi konkretnym postaciom, zawiera także liczne sprzeczności - nawet co do istotnych szczegółów rozwiązania akcji. Błędy i niedopatrzenia, zwykłe dla nieposiadającego sankcji autorskiej, niedokończonego dzieła, nakładają się na niejednoznaczną koncepcję poszczególnych postaci oraz ich zachowań. Nie wiadomo, kiedy brak uzgodnień jest zabiegiem artystycznym, a kiedy wypadkiem przy pracy. W świetle dzisiejszej estetyki takie wewnętrzne pęknięcie, niejednoznaczność postaci i ich czynów, stanowi o nowoczesności kreacji. Zmierzenie się z tymi trudnościami powoduje, że inscenizacja dramatu jest zamierzeniem ambitnym - na scenie gdyńskiego Teatru Miejskiego podjął się jej ostatnio Piotr Cieplak.

To jego drugie zawodowe spotkanie z tym tekstem. Pod koniec minionego roku - Roku Juliusza Słowackiego - wyreżyserował "Fantazego" dla Teatru Polskiego Radia (premiera 25 grudnia 2009). Gdyńska realizacja jest kontynuacją radiowego doświadczenia Cieplaka w sensie dość zaskakującym, a przez to ciekawym. Scena w jego spektaklu wyobraża bowiem studio radiowe przygotowane do odegrania słuchowiska w konwencji realistycznej. Od widowni studio zostało odgrodzone ogromnymi szybami z pleksiglasu. Po przeciwnej stronie (na tylne] ścianie sceny) umieszczono -niczym okno - spory ekran. Pojawiające się na nim obrazy są niejako wizualizacją czasu realnego. Do ekranowej szyby przylegają gałęzie drzewa, widać ulicę, jakiś park, przypadkowych przechodniów i przejeżdżające samochody. W miarę trwania spektaklu robi się coraz mroczniej, ludzie zamieniają się we własne cienie, migają tylko światła aut. Pomiędzy tymi dwoma oknami na świat - między tymi dwoma światami zza szyb - rozegra się dramat. Pośrodku stoją drzwi, które nie śluzą do przechodzenia przez nie, lecz do... trzaskania. Jest tez kaseton ze żwirem, który ma chrzęścić pod nogami, oraz inne przedmioty do odtwarzania dźwięków.

Do studia wchodzą aktorzy. Wyglądają prywatnie, bo nie mają zagrać postaci, a jedynie mówić ich glosami. I generować dźwięki. Panowie szurają nogami, panie trzymają w rękach nakrochmalone falbany, którymi markują szelest sukni. Po lewej stronie kabina spikera, który z bezstresową swadą młodego dziennikarza zabawia słuchaczy i wprowadza w temat wieczoru. To z jego ust pada słynna kwestia Fantazego, który rozglądając się po pałacu przyszłych teściów, dostrzega "Hamadryjady, Laokonty, Psylle" - utrwalone w kamieniu ziemiańskie pretensje do wielkości.

Pierwsze słowa dramatu, ów bombastyczny opis magnackiej rezydencji kresowej, to zarazem zdystansowany opis pewnej scenografii... Zapisane w architekturze pretensje do świetności są przecież inscenizowane przez hrabinę Respektową - wydającą dyspozycję co do aranżacji sentymentalnego pejzażu. Królestwo pozoru, sztucznego świata, gry na pokaz znajduje swoje odbicie w pozach, gestach i... szelestach aktorów w studiu radiowym. Studio to, niczym odrębny teatr w teatrze, okazuje się miejscem produkcji nie tylko dźwięków, ale i sztuczności. Aktorzy wypowiadają do mikrofonu kwestie postaci w sposób profesjonalny i piękny, ale jako producenci odgłosów, szumów i trzasków nadają im kształt groteskowy. Pomysł zainscenizowania realizowanego na żywo słuchowiska czyni kreowany słowem świat "Fantazego" śmiesznym.

Kolejne kulisy rzeczywistości, które możemy w świecie Fantazego Cieplaka obserwować, to świat za szybą kabiny spikera, który stale gotów jest przemielić słowa poety w medialną papkę. Cytuje go, naśladuje, wplata jego głos w tok swojej paplaniny. Istnienie świata wielkiej sztuki w opakowaniu taniej komercji okazuje się absurdalne. Przecież refleksja nad kondycją człowieka jest zbędna tam, gdzie jest on traktowany wyłącznie jako obiekt manipulacji reklamodawców.

Jest jeszcze ten świat za szybą-oknem w scenografii naprzeciwko widowni oraz - są widzowie. Percepcja spektaklu Cieplaka okazuje się w praktyce dość trudna. Wszechogarniająca metafora teatru (radiowego) w teatrze - zrealizowana przez Cieplaka chyba zbyt konsekwentnie - nie może na dlużej przykuć uwagi. Juz po chwili nie myślimy o piętrowej konstrukcji świata, obserwujemy tylko osoby, wytwarzające metodycznie rozmaite elementy ścieżki dźwiękowej. Widzom skupionym na samym procesie wypowiadania słów z czasem umyka też ich sens. Interesujący, chwilami bardzo dowcipny, a na pewno konsekwentnie przeprowadzony pomysł okazał się ostatecznie mało wydolny teatralnie. Oglądając aktorów uwikłanych w rzeczywistość studia radiowego i dokonujących transferu w świat sztuki teatralnej, widzimy jednak zamiast teatru w teatrze - skrzeczącą rzeczywistość, która, dostępna oczom widza (a skryta przed słuchaczem), okazuje się tak trywialna i zwykła. Przedstawienie ma więc rangę eksperymentu - w którym intelektualny zamysł i konsekwencja nie dały szans na pokazanie wielkiego serio prawdziwego życia, które przecież w sztuce Słowackiego ostatecznie z udawaniem wygrywa. A uczestnik spektaklu wychodzi wewnętrznie pokłócony: usatysfakcjonowany słuchacz kłóci się o lepsze z rozczarowanym widzem.

Marek Troszyński - wydawca Raptularza Słowackiego, kierownik Ośrodka Edycji i Dokumentacji Dzieł Juliusza Słowackiego; pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji