"l po co zaraz tragedia"
Farsa w 3-ch aktach R. Niewiarowicza. Reżyseria H. Małkowskiej, dekoracje W. Małkowskiego
Przed kilku laty widzieliśmy na scenie toruńskiej Romana Niewiarowicza z Jadwigą Zaklicką w jego głośnej komedii "I co z takim robić". Autor i aktor zarazem dał się w tej sztuce poznać z najlepszej strony - dowiódł, że jest nie tylko zdolnym odtwórcą, lecz i utalentowanym pisarzem scenicznymi. Potem - w ubiegłym sezonie - podziwialiśmy w wykonaniu zespołu T. Z. P. lekką komedię tegoż autora pt. "Gdzie diabeł nie może", która długo utrzymała się, na afiszu. Obecnie bawi nas Niewiarowicz ze sceny toruńskiej niefrasobliwą farsą współczesną: "I po co zaraz tragedia".
Rzecz ta, napisana zgrabnie, z dużą znajomością sceny, arcywesoła i pikantna, a nie pozbawiona odrobiny sensu moralnego, całkowicie spełnia swe zadanie: od pierwszej do ostatniej sceny błyskotliwym dowcipem i komizmem sytuacyj wywołuje wybuchy szczerej wesołości na widowni, bawi, śmieszy, zaciekawia i jeszcze raz bawi. Po to pewnie autor farsę swą napisał, aby budziła wesołość, aby widzów wprawiała w dobry humor i pozwoliła im na kilka chwil zapomnieć o wszelkich kłopotach i troskach szarego dnia codziennego.
A farsę tę zagrano w Toruniu non plus ultra. Wszyscy wykonawcy spisali się znakomicie, a szczególne laury zbierał w roli gburowatego a w gruncie poczciwego boksera Groma Józef Wasilewski. Była to rola dla niego "jak ulał". Gołaszewska święciła triumf jako zalotna i naiwna mężateczka Monika, Dorocka, Ładosiówna była pyszną flirciarą Nelą Zalewiczową. Małkowski zaimponował nam swą francuszczyzną jako prof. Marnier, Strzelecki zagrał inteligentnie trudną rolę prof. Dorockiego (trzymał się jednak zbyt blisko budki suflera). Cybulski śmieszył jako "tutuś'' Zalewicz, a reszta dostrajała się wybornie do całości.
Reżyseria Małkowskiej wnikliwa, dekoracje Małkowskiego dość pomysłowe i gustowne.
Sztuka zdobyła sobie wstępnym bojem ogromne powodzenie i na pewno będzie "kasowa".