Artykuły

"Coś w rodzaju miłości"

ANDRZEJ LAM, krytyk literacki

Dwa gorące wątki przewinęły się przez ekran telewizyjny. Pierwszym była kwestia obrażania uczuć religijnych podjęta przez poznańskich katolików w związku z emisją "Big-Zbig-Show". W imieniu zespołu tłumaczyła się Magda Umer, ale coś trzeba jeszcze dopowiedzieć - to mianowicie, że samo kryterium obrażania jest zawodne jako norma prawna. Bez dążenia do wolności głoszenia poglądów urażających czyjeś przekonania, nawet powszechne (i zwłaszcza takie), nie byłoby kultury europejskiej: ani Sokratesa, ani Kopernika, ani Goethego, a święci jakże często osiągali doskonałość wbrew reakcjom otoczenia. Natomiast sądy inkwizycyjne na ogół przegrywały z historią.

Wątkiem drugim była dekomunizacja. Jeśli nie chce się przyjąć argumentacji ks. Tischnera, że dla sędziego liczą się również intencje, ani Andrzeja Micewskiego, że jakiś sekretarz mógł zdziałać coś dobrego dla Polski, a ktoś bez legitymacji mógł jej szkodzić, to pozostaje już tylko radykalizm wielkiego pokutnika Jacka Trznadla. Zwolennicy nowej Norymbergi powinni jednak pamiętać o własnej przeszłości: przecież taki sąd pozbawiłby prawa do autorytatywnego wypowiadania się na ten temat kogoś, kto nazwał PPR i GL "najlepszą częścią narodu", a resztę - "faszystowskim podziemiem", bo ten ktoś też dawał sankcję procesom wytaczanym patriotom. Nie znaczy to, że pokuta się nie liczy, ale nie każdemu wszystko wypada mówić.

JERZY SOPOĆKO, reżyser Teatru Zagłębia w Sosnowcu:

Dwuczęściowy serial teatralny według utworów Arthura Millera dostarczył sporo zróżnicowanych wrażeń. Pierwsza część - "Coś w rodzaju miłości" trwała półtorej godziny, lecz nic w tym czasie nie wydarzyło się. Drugą część "Elegię dla pewnej pani" pokazano po kilku dniach. Była bardzo krótka i z powoduu pretensjonalnej realizacji nie wiadomo było, o co chodzi. Całość rozegrana została w sennym rytmie. Może w ten sposób reżyser usiłował nadać dialogom psychologiczną głębię. Osiągnął statyczność i retoryczne zadęcie. Nie były to jednak godziny stracone i nawet przez chwilę nie miałem ochoty wyłączyć telewizora. Dziękuję za to p. Marianowi Kociniakowi, którego gra jest dowodem, że w złym przedstawieniu, wybitny aktor-wirtuoz nie musi paść ofiarą nieudolności reżyserskiej i nie najlepszych partnerek. Podziwiamy nie to, co gra, ale jak gra. Dlatego będzie można oglądać z satysfakcją te jednoaktówki jeszcze wielokrotnie. Rzadko zauważa się prącej tłumacza, może dlatego, że przekłady bywają byle jakie. Tym razem trud p. Małgorzaty Semil zasługuje na wszelkie możliwe pochwały.

Bardzo dobry był program publicystyczno-historyczny Andrzeja M. Drążewskiego "Traktat o uzdrawianiu'', o polityku działającym w okresie międzywojennym - Władysławie Grabskim, który przełamał katastrofę finansową w latach dwudziestych. Znany aktor Tadeusz Borowski doskonale interpretował polityczne i ekonomiczne teksty. Dzięki niemu wydarzenia sprzed sześćdziesięciu lat stały się nadzwyczaj aktualne. Jest to sztuka nie lada. Kryzys polityczny, który zatacza dziś coraz większe kręgi, spowodował, że większość wypowiedzi Grabskiego trudno było odróżnić od jakże rzadkich obecnie głosów rozsądku. Władysław Grabski powoływany jest zawsze, gdy w Polsce dzieje się źle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji