Artykuły

Sztuka, prawda i marionetki

Swojej teatralizacji tekstu Heinricha von Kleista O teatrze marionetek (1810) - jednego z ciekawszych owoców cudownego, "jaskółczego niepokoju" niemieckiej myśli romantycznej - Henryk Tomaszewski dał tytuł Traktat o marionetkach. Traktat - a więc rozprawa, roztrząsanie, ciąg myślowy, postępowanie wiodące do odkrycia, bądź opisu faktów, zjawisk i pojęć, gatunek spekulatywny, niejako przyrodzony pisarstwu naukowemu, chociaż niedaleki zarówno literaturze wysoce artystycznej, jak i groteskowemu duchowi scholastyki.

Teatralizacja traktatu, z natury rzeczy, musi być tedy jego demonstracją - pokazem, prezentacją, objaśnieniem i wyjaśnieniem procesu intelektualnego, zilustrowaniem wywodu lub węzłów jego konstrukcji. I na Scenie przy Wierzbowej, gdzie ów Traktat jest demonstrowany, wszystko odbywa się w zgodzie z tytułem i wszystkim, co zeń wynika.

Jądro Traktatu demonstrowanego stanowi dyskurs, dialog niemal Craigowski. Wiodą go z sobą Bywalec i Ciekawy Świata. Bywalec, czyli pan C (Krzysztof Wakuliński), ów pierwszy tancerz opery zafascynowany jarmarcznym teatrem marionetek. Ciekawy Świata, czyli pan K (Łukasz Lewandowski), młodzieniec przywołujący całe to spotkanie i tę przedziwną wymianę wrażeń, myśli i punktów widzenia.

Pan C to ironista i sceptyk, lecz zarazem pasjonat i entuzjasta. W rozmowie z młodzieńcem przybiera tony mentorskie, mówi z nutą zdradzającą kogoś wtajemniczonego, pewnego swego, powierzającego ważny sekret. Ma w sobie coś z czarnoksiężnika i coś z gorszyciela, nieobcy mu całkiem Mefistofeliczny wymiar.

Pan K nade wszystko chce i musi wiedzieć. I po to właśnie będzie robił z siebie naiwnego prostaczka, gorliwego neofitę, poszukiwacza przyczyn sprawczych. Pan K bowiem nie tylko chce i musi wiedzieć, ale pragnie wiedzieć więcej. Jego głód poznania dotyczy w równym stopniu esencji wiedzy o świecie, jak i świadomości jej źródeł, które gotów poddać bystrej selekcji i krytyce. Popęd poznawczy pana K obywa się bez zacietrzewienia. Ten bardziej smakosz niźli pożeracz wiedzy prezentuje się w roli ucznia dystyngowanego i powściągliwego jako ktoś, pamiętający, ot tak, na wszelki wypadek, o losach i przypadkach Fausta.

Pan C i pan K wiodą swój dyskurs kunsztownie, z szarmem i galanterią. Równie wdzięczny jest ich sposób bycia i wyszukana harmonia ruchów, ubiory zaś malownicze. Nasi bohaterowie sprawiają wrażenie postaci zbiegłych z kart Podróży romantycznej Mickiewicza z Odyńcem, z rycin Daniela Chodowieckiego albo z delektującej się rodzajowością szczegółu inscenizacji E.T.A. Hoffmanna. Wiodą dyskurs o sztuce, która jest naśladowaniem życia, owo istnienie wyjaśniającym i porządkującym, a bywa, że kreującym, i o prawdzie tegoż naśladowania, która winna być rewelacją istoty rzeczy a nie repliką jej pozoru; o niebezpieczeństwach naśladowania tkwiących w ułomnościach i próżności naśladującego, który nie zawsze przecie bywa marionetką-materiałem i tworem doskonałym w każdym calu.

Pan C i pan K prowadzą dialog w przedziwnej - choćby swą podstawą trójkąta i labiryntowymi zakamarkami kulis - przestrzeni Sceny przy Wierzbowej, wystawiającej oto plac miejski, w rogu którego stanął paradny, choć najprostszy teatr marionetek. Na jego scence, bodaj czterykroć, objawi się marionetka. Zawsze w postaci lalki ćwiczebnej, nagiej, podobnej drewnianym modelunkom człowieczej postaci oferowanym przez sklepy dla plastyków; lalki z postury podobnej człowiekowi, a swą lekkością i gibkością bliskiej bajecznym elfom, co potrafią i żyć, i trwać "na powietrzu". Lalki, którą jej istotny ruch tak zdominował, że jest niema.

Przerywnikami salonowej konwersacji prowadzonej a propos jarmarcznej sztuki dla ludu są także inscenizacje exemplów wspierających wywody pana C: scena baletowa z pościgiem Apollina za Dafne, scena mimiczna z młodzieńcem dobywającym cierń ze stopy i scena dramatyczna prezentująca anegdotę o triumfującej w fechtunku małpie, która, bosko naśladowana przez profesjonalnego mima (Aleksander Sobiszewski, Mariusz Sikorski), "zastąpiła" w spektaklu niedźwiedzia z tekstu Kleista. Ta ostatnia scenka postawiła chyba kropkę nad "i" w procesie dowodzenia, że zasadą przedstawienia teatralnego jest naśladowanie. Nie imitacja!

Najpiękniejszą wszakże sekwencją przedstawienia jest jego finał. Oto w przestrzeni scenicznej teatrzyku marionetek pojawia się lalka i zawieszona w niej, jakby pozbawiona ciężaru, trwa wywołując podziwienie. Nagle z nadscenia opada ludzka dłoń zbrojna w potężne nożyce, które w mgnieniu oka przecinają nici poruszające lalkę. Marionetka z głuchym łoskotem wali się na podłogowe deski teatrzyku. Wówczas z kulis wybiegają aktorzy, tancerze i mimowie, uczestniczący wcześniej w akcji widowiska i rozsypani po całej scenie zastygają w śmiertelnych pozach, udając martwych. I w tej chwili jasnym się staje, że jest przed nami szereg istot udających martwe i jedna istota umarła rzeczywiście - martwa, a nie martwej podobna, marionetka. Okazuje się, że naprawdę istnieje tylko śmierć, w starych dekoracjach jarmarcznego teatrzyku. Śmierć bardzo piękna i dojmująco prawdziwa. Pamiętając, że Jan Wilkowski twierdził, że jego artysty-lalkarza sztuka z natury "czerpie jedynie poezję", można by zapytać, czy prawdziwość teatralnej śmierci wynika z naśladowania poezji natury czy z naśladowania tejże natury prawdy? A może z naśladowania tego, co w prawdzie natury, choćby brutalnej i okrutnej, mimo wszystko jest poezją?

A na scenie jeszcze ukłony, do których Waldemar Dolecki - aktor z "Lalki", autor i sprawca całego tego zachwycającego życia marionetki, wyjdzie tak samo stylowo ukostiumowany, jak jego koledzy wiodący dyskurs w żywym planie. Przebranie marionetkarza może być znakiem tego, iż rzeczywistość sceniczna Teatru Narodowego jest makrokosmosem teatralnym a mikrokosmosem przestrzenie teatru marionetek. Tyle, że odpowiedź na pytania, czy to scena teatralna pomnaża poetyczność stojącego na niej teatrzyku marionetek, czy też ów teatrzyk, co stanął na scenie znienacka, mnoży tajemnice jej głębi, nie jest już wcale jednoznaczna i oczywista.

Z Traktatu o marionetkach - doświadczenia niezwykłego, którego nie wolno mierzyć kryteriami regularnego spektaklu teatralnego - emanuje przekonanie, że lalka teatralna, jak każdy przedmiot sztuki ma duszę w sobie. A dusza ta pozostaje tajemnicą nawet dla tego, kto przedmiot sztuki w dzieło sztuki przeistacza. Żywot artysty jest więc tajemniczą służbą w obliczu tajemnicy. O tym właśnie Henryk Tomaszewski i Kazimierz Wiśniak przypomnieli w sposób urzekająco piękny - w oparach brązów, zieleni i błękitów. W takich przynajmniej barwach żyje ten spektakl w pamięci. Taki pejzaż aż z dwóch spiętrzonych scen wysnuty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji