Artykuły

Zagłada na wesoło

"Wesele" Eliasa Canettiego, pokazane w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, składa się z trzech części (choć jest tylko jedna przerwa). W pierwszych krótkich etiudach poznajemy lokatorów domu przy ul. Wszelkiej Łaskawości. Później przenosimy się, w obrębie tego samego domu, do mieszkania Segenreichów, gdzie trwa ślub najstarszej córki Krysty. Na koniec, po symbolicznej scenie trzęsienia ziemi i katastrofy, bohaterowie zostają zmuszeni do odpowiedzi na pytanie jednego z weselników: co zrobią dla swoich najbliższych. Wszystkie te sytuacje łączy motyw zabawy oraz temat domu, który każdy chce wyłudzić w spadku po starej Gilzowej.

O weselu Krysty i Michała mówi się od samego początku. Dozorca domu Franz Josef Kokosch wysyła na górę swoją niedorozwiniętą córkę Pepi, by dla umierającej matki wyżebrała od weselników pieniądze. Na tańce szykuje się Anita, "dziewczyna do rzeczy". Obok weselnego zgiełku Gretchen i Maks ubijają ciemne interesy. Wszyscy bohaterowie - i ci na górze, i ci na niższych piętrach - są jednakowo ohydni, wredni i niesmaczni. Matka panny młodej jest zadurzona w nowym zięciu. Jednocześnie pozwala obłapiać się dyrektorowi Schonowi, na którego co chwilę wpada egzaltowana wdowa Zart. Siostra Krysty twierdzi, że Michał pocałował ją już cztery razy, najmłodszy brat ugania się za mocno roznegliżowaną Anitą, która uwodzicielsko odsłania rąbek swojej sukienki przed starym babiarzem, doktorem Bockiem. Aptekarzowa Monika Gall opowiada w obecności męża o tym, z kim będzie "spekulować na trupach", po jego ewentualnej śmierci. Przeganiane kobietki popiskują, panowie ryczą niczym jurne konie, ktoś kogoś goni, ktoś komuś zadziera kieckę, ktoś kogoś nieprzyzwoicie całuje... Impreza jest przednia. Oliwy do ognia dodaje idealista Horch, który wymyśla zabawę w koniec świata. Nieśmiały pomysł przybiera na scenie kształt rzeczywistego trzęsienia ziemi. Dom obsuwa się, znikają piękne, stylowe meble, zostaje puste, nachylone podium oraz garstka bohaterów myślących wyłącznie o sobie oraz o tym, czy znowu będą mogli świntuszyć, kłamać, kraść, łajdaczyć się, plotkować, kąsać i uśmiercać. Dla swoich bliskich, o co w dalszym ciągu pyta Horch, nie zrobią nic. Są tacy sami jak przedtem. Największe zawieruchy dziejowe i kataklizmy nie wytrącą ich z mieszczańskiego świata ułudy i głupoty.

Rozkręcona do nieprzytomności komedia zamienia się w spektaklu Bogdana Hussakowskiego w przygnębiającą i beznamiętną historię, przedstawioną w półsennej, onirycznej konwencji. Tempo spektaklu stopniowo powolnieje, gesty i ruchy aktorów stają się mniej wyraziste. Odnosimy wrażenie, jakbyśmy uczestniczyli w śnie wariata, w jakiejś neurastenicznej wizji globalnego upadku. Jałowość uczuciowa oraz nieuleczalny idiotyzm bohaterów powodują, że łatwo dają się uwieść demagogowi Horchowi, bezkrytycznie oddają zabawie, tworząc podobną do totalitarnej zbiorowość. Z zabawy niestety nic nie wynika, podobnie jak nic nas w "Weselu" ani nie przejmuje, ani nie szokuje, ani nie uszczęśliwia. Groteskowe od samego początku postacie przestają nas po prostu obchodzić. Opuszczając budynek przy placu. Św. Ducha i wiedząc, że przedstawienie nie należało do najgorszych, odczuwamy obojętność. Dlaczego? Nie mogą wzruszać puste marionetki, które przez ponad dwie godziny robią to samo. Nie można atakować widza mieleniem tych samych tematów, kalejdoskopem tych samych wykrzywionych min i grymasów, pompowaniem atmosfery niesamowitości. Zamierzonemu apogeum zła zabrakło w "Weselu" przygotowania ze strony postaci, pozostających cały czas na jednym poziomie emocji. Świat agonalny jest nudny, a powinien być przerażający. Może jednak to nieprawda, że zło kreują nie robiące na nas większego wrażenia istotki. Może zło ma jednak ludzką twarz i gest "wszelkiej niełaskawości...?"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji