Artykuły

Melancholia Lalki

"Lalka" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Monika Żółkoś w Teatrze.

"Lalka" Wojciecha Kościelniaka potwierdza to, co zapowiadały jego wcześniejsze spektakle w Teatrze Muzycznym w Gdyni - "Sen nocy letniej" (2001) i "Francesco" (2007). Reżyser świetnie czuje konwencję musicalu i sprawnie się nią posługuje, ale nie jest jej więźniem, nie podporządkowuje się naiwnie znanej formie teatralnej. Wie, jakie są oczekiwania musicalowej publiczności, ale potrafi nimi umiejętnie zagrać. Nie jest typem dekonstrukcjonisty, wierzy w nośność i siłę musicalu, nie godzi się natomiast na to, by ceną za sceniczny rozmach był infantylizm świata, który rodzi się z połączenia tańca, śpiewu i aktorskiej gry.

Wypracowana przez Kościelniaka formuła teatru muzycznego nie polega na bezkrytycznym powielaniu stylistyki amerykańskiego musicalu. Tworzy on eklektyczną formę, w której rozwiązania musicalowe łączą się z pomysłami zaczerpniętymi z konwencji operetkowej i operowej - nową, niezależną od wzorców.

Sukces gdyńskiej "Lalki" polega na tym, iż niezwykle sprawna machina inscenizacyjna nie przesłania tego, co jednostkowe. Spektakl imponujący pod względem muzycznym i choreograficznym obfituje także w wyraziste role, pogłębione i niejednoznaczne.

Skróty w powieści Prusa były nieuchronne. Kilka wątków zostało zredukowanych, wielu bohaterów w ogóle się nie pojawia, znika parę ważnych scen. W spektaklu nie ma na przykład postaci pani Stawskiej ani procesu o lalkę, Rzecki staje się postacią drugoplanową, a jego pamiętnik nie jest ramową narracją.

Kościelniak wie, że inscenizowanie "Lalki" to nie tylko wykrawanie opowieści, ale poniekąd praca na pamięci widza, który dzięki głośnym ekranizacjom filmowym zna podstawowe wątki i postaci, nawet jeśli książki nigdy nie czytał. Reżyser potrzebował klucza, według którego mógłby wyłuskać z powieści swoją "Lalkę" i znalazł go w obrazie wydostającego się z piwnicy Wokulskiego, stanowiącego zresztą czytelny cytat z filmu Hasa, który tak właśnie przedstawia swojego bohatera.

W gdyńskim spektaklu sekwencja ta powraca kilkakrotnie, zachowując całą swoją wieloznaczność, kojarząc się nie tylko z pokonywaniem przez bohatera społecznych barier, ale także ze ściganiem przezeń niemożliwej do zrealizowania miłości. W przejmującym finale grający Wokulskiego Rafał Ostrowski wchodzi na drabinę ostatni raz i znacząco zatrzymuje się w połowie drogi, rezygnując z pogoni za ideałem i biorąc w nawias imperatyw dążenia, wyznaczający rytm jego dotychczasowego życia. Ta scena dobitnie pokazuje, w jaki sposób Kościelniak buduje sceniczne metafory, których w "Lalce" jest wyjątkowo dużo - są wystarczająco mocne i wyraziste, aby były komunikatywne w konwencji teatru muzycznego, ale ani razu nie ocierają się o siermiężność czy banał.

Innym spoiwem jest motyw lalki, odnoszący się do kondycji wszystkich postaci spektaklu, które o niczym nie decydują, żyją życiem kukiełek. Tę wykładnię przynoszą nie tylko losy Łęckiej i Wokulskiego, stała się ona również inspiracją do stworzenia większości układów choreograficznych, które oparto na zgeometryzowanym, mechanicznym ruchu, poddano rytmowi zastygania i ożywania tancerzy. Znakiem uprzedmiotowionego istnienia są mocno upudrowane twarze aktorów oraz groteskowy ruch Łęckiego (Andrzej Śledź) i Krzeszowskiego (Tomasz Gregor), którzy podrygują niczym zawieszone na sznurkach marionetki. Subtelna i funkcjonalna scenografia Damiana Styrny dopełniona została projekcjami, które budzić mogą skojarzenia z mechanizmem nakręcanej lalki, a jednocześnie - to też ważny trop interpretacyjny - z wnętrzem zegara.

Nie na darmo utwór zamykający spektakl, w którym następuje eksplozja goryczy Wokulskiego, nosi tytuł "Trzy kwadranse" (czas oczekiwania na pociąg do Warszawy po zerwaniu z Izabelą - przedłużające się minuty, w których bohater dokonuje przejmującego samopoznania). Kościelniak pokazuje świat pod presją czasu - świat, który już prawie zniknął, trwa w swoich ostatnich, najbardziej wykoślawionych przejawach, a jednocześnie zachłystuje się ideą postępu.

Poprzez jazzującą muzykę autorstwa Piotra Dziubka udaje się oddać paradoksalny klimat tej rzeczywistości, która jest zarazem nowoczesna i utrzymana w stylu retro: "miłość wieku pary i elektryczności" w romantycznym przebraniu.

Twórcy gdyńskiej "Lalki" mieli pomysł na każdą scenę, czasem naprawdę zaskakujący, ale przy całej różnorodności teatralnych rozwiązań utrzymali przedstawienie w jednolitej tonacji. Kościelniak wyreżyserował spektakl przejmująco smutny, od pierwszej sceny zabarwiony melancholią, przeczuciem klęski, nieuchronnością rozczarowania życiem. Rafał Ostrowski obdarza tą świadomością Wokulskiego, stąd w jego kreacji tyle goryczy i ciemnej tonacji. Obraz szczęścia możliwy jest tu tylko jako ironiczny cytat. Oto Wokulski zbiera dla Izabeli białe parasolki - a scena ta od razu przywodzi na myśl fragment filmowych "Nocy i dni" w reżyserii Jerzego Antczaka, w której Toliboski zrywał dla Barbary białe nenufary.

Utrwalony w zbiorowej wyobraźni obraz wyidealizowanej miłości jest dla "Lalki" Kościelniaka bardzo istotny, najważniejszy akcent w spektaklu położony jest bowiem na życie wewnętrzne bohatera. Kolejne songi wydobywają poczucie niższości Wokulskiego (autorem słów piosenek jest Rafał Dziwisz); zawsze będzie tylko narzeczonym z awansu, galanteryjnym kupcem naznaczonym piętnem mezaliansu. Co ciekawe, w scenach z arystokracją kompleks ten nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Poczucie niższości Wokulski nosi w sobie, a budzą je zupełnie neutralne zachowania czy słowa innych ludzi.

Owszem, są w gdyńskiej "Lalce" sekwencje obrazujące rozdarcie między społecznikowskim zaangażowaniem Wokulskiego a uczuciem do Izabeli, jak choćby wspaniale zaśpiewana przez Katarzynę Kurdej (prostytutka Maria) scena, w której mrowi się tłum biedaków w łachmanach, niemniej Wokulski Ostrowskiego to przede wszystkim nieszczęśliwy kochanek, człowiek trawiony przez destrukcyjne uczucie, a nie pozytywistyczne dylematy.

Kreacje aktorskie utrzymane są w różnej stylistyce, od groteskowo przerysowanej arystokracji, po postaci z krwi i kości, jak Wokulski czy epizodyczny, ale barwny Suzin (Sasza Reznikow).

Na tle imponującej gry całego zespołu gdyńskiego teatru błyszczą indywidualne kreacje Rafała Ostrowskiego i Reni Gosławskiej (w roli Izabeli występuje także Darina Gapicz). Łęcka Gosławskiej jest wyrazista, twarda, zdumiewająco charakterna. Kondycja lalki nie określa jej poprzez powierzchowność czy infantylizm, ale dlatego, że jest niewolnicą swojej sfery, ofiarą własnego snobizmu i poczucia wyższości. Jej dramat polega na tym, że ma całkowitą świadomość swojej kondycji, wie, że jest uwięziona w świecie, który znika, ale to nie zmniejsza jej uzależnienia, czyni je natomiast bardziej gorzkim. To naprawdę niebagatelna sztuka stworzyć w konwencji musicalu tak pełne niuansów, nieoczywiste postaci jak Wokulski Ostrowskiego i Łęcka Gosławskiej.

Spektakl Wojciecha Kościelniaka udowadnia nieadekwatność etykietek przyklejanych do teatru musicalowego, w którym co prawda artyści śpiewają i tańczą, ale grać już nie bardzo potrafią - teatru obliczonego jakoby na niezbyt wyrafinowane gusta, sztuki, która ma być miła, lekka i wzruszająca. Oczywiście, w gdyńskiej "Lalce" znaleźć można sceny, które służą tylko temu, żeby budować urodę spektaklu, ale co w tym złego, skoro są wysmakowane i świetnie zgrane z całością przedstawienia? Kościelniak pokazał, że by uchylić upraszczającą opozycję między teatrem muzycznym a dramatycznym, nie trzeba rezygnować z tego, co jest siłą musicalu - z efektownego widowiska.

Monika Zółkoś - doktor Uniwersytetu Gdańskiego, laureatka Konkursu im, Andrzeja Wanata (1998). Autorka książki "Ciało mówiące. Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza (2002).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji