Artykuły

Festiwal Szkół - relacje

Relacja z XXVIII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi w serwisie Reymont.pl

Tuż po ceremonii otwarcia na scenie pojawili się studenci ze szkoły wrocławskiej, by zaprezentować "Dwunastu gniewnych" ludzi Reginalda Rose w reżyserii Redbada Klynstry. Tekst znany z filmu Sydneya Lumeta został też podobnie zrealizowany. Dwanaście krzeseł, wentylatory, bo dzień jest strasznie parny, na ścianie tablica do zapisywania wyników kolejnych głosowań (a także do wykonywania czasami śmiesznych rysunków, ilustrujących wypowiedzi). I prawie dwie godziny przekonywania 11 ławników przez tego dwunastego, który odważył się mieć wątpliwości. Ogląda się to bardzo dobrze, choć pod koniec dramaturgia zamiast wzrastać - opada. Wszystko już zostało powiedziane, argumenty przedstawione i... widzowie zaczynają myśleć, jak bohaterowie na początku sztuki - zgódźcie się, że niewinny i chodźmy do domu. W finale tekst odchodzi od oryginału, stawiając problem: o co, jeśli wypuszczamy winnego?

Drugi dzień Festiwalu rozpoczął się prezentacją szkoły krakowskiej - "Gigantami z gór" Pirandella w reżyserii Jerzego Stuhra. To jeden z pierwszych utworów tego dramaturga i nie jest zbyt udany, dlatego jego wystawianie wymaga ogromnego wyczucia. Niestety, podobnie jak w latach ubiegłych, przedstawienia w reżyserii wybitnego aktora z Krakowa nie wypadają najlepiej. W "Gigantach" ciekawe są tylko dwie sceny: obłąkańczy taniec zjaw - kukieł podczas nocy czarów i scena paniki przed wyjściem na widownię, zagrana pod koniec spektaklu. Między tymi jasnymi punktami rozciąga się aktorsko-reżyserski koszmarek - banalny, pompatyczny i nieudolny. Zwraca też uwagę znaczna nierównomierność w możliwości wykazania się. Cóż za rolę można zbudować grając Kukłę? Akurat dziewczyny (Agnieszka Findysz, Karolina Łękawa, Karolina Michalik) poradziły sobie bardzo dobrze, szczególnie we wspomnianych dwu scenach. Ale na pewno miały na to mniejszą szansę niż odtwórczyni roli Hrabiny (Aleksandra Cizancourt), której maniera udawania aktorskiej maniery była nie do zniesienia.

Szkoła warszawska postawiła na grę zespołową i błyskotliwy efekt. Było na co popatrzeć. "Chopin w Ameryce" w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego zmontowano z musicalowych etiud w najróżniejszych konwencjach - od gospelowej, poprzez westernową aż po komedię noir. Ze sceny biła pozytywna energia, radość z grania, przymierzania wciąż nowych strojów, zmieniania pomysłowej scenografii. Warszawa pokazała, że jej studenci wiedzą jak współpracować na scenie, są prawni fizycznie, i co w musicalu najistotniejsze - potrafią tańczyć i śpiewać. Najbardziej zapada w pamięć głos Natalii Sikory i możliwości aktorskie Marcina Januszkiewicza, który "ciągnie" całość. Z czasem przewidywalność etiud zaczyna trochę widza nużyć, ale spektaklu broni jego bezpretensjonalność. Sami aktorzy mówią, że to zupa na gwoździu i wątki się siebie nie trzymają, co jest doprawdy rozbrajające. Nawet jeśli rzeczywiście tak jest, dyplomanci przynajmniej mogli pochwalić się umiejętnościami aktorskimi w porównywalnym stopniu, a to na tym Festiwalu bardzo ważne.

Kameralnością i próbą budowania psychologicznej prawdy postaci zaskoczyła szkoła łódzka. Łatwiej przecież uciec w próby gry z konwencją czy musical, jak zrobili to inni. Tymczasem na kilku metrach, tuż obok widzów, udało się wykreować sugestywny, odrażający świat. Małgorzata Bogajewska wycisnęła ze swoich studentów kawał porządnego teatru. "Plastelina" Sigariewa nieco się kojarzy z ubiegłorocznymi "Niepokojami wychowanka Torlesa", gdzie również postawiono na kameralne aktorstwo i odważne tematy. Miejmy nadzieję, że "Plastelina" także zostanie doceniona przez Jury. Michał Jaros (Maks) czy Agnieszka Żulewska (Natasza, matka Spiry) na pewno na to zasługują.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji