Dlaczego kaloryfer lewitował pod sufitem?
"Łóżko pełne cudzoziemców" w reż. Krzysztofa Galosa w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Pisze Jan Dąbrowski w Gazecie Wyborczej - Radom.
Jeśli telewizja wdziera się do teatru, to klęska jest prawie pewna. Najnowsza produkcja radomskiego teatru, niestety, pachnie sitcomem.
Teatr Powszechny tym razem zaproponował farsę Dave'a Freemana "Łóżko pełne cudzoziemców" w reżyserii Krzysztofa Galosa. Pomysł sztuki jest banalnie prosty - do pewnego rozsypującego się hoteliku gdzieś na granicy francusko-niemieckiej z nieznanych bliżej powodów zjeżdżają dwa małżeństwa (angielskie i angielsko-niemieckie), francuska kochanka jednego z panów i bułgarska szefowa związku rowerzystek. Na miejscu jest chamowaty kierownik hotelu i, nazwijmy go tak, pracownik techniczny, zwykle podpity - narodowość nieokreślona.
Zamieszanie bierze się stąd, że wszyscy - poza damą z Bułgarii - lądują w tym samym, ostatnim wolnym pokoju. A stąd już blisko do pomyłek, zamiany żon, mężów, kochanków etc., etc.
Ale po pierwsze - to, co miało bawić w założeniu autora, i co zapowiadali twórcy radomskiego widowiska - nie bawiło. Miała być farsa o wielonarodowej Europie. Tyle tylko, że tekst pochodzi z początku lat 70. W tamtych czasach i w "tamtej" części Europy ta wielonarodowość oznaczała trochę co innego niż dzisiaj. Dlatego treść sztuki już się porządnie zestarzała i bez nowego spojrzenia na dzisiejszą rzeczywistość i dzisiejsze pojęcie wielonarodowości w Europie nie należało tego tak pokazywać.
Po drugie - farsę nie jest tak łatwo zrobić i tak szybko, jak się powszechnie sądzi. To nie może polegać na krzyku, bezsensownej bieganinie, przebieraniu nóżkami w miejscu i szarpaniu za drzwi od łazienki lub od szafy. Chwilami miałem wrażenie, że oglądam sitcom na żywo - tych autor sztuki niiai zresztą sporo na koncie. No, chyba że jest to obliczone na publiczność wychowaną na sitcomach. Ale nie po to się chodzi do teatru, by oglądać telewizję.
- Przedstawienie opiera się na solidnym, dobrym aktorstwie - mówił przed premierą reżyser Krzysztof Galos. Tak? Przyzwoicie grający Włodzimierz Mancewicz i momentami niezły Krzysztof Krupiński to chyba mało. Najlepiej wypadła Vala Zubkow - osoba ta pokazała się tylko na chwilę w ostatniej scenie, nic nie wykrzykiwała, nie szarpała za żadne drzwi i nie biegała.
I niech mi ktoś wreszcie wytłumaczy, dlaczego kaloryfer lewitował pod sufitem hotelowego pokoju?