Artykuły

"Dama pikowa" - opera fatalna?

"Dama pikowa" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Łodzi. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

W kręgach operowych "Dama pikowa" Czajkowskiego uchodzi za dzieło fatalne. Znajduje to potwierdzenie w faktach: dość przypomnieć, że w połowie ubiegłego stulecia w Warszawie w trakcie przygotowań do jej wystawienia zmarł nagle Walerian Bierdiajew, kierownik muzyczny przedstawienia. Teatry nie ulegają jednak tym sugestiom, ponieważ idzie o jedno z arcydzieł: ostatnio po operę Czajkowskiego sięgnął Teatr Wielki w Łodzi i... nie ominęło go tajemnicze fatum.

Z powodu żałoby narodowej po katastrofie pod Smoleńskiem trzeba było przesunąć premierę o kilka dni; reżyser i scenograf przedstawienia, nagleni zagranicznymi zobowiązaniami, nie mogli już w niej uczestniczyć - podobnie jak zapewne w poprzedzającej ją próbie generalnej. Ponadto rozchorował się Krzysztof Bednarek - być może jedyny obecnie polski tenor zdolny udźwignąć ciężar wyjątkowo trudnej i zdradliwej partii Hermana; ściągnięcie godnego zastępcy z zagranicy, przy zamkniętym niebie nad Polską z powodu chmury wulkanicznego pyłu, wydawało się graniczy z cudem. Ostatecznie jednak obrotna dyrekcja Teatru Wielkiego w Łodzi rozwiązała pomyślnie wszystkie trudności i przełożona na 20 kwietnia premiera odbyła się.

Reżyserujący przedstawienie Mariusz Treliński powtórzył właściwie, z niewielkimi tylko zmianami w drugim akcie, swoją warszawską inscenizację sprzed kilku lat, która była szczegółowo omawiana na tych łamach. Zawieszona jest ona poza określonym miejscem i czasem, nie ma w niej ani konsekwentnie rozwijanego dramatycznego napięcia, ani wyraźnych emocjonalnych relacji między bohaterami. Manifestacyjne odstępstwa od wynikających z treści libretta realiów widać choćby w drugiej odsłonie I aktu, gdzie zebrane w panieńskim pokoju Lizy dziewczęta z dobrych domów zamiast w strojach właściwych dla swej społecznej kondycji paradowały w bieliźnie, jakby wyszły prosto z łaźni; w scenie balu książę Jelecki chodził po sali balowej w płaszczu, uroczyste zaś wejście carycy Katarzyny odbyło się w niemal całkowitej ciemności.

Dodajmy, że przedstawienie - zamiast w petersburskim Ogrodzie Zimowym - rozpoczyna się przed jaskinią hazardu (w związku z czym wyrzucono część muzyki z pierwszego aktu), a stara Hrabina (nazywana przez bywalców kasyna "wiedźmą") jest tu osobą bynajmniej nie starą i do tego całkiem atrakcyjną.

Nie będę ukrywać, że oglądając to przedstawienie - zawierające skądinąd ciekawie pomyślane sceny - wspominałem z rozrzewnieniem wzorcowy, wyreżyserowany przez samego Borysa Pokrowskiego spektakl, który przed laty pokazał w Warszawie zespół moskiewskiego Teatru Wielkiego. Wspominałem też niezwykłe napięcie, jakie kiedyś na scenie Co-vent Garden zrodziło nagłe spotkanie Hrabiny i Hermana w scenie wielkiego balu (tutaj przeszło ono właściwie bez wrażenia), a także piękną kreację roli Hrabiny, jaką stworzyła na krakowskiej scenie dobiegająca już kresu swych dni gwiazda dawnej Opery Warszawskiej, Janina Tisserant-Parzyńska.

Od strony muzycznej przedstawienie w Łodzi, zrealizowane we współpracy z Operą Narodową w Warszawie i Operą w Tel Awiwie, pozostawiło niemało pięknych wrażeń. Znakomicie poprowadził je Tadeusz Kozłowski; wspaniałe śpiewały chóry przygotowane przez Marka Jaszczaka. Pozyskany w ostatniej chwili do partii Hermana ukraiński tenor Wiktor Łuciuk, na co dzień związany z Teatrem Maryjskim w Petersburgu, ujął słuchaczy brzmieniem głosu o niepospolitej barwie i żarliwością wykonania obu lirycznych arii w I akcie; jedynie w pełnej napięcia arii finałowej zabrakło mu nieco siły dramatycznej. W partii nieszczęśliwej Lizy dzielnie radziła sobie Ira Bertman, urodzona w Rydze solistka Opery w Tel Awiwie. Urodą głosu górowała jednak nad nią Agnieszka Makówka, kreująca skromniejszą partię Pauliny. Solistka miała pierwotnie śpiewać Małgorzata Teatru Maryjskiego Elena Sommer Walewska - potraktowała rolę trochę - obsadzona w partii Hrabiny, którą bezosobowo. Jako hrabia Tomski wystąpił łotewski baryton Samsons Izjumovs, nagrodzony przez publiczność zasłużonym aplauzem; Adam Szerszeń ładnie zaśpiewał partię księcia Jeleckiego, choć po tym utalentowanym barytonie można by spodziewać się więcej. W sumie było to interesujące wydarzenie łódzkiego sezonu operowego i widzowie, którzy mogli w nim uczestniczyć, / pewnością tego nie żałują, tym bardziej, że było to przedstawienie jedyne - następne spektakle Damy pikowej zaplanowano dopiero w przyszłym sezonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji