Traktat o marionetkach
Henryk Tomaszewski i teatr lalek?
Zdawać by się mogło, że wrocławski mistrz przygotowując pierwszy w życiu spektakl w Warszawie - na małej scenie Teatru Narodowego - sięgnie po swą podstawową specjalność: po pantomimę, zaś "Traktat o marionetkach" Heinricha Kleista niewielkie daje w tej mierze pola do popisu. Pozorna to jednak niekonsekwencja. Napisany przed stu osiemdziesięciu laty esej Kleista nie jest wykładem techniki teatru lalkowego. Jest wielkim, romantycznym hymnem na cześć ruchu i jego przyrodzonego piękna. Marionetka - powiada Kleist - wyraża owo piękno doskonalej niż człowiek, ponieważ nie krępuje jej ani grawitacja, ani... świadomość celu i efektu poszczególnych poruszeń, skutecznie niwecząca ich naturalny urok. Tomaszewski z pomocą Kazimierza Wiśniaka (scenografia) i Zbigniewa Karneckiego (muzyka) z finezją i delikatnym humorem ilustruje kolejne paradoksy wywodu Kleista, sięgając nie tylko po marionetkowy kunszt (reprezentowany wspaniale przez Waldemara Doleckiego z warszawskiej Lalki), ale i po lekko wykpiony klasyczny balet, i po etiudy czysto pantomimiczne (David Adamski jako młodzieniec, któremu udało się raz dorównać pięknem układu ciała rzeźbie i nie umie już tego powtórzyć, Mariusz Sikorski jako małpa zdająca się karykaturą człowieka, a przecież naturalnie zwinniejsza). Główny dyskurs wiodą Krzysztof Wakuliński z Łukaszem Lewandowski, ile trzeba żarliwie, ile trzeba dyskretnie. Są świetnymi przewodnikami tej wyprawy w krainę czystego, rzekłoby się, pierwotnego piękna, w którą teatr zapuszcza się nader rzadko, a jeszcze rzadziej przeprowadza ją z tak niewątpliwym sukcesem.