Artykuły

Polowanie na karaluchy

Pro: Emigranci - świadomość tragiczna

Janusz Głowacki jest autorem dwóch znanych"polowań": sfilmowanego przez Andrzeja Wajdę "Polowania na muchy" i wchodzącej właśnie na polski afisz teatralny jego emigracyjnej sztuki "Polowanie na karaluchy". Oba dzieła - w myśl ogólnej metody pisarskiej Głowackiego, by o rzeczach bardzo smutnych pisać w śmieszny sposób - przechodzą od konkretnych realiów do metafory. W obydwu mamy do czynienia z demistyfikacją stereotypu (etosu?) współczesnego polskiego intelektualisty.

Oba dzieła różnią się dość zasadniczo warunka-mi. w których przyszło bohaterom zmagać się z losem. W "Polowaniu na muchy" główny bohater Włodek, w ucieczce od monotonii rodzinnej wegetacji, próbował zasilić świat "warszawki" końca lat 60., tej wirówki nonsensu z bruderszaftem wzrastających elit - dzieci dygnitarzy partyjnych i dzieci prywatnej inicjatywy - z których jedni dawali przywileje, drudzy zaś pieniądze. Emigracja wewnętrzna Włodka jest jego ucieczka przed zakusami mocno sfeminizowanej rzeczywistości, gdzie wiek męski, to wiek klęski.

W "Polowaniu na karaluchy" Janusz Głowacki zmienia zasadniczo optykę. Jego bohaterami są polscy emigranci sumienia lat 80., który w zapyziałym mieszkanku na dole Manhattanu realizują swoje wersje "american dreams"... cierpiąc na bezsenność. On, znany pisarz, którego bagaż przeżyć w kraju i skomercjalizowany Nowy Jork wyzbył złudzeń i pozbawił motywacji do pracy twórczej, i ona - jego żona, słynna nad Wisłą odtwórczyni ról szekspirowskich, bez szans w zawodzie aktorskim z powodu słowiańskiego akcentu. Przewrotna to sztuka. Pozbawiona łatwego "kombatanckiego" zacietrzewienia, bynajmniej nie idealizuje postaw życiowych pary sfrustrowanych bohaterów, przechodzących w ojczyźnie z wyboru gehennę nieprzystosowania. Maria Pakulnis jako Anka i Piotr Machalica w (gościnnej) roli Janka, pod reżyserską ręką Laco Adami ka z właściwym sobie poczuciem humoru omijali nieliczne publicystyczne rafy dramatu - pisanego w końcu z przeznaczeniem dla amerykańskiego odbiorcy. Głowacki udowodnił raz jeszcze, że romantyczna dusza niezrozumianego Polaka może być wciąż naszym najlepszym eksportowym towarem od Toronto po Seul. Cieszy udana - mimo że mocno spóźniona - polska prapre miera sztuki w Ateneum.

Janusz R. Kowalczyk

Kontra: Ni śmiech, ni trwoga

Z dwuletnim opóźnieniem możemy oglądać polską prapremierę "Polowanie na karaluchy" Janusz Głowackiego i po nowojorskich sukcesach niezmiernie trudno przychodzi pisać kontrę, gdyż albo można być pomówionym o pychę, albo zostać nazwanym "byłym cenzorem", jak zgrabnie ustawił sobie nieprzychylnych recenzentów sam autor w tekście zamieszczonym w programie. Ale ja, na szczęście, nie mam za złe Głowackiemu antyamerykańskości. Wręcz przeciwnie.

Jeśli przyjrzeć się starym bohaterom Głowackiego - tłumaczowi Włodkowi z "Polowania na muchy", dziennikarzowi z "Choinki strachu" czy reżyserowi z "Kopciucha", to pisarz Jan Karpiński też należeć będzie, na swój sposób, do galerii portretów polskich inteligentów ukazanych, jak to zwykle u tego autora, w krzywym zwierciadle. Ale zasadnicza i różnica między Karpińskim a resztą polega, moim zdaniem, na tym. że sam Głowacki ma do literata nieco ambiwalentny stosunek - nie wie, czy się z niego śmiać, czy mu współczuć. Z jednej strony naprawdę zabawnie szydzi z obsesyjnych lęków polskich emigrantów ( KGB dzwoniące w Nowym Jorku do polskiego pisarza, żeby go zastraszyć), z drugiej zaś jakby tłumaczy reakcje Karpińskiego i jego żony zupełnie przecież niewesołą sytuacją intelekiualisty-opozycjonisty w PRL.

Głowackiemu nie udało się, tak jak np. Sławomirowi Mrozkowi (skojarzenie z "Emigrantami" jest tu oczywiste) wejść w głębie dylematów ludzi na emigracji. "Polowanie na karaluchy" pisane jest najwyraźniej pod amerykańską publikę - tyle efektownie, co powierzchownie.

Mielizn tej tragikomedii nie ominął Laco Adamik, a nawet nie chcąc nadmiernie podążyć ani w stronę komedii, ani tragedii pogłębił jedynie nijakość. Pomogli mu w tym aktorzy, zwłaszcza grająca żonę Jana, aktorkę - Maria Pakulnis. To postać zagrana na jednym tonie, bez stopniowania, tak przecież mocno obecnych w życiu ludzi sceny emocji. Nie do końca wykorzystuje też możliwości i wieloznaczności wynikające z faktu, że gra aktorkę. Lepiej radzi sobie w roli literata Piotr Machalica, ale też nie jest to kreacja porywająca, na jakie stać tego aktora. Postaci z tła są chyba nazbyt charakterystyczne, jakby z szopki, już to amerykańskiej, już to PRL-owskiej. Oczywiście poza niesamowitym Janem Matyjaszkiewiczem, który przemieniając się w niezwykły sposób na oczach widzów z polskiego cenzora w hollywoodzkiego agenta-impresaria wprowadził do spektaklu choć trochę szaleństwa. Tak mało go w tym przedstawieniu.

Jacek Lutomski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji