Artykuły

Dziewczynka z warkoczykami

Teatrem instrumentalnym nazywa się taką produkcję na instrumentach muzycznych, w której muzyk traktowany jest niczym aktor, instrument zaś staje się rekwizytem, a podium - sceną. Istotą jest akcja, która jednak nie powinna odznaczać się fabuła.

Proste? No, to popatrzmy, jak to wygląda w praktyce.

"Popisowym numerem. - relacjonuje tego typu występy w szkołach Krzysztof Meyer - zawsze wzbudzającym u dzieci największy entuzjazm, było wykonanie utworu Bogusława Schaeffera "Kwartet 2 + 2". W utworze tym w pewnym momencie Adam Kaczyński rozpylał wodą kwiatową, ja zaś stałem na krześle i powiewając chusteczką szczekałem "hau-hau!", po czym rzucałem garść grochu na publiczność. Efekt. był niezawodny i rozbawione dzieciaki do końca dnia uniemożliwiały nauczycielom prowadzenie lekcji"

Podobnie rozbawieni, jak owe dzieci, byli widzowie zaprezentowanego przez Jana Peszka, na gościnnych występach w Warszawie monodramu Bogusława Schaeffera "Scenariusz dla nie istniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego". .Nie był to wprawdzie teatr instrumentalny, jako że elementy muzyki nie główną w nim grały rolę, ale sam aktor stawał się czymś w rodzaju instrumentu, na którym odegrana została partytura literacka. Jakże bowiem inaczej nazwać ów tekst wybitnego, arcynowoczesnego kompozytora bliższy funkcją zapisowi nutowemu niż dramatycznemu?

Jest to jednak partytura przeznaczona na zupełnie wyjątkowy instrument: na aktora. Partytura nie do odśpiewania czy odtańczenia, ale odegrania na scenie. W czym mieści się zarówno interpretacja ruchowa, mimiczna, zespół efektów dźwiękowych (nie tylko muzycznych) jak i tekst słowny. Ten ostatni to monstrualny wykład socjologiczny o dehumanizacji sztuki współczesnej. Jedno, nie kończące się pasmo oskarżeń, koronny dowód w wielkim procesie wytoczonym wartościom i formom kształtowanym przez nowoczesną sztukę. Przez bitą godzinę Schaeffer dowodzi, że "obraz sztuki współczesnej jest niewyraźny i zamazany, a sala trzęsie się ze śmiechu. Dosłownie ryczy i bije brawa!

Jak tego dokonano?

Cóż uczyniono, by przeciętna, przypadkowa publiczność, zebrana W upalny dzień w dusznej sali, nie zasypiała z nudów podczas wywodu naszpikowanego uczonymi zwrotami, lecz szalała z radości? Skąd ten zapał, wigor i entuzjazm wśród znudzonej ponoć teatrem warszawskiej widowni?

Autorem sukcesu jest niewątpliwie Jan Peszek. "Wykonawca tytułowej i jedynej roli - Możliwego Aktora Instrumentalnego, który - jak się okazało - istnieje. Przebija się on ku publiczności przy użyciu niezwykle bogatych, lecz precyzyjnie, celowo stosowanych środków wyrazu. Nie szczędzi siebie oddany burzliwym emocjom gry z widownia, autorem, scenariuszem. A nie jest to gra prosta. Ani pod publiczność, ani przeciw tekstowi. Przeciwnie. Peszek gra samego Schaeffera, głęboko wnikając w przesłanie autorskie. Głębiej niż się to pozornie wydaje. A sprawa jest o tyle ważna, że tekst ów ma wiele warstw i niejedna tajemnicę ukrywa pod niepozornym kamuflażem.

Pierwsza, tę najłatwiej postrzegalną warstwę stanowi ów mętnawy, nudny wykład socjologiczny o zdehumanizowanej sztuce współczesnej. Głębiej, przy uważniejszym wsłuchaniu się, odsłaniamy warstwę autoironiczna: kpinę z takiego właśnie, nazbyt naukowego traktowania tematu. Sztuka, jej znaczenia, formy, funkcjonowanie umykają przecież i tak zracjonalizowanemu pojmowaniu i zobiektywizowanej analizie. To wszystko, jakkolwiek nie wprost, mamy u Schaeffera. Ale na tym nie koniec odczytań. Na samym dnie nietrudno dogrzebać się totalnej aprobaty nowoczesności, oniemiałego podziwu dla sztuki dnia dzisiejszego. Lecz to już nie jest zdanie znakomitego kompozytora, dojrzałego intelektualisty i ambitnego pisarza. To olśnienie dziecka. I tę tajemnicę, z pełna dyskrecją i subtelnością odsłania nam o Bogusławie Schaefferze - Jan Peszek. Sekret małej, niebieskookiej dziewczynki z długimi warkoczykami ukrytej na dnie duszy starszego pana, brodatego profesora wyższej uczelni, uczonego i autora dzieł. Aktor instrumentalny wyjawia nam ów sekret z największa delikatnością i humorem równocześnie, z życzliwą przyjaźnią dla osoby demaskowanej i szacunkiem dla artysty dziecka podszytego. A czyni to grając wszystkie warstwy, wraz z najtajniejszymi, scenariusza-partytury, sam olśniony jego pojemnością i głębią. Dzięki temu nie śmiejemy się z kogoś czy czegoś, tylko dzięki komuś i czemuś. To wielka, choć subtelna różnica. Poczuciu humoru w interpretacji Jana Peszka towarzyszy nieodstępnie wyczucie taktu, umiar łączy się u niego ze spontanicznością, a warsztat profesjonalny z wrodzonym talentem. Czegóż więcej wymagać od aktora, nawet jeśli nazywa siebie instrumentalnym?

I jeszcze jedna uwaga: publiczność. Dawno już nie spotkałem tak gorącej, mądrze i trafnie reagującej, radosnej i otwartej publiczności, jak na krakowskim przedstawieniu sztuki Schaeffera. Może dlatego, że była to w ogromnej większości publiczność młoda. Ta, do której należy jutro, a nie wspomnienia wczoraj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji