Artykuły

Kłopoty z papugą

Chęć wyręczenia papugi prowadzić może do najgorszego. Podobnie jak chęć wyręczenia autora. Na ten przykład dr Juvenal Urbino, bohater "Miłości w czasach zarazy" G. G. Marqueza, zapragnął pomóc swemu ukochanemu ptakowi i przenieść go z konaru z powrotem do klatki. Było to jego ostatnie usiłowanie. Spadł z drabiny i postradał życie. Ptak uszedł cało.

W "Weselu" Eliasa Canettiego papuga jest figurą dość istotną - otwiera i zamyka tę mroczną sceniczną parabolę. Zamyka zresztą dosłownie, do niej bowiem należą ostatnie słowa sztuki. Są to słowa wciąż te same: "Dom. Dom. Dom." Ten "dom" w dziobie papugi jest wielkim gorzko-ironicznym przedrzeźnieniem świata, w którym przyszło jej skrzeczeć ku uciesze gawiedzi. Oto bowiem prawie wszyscy bohaterowie wciąż o domu mówią, ale każdy co innego ma na myśli. Albo pieniądze, "albo prestiż, albo wygodę, albo pozycję społeczną, Ale nigdy nie jest to dom. Zawsze jest to twarde "ja" każdego z nich. W kamienicy przy ul. Wszelkiej Łaskawości miota się przerażająca ludzka menażeria. Dewoci, kabotyni, automaty do robienia pieniędzy, erotomani obojga płci i różnego wieku, egoiści, salonowi gracze, kretyni w końcu. Nawet młodziutka wnuczka właścicielki domu ma w oczach jedynie ów jasny dzień, kiedy osobiście udusi papugę martwej już babuni, Canetti każe im wszystkim tańczyć na weselu. Śmiać się, obmacywać po kątach, pić i jeść. I mówić. A każde z tych bezlitosnych zdań demaskuje, kompromituje, maluje prawdę mroczną, prawdę o świecie ludzkim niby, ale już poza ludzkimi wartościami. Bez cienia dekalogu jakiejkolwiek etyki nie mówiąc już o najzwyczajniejszej moralności. Jednak Canetti nie jest tanim moralistą. Canetti się nie wtrąca, nie ciska gnomów z jakichś olimpijskich wysokości. Canetti jedynie pokazuje. Świat tkany przez smutne, ale i groźne ludzkie wegetacje z pretensjami do wyjątkowości, sam sobie zaciska pętlę. Wystarczy drobiazg, byle pretekst, by krzesło usunęło się spod nóg. Na przykład mały weselny dowcip. Oto Horch, idealista, ogłasza w apogeum zabawy, iż za parę minut nastąpi koniec świata. "Patrzcie, słuchajcie! Co uczynicie dla waszych najdroższych?" Otóż, nic nie uczynią. Za to wypłynie na powierzchnię cała ich ludzka miernota. "Wesele" kończy się katastrofą, autodestrukcją. Sztuka została wydana w 1932 r. Już za niedługo, na zupełnie innej scenie, miały rozegrać się wiadome wypadki.

W inscenizacji Bogdana Hussakowskiego niby o ten sam surowy obraz chodzi, ale podany on został niestety w sosie jakiejś mrocznej moralistyki. A wszystko, by rzecz ująć metaforycznie, jest winą wadliwego podejścia do papugi. Po prawej stronie zagraconej szafami sceny, domkniętej od tylu obrazem perspektywicznego rzutu frontonu kamienicy, stoi klatka z zielonym, żywym ptakiem. Ale to nie on skrzeczy swoje: "Dom. Dom. Dom." Skrzeczy ukryty z tyłu głośnik. Ktoś dopowiada tutaj coś s boku. Nie zaufano papudze.

Rzecz jasna, nie czepiam się tego banału. Żarty się jednak kończą, gdy, miast Horcha - malutkiego pretekstu, wkracza na scenę Horch - olbrzym, jakaś mroczna chodząca metafizyka, bezlitosny Anioł Zagłady, egzekutor Praw Boskich, by za ludzką ruję i ludzkie poróbstwo wymierzyć ostateczną karę. Żarty się kończą, gdyż takie dopowiedzenie sensów Canettiemu rodzi rzeczony moralizatorski ton, a ten jest ciężki do zniesienia. Tym bardziej, że w spektaklu część, którą na mać można Katastrofą, dla oczu i uszu widza wypadła cokół katastrofalnie właśnie.

Piekielnie rozwleczono w czasie, w jakichś mrokach i z lekka psychodelicznej muzyce, w krzykach, zastyganiu postaci w kamienie, w swej bez mała antycznej koturnowości - brzmi po prostu pretensjonalnie. Jak jakiś rozbuchany proboszcz z wysokości ambony bijący po uszach zdezorientowany lud, i to co niedziela. U Canettiego świat sum się oskarża, w ludzkim geście i słowie tkwi już kara. Ten świat zabije się OD ŚRODKA. U Hussakowskiego ludzkie zło jest tandetne. Jego sceniczne biesy to diabeł z gumy na wiejskich odpustach. Zapewne dlatego pierwsza część dramatu, ta przed wkroczeniem Horcha, zmienia się w niego w erotyczny kabaret. Qwszem, śmieszny czasami, ale bynajmniej nie demoniczny. I pewnie dlatego konieczny jest mu Anioł Zagłady, a nie zwykły dowcipniś. Bez autorytetu ten Świadek nie jest w stanie sprostać konieczności swojego końca.

Michał Sprusiński zadaje w programie pytanie: "Jak wygląda ulica Wszelkiej Łaskawości dzisiaj?" Jeśli tak, jak pokazał ją Hussakowski, to nie bardzo wiadomo, po co robić o tym spektakl. W końcu od 2000 lat wiadomo, że przyjdzie zapłacić za siebie przed Najwyższą Instancją. I ze dla większości z nas nie wypadnie to najlepiej. Nic nowego. Ale jeśli owa ulica wygląda jednak inaczej? Wciąż tak samo jak u Canettiego, tylko w innych barwach i natężeniach? Co wtedy?

Jakby nie było naprawdę, rzecz o świecie pełnym samozagłady bardziej trafia do wyobraźni i uczucia, niż pieśń o surowym, ale sprawiedliwym Aniele Zagłady. Jest bardziej realna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji