Artykuły

Kochanek Muz w konwulsjach

WIDZIAŁAM kiedyś w tv parodią i baletu klasycznego w wykonaniu słynnego zespołu Bejarta. Dwaj tancerze sztywno nosili po scenie niezdarną, lecącą im z rąk balerinę, podobną w tiulowym stroju do zmokłej kury. Było to przekomiczne widowisko. Bejart powiedział wtedy, że trzeba bardzo kochać balet, by zrobić taką jego parodię.

Myślę, że trzeba bardzo kochać sztukę, by napisać rzecz tak bezwzględnie wobec niej ironiczną jak "Scenariusz dla nie istniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera. I bardzo kochać teatr, by to odegrać na scenie z takim okrucieństwem, a jednocześnie czułością, jak Jan Peszek, który przez kilka dni prezentował "Scenariusz" na scenie warszawskiego Centrum Sztuki Studio.

Aktor wychodzi na sceną z plikiem kartek formatu A4, jakby miał wygłosić wykład. I cały ten spektakl jest rzeczywiście wykładem na temat sztuki współczesnej, jej wzniosłości i fałszów, możliwości i impotencji, niezależności i konformizmu, a także tzw. mąk twórczych artysty. Teatr powstaje tu w ten sposób, że każde słowo wzniosłego, górnolotnego tekstu sponiewierane jest w drastycznie autoironicznej interpretacji. Bogusław Schaeffer, wybitny kompozytor awangardowy i teoretyk muzyki, napisał rodzaj partytury, utworu muzycznego, który aktor musi odegrać na samym sobie. Peszek jest instrumentem doskonałym. Autor napisał swój "Scenariusz" w 1963 r. Na wykonawcę czekał 13 lat - Peszek po raz pierwszy wystąpił w "Scenariuszu" w 1976 i od tego czasu spektakl - ciągle doskonalony, modyfikowany - stał się sławną pozycją, polskiego teatru i przejdzie do jego historii, niezależnie od tego, czy krytyka i publiczność odczytuje w tekście Schaeffera głąbie treści, czy widzi w nim zaledwie powierzchowne żartobliwe zabawności. Legendarne już dziś przedstawienie to popis zawodowego mistrzostwa, niewiarygodnego władania środkami aktorskimi, ciałem etc, etc. Naprawdę jest czymś dużo więcej - ale to już obchodzi tych tylko, którym sprawy sztuki są bliskie i drogie. Jednak nawet całkowitych dyletantów zdobywają szturmem humor i mordercze wyczyny aktora. Śmiejemy się wszyscy, oczywiście, choć "Scenariusz" nie jest komedią, a raczej tragifarsą, która w czasach panującej nam dziś niemiłosiernie komercjalizacji nabiera groźnej wymowy.

Mówiąc o wielkości sztuki, Peszek wspina się na drabiną, a następnie dosłownie wplata między jej szczeble, głową w dół, na różne sposoby. Mówiąc o "twarzy artysty", tak torturuje swoją twarz minami, że niemal przestaje ona być twarzą, a przypomina raczej zmięty łachman. Zapala ogień w blaszanym naczyniu, a potem zalewa go wodą - to samograj wielu tzw. działań artystycznych, chwyt wielokrotnie nadużywany. Polewanie, wylewanie wody, eleganckie ewolucje mokrą szmatą, przypominające ruchy meadora, finalizują się w prozaicznym i banalnym myciu podłogi. Mówiąc o tworzeniu sztuki, zagniata ciasto, zerkając, jak w przepis kulinarny, w tekst swego traktatu. Perkusyjne dźwięki wydobywa uderzeniami dłoni, wybija obcasami. Wreszcie mówi różnymi głosami - to dialog na temat sztuki z pijanym kumplem, który odlewając się na ulicy, komentuje jednocześnie urodę przechodzącego babska. Trudno posunąć się niżej... Wiolonczela w rękach tego maestra nie wydaje ani jednego dźwięku.

Odchodzi jak przyszedł. Stojąc na wprost publiczności ze swym tekstem-wykładem w ręku mówi: do widzenia państwu. Gaśnie światło, a publiczność nie ma wątpliwości, ze miała przed sobą wielkiego artystę, kochanka Muz. Parodia przerodziła się na jej oczach w prawdziwe dzieło sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji