Korez - Idziemy swoją drogą
- Korez jest w wyjątkowo komfortowej sytuacji, bo miasto Katowice daje nam adres, czyli stałą siedzibę, a to kolosalna ulga w wydatkach. Inne sceny prywatne często nawet tego nie mają - mówi MIROSŁAW NEINERT, dyrektor Teatru Korez, obchodzącego 20-lecie działalności.
Z Mirosławem Neinertem [na zdjęciu w monodramie "Kolega Mela Gibsona"], dyrektorem Teatru Korez w Katowicach, przy okazji dwudziestolecia istnienia tej sceny, rozmawia Henryka Wach-Malicka:
Macie suflera?
- Nie. I nigdy nie mieliśmy.
Ze skąpstwa!?
- Nie, ze zdrowego rozsądku! Jak się jest teatrem prywatnym i ma się tyle pieniędzy, ile się ma, czyli mało, i w pocie czoła zarobionych, to lepiej się nauczyć tekstu niż opłacać suflera. Wielkiego sztabu technicznego i szatniarza też nie mamy. To znaczy mamy; jak jest potrzeba, sami sobie przydzielamy dodatkową robotę. Tak w ramach ćwiczeń z wolontariatu.
Macie za to wiele sukcesów artystycznych i ogromne doświadczenie. Korez był pierwszym w naszym regionie teatrem prywatnym. 20 lat temu to był ryzykowny ewenement, za to teraz jest wam łatwiej.
- Co ty mówisz?! Naprawdę trudno to jest teraz. Żaden teatr, jeśli oczywiście ma ambicje artystyczne, nie utrzyma się tylko z grania. Tak było, jest i będzie. Nie ma się co czarować, jakiś sposób dotowania musi wchodzić w rachubę. Kiedyś to było proste - pisało się do władz (czyli mecenatu państwowego) prośbę o dofinansowanie i jeśli stał za tobą dorobek, to wsparcie dostawałeś. A jeśli szło ci marniutko - nie dostawałeś. Proste było i skuteczne. Ale przepisy się zepsuły; nie wiem kto i po co je nowelizował. Teraz dofinansowanie, według obowiązującej ustawy, musi mieć pośrednika - najczęściej jakąś fundację lub stowarzyszenie. To strasznie komplikuje sprawę, wydłuża procedurę i podwyższa koszty, bo pośrednik też musi przecież zarobić. Korez jest zresztą w wyjątkowo komfortowej sytuacji, bo miasto Katowice daje nam adres, czyli stałą siedzibę, a to kolosalna ulga w wydatkach. Inne sceny prywatne często nawet tego nie mają.
Zanim zamieszkaliście w Katowicach w 1997 roku, mieliście już za sobą ładny kawałek działalności. Co was trzymało na powierzchni?
- Publiczność. Pierwsze lata Teatru Korez to były głównie występy w szkołach średnich. Było tak. Znudzona młodzież zasiada w auli i buczy: "o, znowu nudy, klasyków będą recytować". A tu wtaczamy się my ze "Scenariuszem dla trzech aktorów" Bogusława Schaeffera, w którym improwizacja idzie pełną parą, a widzowie mogą wchodzić w dialog z aktorami. To był dla uczniów taki pozytywny szok, który pocztą pantoflową roznosił się po szkołach. Zaproszeń było coraz więcej. No, a potem odważyliśmy się na kolejną sztukę, i kolejną
Rozumiem, że z wdzięczności dla tamtej inscenizacji, właśnie "Scenariusz" wybraliście na obchody dwóch dekad działalności.
- Poniekąd. Ale także dlatego, że ten spektakl nigdy nie zszedł z afisza. Gramy go rzadko, to prawda, ludzie ciągle chcą go jednak oglądać, więc wprowadzamy drobne korekty i prezentujemy.
Kto wymyślił nazwę Korez i jak się narodził ten teatr?
- Powstał w Chorzowie, w niegdysiejszym Młodzieżowym Domu Kultury, w którym od dawna próbowali sił młodzi pasjonaci teatru. Nazwę Korez wymyślił Tadek Ogrodowczyk, najpierw aktor amator, a potem instruktor. W pierwszym spektaklu grali Bogdan Kalus, Grzegorz Wolniak i Michał Bryś. Jak Bryś dostał się do szkoły teatralnej, do grupy dołączyłem ja.
Ile premier powstało do tej pory?
- Około piętnastu. Mówię "około", bo niektóre realizowaliśmy w koprodukcjach, a niektóre były nieudane, to ich na tę jubileuszową okoliczność nie będziemy liczyć!
Za to "Cholonek" liczy się podwójnie.
- To jest taki nasz korezowy cud; mieliśmy nadzieję, że będzie dobrym spektaklem, ale jego powodzenie przeszło oczekiwania.
Nie macie stałego zespołu, wielu wykonawców wraca jednak na scenę Korezu w kolejnych realizacjach.
- U nas jest tak: albo się zaprzyjaźniamy i zostajemy, albo buzi-buzi i nie wracamy do siebie. Nie będę wymieniał, kto się z Korezem zaprzyjaźnił, bo jeszcze - nie daj Boże! - kogoś bym pominął. Ale wystarczy przyjść do naszego teatru, zobaczyć, jakich mamy fajnych aktorów, i przekonać się, że to pierwsza liga artystyczna.
Ależ ty jesteś wprawnym marketingowcem!
- Mówiłem ci, że teraz utrzymać się na rynku jest trudniej niż kiedyś, więc robię, co mogę. A poza tym, to szczera prawda.