Artykuły

Małe trzęsienie ziemi

Od momentu objęcia kierownictwa ogólnopolskiej telewizji publicznej, z początkiem tego roku, przez Wiesława Walendziaka - spodziewano się w każdej chwili na Woronicza małego trzęsienia ziemi. Nie stanowiło to dla nikogo zresztą żadnej tajemnicy, gdyż nowy szef TVP od razu zapowiedział zmiany kadrowe, w drodze konkursu, na kierowniczych stanowiskach I i II Programu, Telewizyjnej Agencji Informacyjnej oraz TV Polonia. Wyczekiwanie na godzinę "zero" trwało nieco ponad półtora miesiąca i wreszcie dowiedzieliśmy się, że na Woronicza władza zostaje przekazana telewizyjnej młodzieży, rówieśnikom Walendziaka.

Szef TVP oświadczył, że wygrali najlepsi, fachowcy gwarantujący sukces. I to jego święte prawo szefa, bowiem on z tymi ludźmi będzie współpracował. Mnie jednak bardziej interesuje, jak daleko zmiany kadrowe pójdą w dół. Podejrzewam bowiem, że w telewizji, podobnie jak w naszym życiu politycznym, kolejne ekipy rządzące deklarując w sprawach personalnych preferowanie kryterium fachowości, w praktyce i tak otaczają się "swoimi", zaufanymi ludźmi.

Zaskoczyła mnie natomiast wypowiedź nowego szefa TAI - Jacka Bochenka, który zastanawia się, czy nie zmienić czasu nadawania głównych "Wiadomości", gdyż dla niektórych godz. 19.30 "to symbol tamtych czasów". Przypomina mi to dowcip o szeregowcu, któremu wszystko o czym by się nie rozmawiało zawsze niezmiennie kojarzyło się z pewną częścią damskiego ciała.

Myślę jednak, że niezależnie od zmian kadrowych, telewidza obchodzi przede wszystkim to co się dzieje na szklanym ekranie. A tu jak na razie rewolucji nie ma. Zresztą trochę na nią może i za wcześnie, a i sam Walendziak nie sygnalizuje zbyt dużych zmian w tzw. "ramówce" I i II Programu TVP.

Tymczasem z ciekawością włączyłem telewizor w minioną niedzielę, by obejrzeć program pt. "Spięcia", w którym oko w oko stanęli dwaj adwersarze: przewodniczący Sejmowej Komisji Przekształceń Własnościowych - Bogdan Pęk i b. minister przekształceń własnościowych - Janusz Lewandowski. Sam dobór rozmówców już wskazywał w jakim kierunku pójdzie między nimi dyskusja i wymiana poglądów.

Z właściwym sobie temperamentem poseł Pęk mówił o nieprawidłowościach i skandalach towarzyszących prywatyzacji, za co winą obarczał głównie b. ministra. Z kolei J. Lewandowski, otrzaskany w tego rodzaju bojach, zarzucał swemu przeciwnikowi niewiedzę i brak zrozumienia idei prywatyzacji, choć zgodził się z nim, że nie wszystko należy prywatyzować.

Temperatura programu była gorąca, ostra wymiana zdań sugerowała, że z tą prywatyzacją w polskim wydaniu coś jednak jest nie tak, a poseł Pęk zarzekał się, że nie spocznie dopóki nie ujawni winnych nieprawidłowości w procesach prywatyzacyjnych.

Mnie jednak zabrakło jednego, a mianowicie rzeczowego podsumowania, może przez niezależnego eksperta, skutków jakie przyniosły dotychczasowe przekształcenia własnościowe. B. minister stwierdził np. z pewną satysfakcją, że ponad 4 tys. firm jest już w kraju po prywatyzacji. Jako telewidz nie dowiedziałem się jednak ilu ludzi w wyniku tego procesu pozbawionych zostało zatrudnienia i ile pieniędzy odprowadziły sprywatyzowane przedsiębiorstwa fiskusowi w postaci podatków. I jak się to ma w relacjach z zakładami państwowymi, ściskanymi kleszczami "popiwku".

Natomiast prawdziwą ucztą duchową był dla mnie poniedziałkowy Teatr Telewizji prezentujący spektakl wg znanej powieści Ericha M. Remarque'a. Zaczytywałem się tą książką jeszcze w szkole średniej, a kiedy po latach zajrzałem do niej jeszcze raz - zapachniała mi trochę naftaliną. Nigdy bym więc nie przypuszczał, że z tej prozy Remarque'a można zrobić tak znakomite przedstawienie, przekazujące tyle prawdy o odwiecznych namiętnościach i dramatach, znajdujących przy tym żywe odniesienia do obecnej rzeczywistości.

Oczywista w tym zasługa reżysera spektaklu - Krzysztofa Zaleskiego oraz dwojga wspaniałych aktorów: Marii Pakulnis i Piotra Fronczewskiego, koncertowo wręcz grających główne role. Ze szczególną przyjemnością patrzyłem na Fronczewskiego, który po dłuższej nieobecności przebojem wrócił na szklany ekran.

Nie można też choćby nie wspomnieć o drugoplanowej roli Mariana Kociniaka, grającego rosyjskiego emigranta. Ale jak!

Na zakończenie choćby jednym zdaniem warto odnotować film o zwycięstwie prawdziwej miłości. Miłości rodziców do dziecka chorego na autyzm, którzy wbrew opiniom lekarzy, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, nadludzkim wysiłkiem i wiarą w to co robią doprowadzili do całkowitego wyleczenia swego chłopca.

Tę wzruszającą opowieść pokazał reż. G. Jordan w filmie amerykańskim pt. "Cud miłości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji