Artykuły

Gdzieś tam za kulisami...

W Teatrze Ateneum 7 kwietnia odbędzie się premiera "Dwóch scen miłosnych"- inscenizacji miniatur dramatycznych "Tragedia Florencka" Oscara Wilde i "Niedźwiedź" Antoniego Czechowa w reżyserii Krzysztofa Męskiego.

- Oscar Wilde i Antoni Czechow - przyzna Pan, że to zaskakujące zestawienie. Dlaczego wybrał Pan i połączył teksty tak różnych autorów?

- To dwie miniatury dramatyczne dwóch wybitnych autorów, różniących się na pozór we wszystkim. Wilde kojarzy się z epoką przeestetyzowanej konwencji. 0 Czechowie potocznie mówi się, że pisał prawdziwie o prawdziwym życiu. Jednak oba te utwory mówią o namiętności, o tej dziwnej sile przyciągającej do siebie płci na różny sposób. Zestawienie jest kuszące, gdyż oba teksty rozwiązują podobną szaradę zazdrości, namiętności trójkąta. Tekst Wilde'a to pastisz teatru szekspirowskiego. Za zasłoną pastiszu czai się coś, co można nazwać teatrem okrucieństwa. Czechow rozwiązuje szaradę namiętności z humorem i wyczuciem nadchodzących zmian obyczajowych. Zresztą... obaj chwytają ten moment, w którym zmienia się pozycja kobiety... No i jednoaktówki te są rzadko grywane, bo są krótkie. Osobno nie wypełniłyby wieczoru teatralnego.

- W obu przypadkach na scenę wyjdą ci sami aktorzy, Maria Pakulnis i Krzysztof Gosztyła, by zagrać bardzo różne role. To chyba ciekawe zadanie?

- Aktorzy muszą zmierzyć się tu z różnymi gatunkami teatru. Pierwszy tekst jest pastiszem dramatu o cechach tragedii - to opowieść o namiętności, której nie można pohamować Drugi opowiada o rodzącym się uczuciu w sposób, mmm, komediowy - prawda psychologiczna ukrywa się za żartem. Wybitnych autorów trudno jednoznacznie zaklasyfikować... Więc, oprócz literatury i teatru, bohaterami wieczoru mają być zwłaszcza aktorzy. Myślę, że te teksty pozwolą im szeroko pokazać ich możliwości warsztatowe To będą bardzo różne postaci.

- Czy rzecz będzie działa się współcześnie?

- Przenosić we współczesność...? Współczesność nie polega na tym, że do tekstu, który napisano 50, czy 100 lat temu przyczepia się stosowne "atrybuty" nowoczesności. Na przykład telefony komórkowe Wilde pisał rzecz, która kamuflowała coś w epoce Wiktoriańskiej, poruszał temat niedozwolony. Ukrywał wszystko za konwencją, pisał coś szalenie odważnego. Pisał o namiętności, która nie podlega moralnym sankcjom. Wpisywał w to tajemnice miłości niedozwolonej... Szukanie "dziś" w teatrze nie powinno polegać na rozbieraniu ludzi do naga i zmuszaniu do kopulacji obok widzów. Nie chcemy naśladować zdawkowej, telewizyjnej półpornografii. Poprzez dobór estetyki plastycznej i szczególnego sposobu grania chcemy powiedzieć: - Parzcie! To jest podobne do tego, co my przeżywamy! Chcę, aby na scenie byli ludzie z naszych czasów, którzy posłużyli się dawnymi tekstami, żeby powiedzieć o własnych napięciach i emocjach, Dekoracje nie będą "kurzem teatralnym". Współczesność polega na zróżnicowanym doborze środków. Można to porównać do muzyki... Cóż, wydaje mi się, że nie wszystkiego jeszcze dokonano. Zawsze będzie można formułować to samo od nowa. Jestem konserwatystą i uważam, że trzeba szanować tekst. Nie dopisywać autorowi czegoś, czego nie napisał, ale starać się nasycić tekst naszą namiętnością, ostrością widzenia, naszym myśleniem o erotyce... W scenografii spektaklu przywołana jest estetyka malarzy prerafaelitów, współczesnych Wilde'owi. Prerafaelici sięgali po styl Rafaela, żeby opowiedzieć o wiktoriańskiej Anglii, by pewne, drastyczne tematy, ubrać w kostium. A to malarstwo okazuje się dziś żywe, ciekawe i ogromnie podniecające! Tak więc - nie będziemy ciąć Wilde'a, wsadzać tam kawałów z książki telefonicznej, i kwaśno mieszać tego z dziwną muzyką techno, obiecuję. Ciekawie jest, gdy przeszłość, pokazuje się jako coś żywego.

- Czy dlatego sięga Pan często do klasyki?

- Trudno powiedzieć. Zostałem tak wychowany, że szanuję słowa i dawne teksty. Wychowałem się na literaturze starszej ode mnie... Poza tym dzisiaj obowiązuje jednorazowość, wszystko jest jednorazowe, wytwory sztuki też się takie stały... Wszystko ma być oryginalne i jednorazowe Ale natura ludzka jest niezmienna. Pewno to herezja, nie wiem... Sądzę tylko, że jeśli czasem zdarzy się człowiekowi sięgnąć do tekstu, napisanego wiele lat temu i nagle uda się pokazać, że ten tekst mówi o nas... to coś wspaniałego. Przecież to tak, jakby zrekonstruować głos dobiegający z oddali.

- Kilka razy wystąpił Pan w filmach. Czy te doświadczenia wpływają na pracę z aktorami?

- Nie mam wykształcenia aktorskiego. Grałem w filmach głównie w latach 70. kiedy robiono kino społeczne, zwane kinem moralnego niepokoju. Opowiadało o tym, o czym nie pisały gazety. No i występowałem w filmach kolegów. Ale to inne aktorstwo niż w teatrze. Nie twierdzę, że łatwiejsze - po prostu inne. Doświadczenie aktorskie jest o tyle ważne, że człowiek uczy się tego, jak trudno jest zbudować dobrą rolę. Gdy widzimy dobrze grającego aktora, wszystkie niesamowite trudności, które towarzyszyły powstaniu tej roli ukrywają się w cieniu. Cały ten dramat, ta męka. A my myślimy - no i cóż to takiego? Stoi i mówi! Więc ważne jest, żeby aktora nie traktować jak bezmyślnego przekaźnika czy aparatu do wysyłania dźwięków, wymyślonych przez kogoś innego. Ważniejszego. Aktor musi myśleć, chcieć przekazać coś od siebie. Moim zdaniem kimś innym są wykonawcy, kimś innym aktorzy. Wykonawcom wszystko jedno, co robią. Zaś aktorzy starają się wejść w postać, staje się to dla nich głębokim zadaniem. A teatr jest żywy, jak człowiek. Tu się nie oszuka, w żywym teatrze stoi żywy aktor i nie można go ani zmontować, ani komputerowo zmienić głosu. W naszej skromnej, oddziałującej na niewielką przecież grupę ludzi dziedzinie mamy do czynienia z prawdziwie rewelacyjnym zjawiskiem-żywy człowiek! A wokół coraz więcej homunkułusów. Czasem coś się w teatrze udaje, na przykład aktorzy mówią wierszem, albo grają dawny tekst... i nagle ludzie patrzą na to, i mówią: - O, to jest ciekawe! Nie może być większej radości, że się to udało przekazać. Można powiedzieć tylko tyle i aż tyle. Teatr służy do tego, żeby poprzez literaturę pokazywać aktora...

- Czy mógłby Pan powiedzieć więcej o prawdziwym aktorze? Kto to taki?

- Przede wszystkim musi to być człowiek, który ma jakiś stosunek do słowa. Żyjemy w czasie, kiedy ważność słowa jest podważana. W piktorialnej, obrazkowej nierzeczywistości. Kiedyś rozmawiałem z wielkim reżyserem, Peterem Steinem. Spotkałem się z nim, kiedy zrobiłem "Księdza Marka". Byłem nielicho przerażały - co też ten Peter Stein zobaczy w naszym przedstawieniu..? A on wszystko zrozumiał. I powiedział: - U was brakuje wolności, ale umiecie podtrzymać własną tożsamość A u nas MTV Generation - i kręcił głową. Było to 20 lat temu i kompletnie nie rozumiałem, o co mu chodzi. Zaczął mi opowiadać o publiczności, która nie czyta książek, ani zresztą niczego, tylko ogląda MTV. Stein stwierdził, że nigdy nie zdradzi teatru dla MTV... Nie porównuję siebie z Peterem Steinem, ale bliskie jest mi to, co powiedział - i wierzę, że nie tylko mnie. Czas wrócić do aktora - jest całe mnóstwo ludzi, których nie wyprodukowało myślenie, czytanie książek i rozmowy. Wyprodukowały ich obrazki. Nawet siedzą tak, jak im na tych obrazkach kazano. Tak mówią i tak trzymają butelkę z napojem z reklamy. Lubię tych ludzi, którzy się obronili i takich też lubię aktorów. Nie jest ich zbyt wielu... A co do świętego pytania, czy aktor musi przezywać, czy nie... Starzy aktorzy mówili do młodszych kolegów -nie skupiaj się tak, bo ci żyłka pęknie. Moim zdaniem aktor nie może się koncentrować na sobie. Musi być skierowany w stronę publiczności. Ma dać jej znak swej obecności poprzez mowę i gest. Ma wywołać w niej po pierwsze zainteresowanie, a potem zdziwienie, uśmiech, o ile się uda, i wreszcie myśl. To rodzaj matematycznego panowania nad materiałem, a zwłaszcza nad słowem. I z pewnością ekshibicjonizm nie jest aktorstwem, zwłaszcza dziś, kiedy wszystko jest dowolne. Skandal jest niemożliwy! Nie wiem, jakim tropem pójdzie teatr, ale ja nie zmienię poglądów. Cieszy mnie, gdy widzę dowody na pulsowanie kultury. Kocham powroty. John Coltrane zaczynał, grając normalnie, potem szukał, plątał i szalał, aż z powrotem znalazł prostotę. I nie sądzę, aby spowodował to uwiąd starczy... Jakoś tak to jest, że gdy się patrzy na wielkich, współczesnych artystów, to ich nowe znaleziska prawie zawsze polegają na inteligentnym sięgnięciu po coś dawnego. Zatem bezustannie szukam aktora, który po prostu umie mówić i strasznie mnie boli, gdy tego nie potrafią. A szczytem rozkoszy jest, gdy komuś uda się powiedzieć tekst sztuczny, frazowany, mówiony wierszem. Wszystko to nie znaczy, rzecz jasna, że nie schlebiam młodym ludziom... Chcę tylko zdążyć powiedzieć kilka rzeczy, nim język całkiem zaniknie.

- Czy więc optymistycznie można patrzeć w przyszłość?

- Wielu ludzi jest zmęczonych natłokiem informacji i pędem, który uniemożliwia normalny kontakt. Wszystko, nawet nasza rozmowa, dzieje się w przelocie. Wierzę, że w człowieku tkwi jednak elementarna potrzeba kontaktu.

Myślę, że jako społeczeństwo mamy świadomość, że trzeba wybierać z chaosu informacji. Że posiadanie 140 programów telewizyjnych nie ma sensu. Że czasem warto skupić się na czymś kameralnym. Nasz spektakl będzie grany na małej scenie. Sądzę, że to ważne, bo małe sceny dają możliwość bliskiego spojrzenia. Trzeba przybliżać. Teatr tradycyjnie był blisko, Szekspirowski też. Dopiero później się oddalił, stał się widowiskiem. Nasz europejski teatr wymyślili Grecy. Zbudowali wyraźną granicę między sceną i widownią. Powiedzieli: - Będziemy wam pokazywać rzeczy nieprawdopodobne, straszne, śmieszne. Będziemy wam pokazywać. To pewien artefakt. A chodzi po prostu o poczucie bezpieczeństwa. Ryzykowna treść może docierać do widza z poszanowaniem jego intymności. Przerażały mnie awangardowe teatry, w których ktoś siadał mi na kolanach, albo po mnie skakał. Chociaż są oczywiście takie momenty w rozwoju kultury, że trzeba na kogoś skoczyć... Nawet z pięściami... Zakłócenie tej granicy jest jednak incydentem. Uważam, że intymność widza należy szanować. Bo teatr jest kreowany w dużej mierze przez tych po drugiej stronie rampy. Przez widzów. Oni ostatecznie kształtują teatr, pozwalają mu rozwinąć się lub zginąć. Pozwalają teatrowi istnieć, więc należy się im szacunek.

- Czy na premierach siada Pan na widowni?

- Nigdy. Gdzieś tam, za kulisami siedzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji