Artykuły

"Halka" monumentalna

JEDENASTA premiera moniuszkowskiej "Halki" na warszawskiej scenie operowej, licząc od pierwszego jej wystawienia w styczniu 1858 roku, a czwarta w powojennym 30-leciu. A więc - można by powiedzieć - nic szczególnego: po prostu jeszcze jedna inscenizacja narodowej opery polskiej, która powinna się przecież znajdować w stałym repertuarze reprezentacyjnej stołecznej sceny.

Otóż właśnie nie. Nie było to bowiem "jeszcze jedno" wznowienie znanego wszystkim dzieła, ale prawdziwe wydarzenie artystyczne i to niemałej miary; jeżeli zaś można to powiedzieć właśnie o wystawieniu opery takiej, jak "Halka", rzecz nabiera jeszcze większej wagi i tym większa staje się zasługa realizatorów.

Maria Fołtyn i Andrzej Majewski stworzyli spektakl wyjątkowej urody imponujący przepychem i rozmachem, przewyższającym bodajże wszystko, co się dotąd na scenie Teatru Wielkiego oglądało (może z wyjątkiem "Borysa Godunowa"). Już kiedy na samym początku opery majestatyczny polonezowy korowód we wspaniale barwistych strojach rozwija się tak szeroko, że nie wystarczają mu ramy nawet tej ogromnej sceny, widz pojmuje od razu, że będzie to widowisko o prawdziwie monumentalnym charakterze. Spektakl to przy tym bardzo polski, wyraźnie nawiązujący do najlepszych tradycji romantycznej epoki, a zarazem nowoczesny i pełen zaskakujących a ciekawych pomysłów; tyle, że nie są to pomysły przeinaczające treść i charakter opery (jak się niestety dość często zdarza), ale wynikające z wnikliwego odczytania partytury oraz treści libretta.

Ot, choćby od razu, w pierwszym akcie widzimy, jak spotkanie Janusza z Halką śledzi z oddali Dziemba, zaufany Stolnika, a więc po trosze opiekun Zofii, narzeczonej młodego szlachcica - i cała ta scena od razu nabiera głębszej dramatycznej wymowy. Podobnie na początku drugiego aktu, zanim pojawi się Halka, by rozpocząć swoją wielką arię, widać Janusza wypatrującego jej z zamkniętych murów i dopiero po chwili Zofia wprowadza go w głąb ogrodu. W czwartym znowu akcie Jontek śpiewa swoją słynną arię "Szumią jodły", zwracając się bezpośrednio do Halki obecnej na scenie - i cała rzecz nabiera nowych, a ciekawych barw (choć mnie akurat ten ostatni pomysł wydaje się raczej dyskusyjny.

Sporo jest momentów, kiedy oglądamy już nie tradycyjno-sztampową "operę", ale dramatyczny teatr z prawdziwego zdarzenia, jak choćby kapitalnie rozwiązana, pełna napięcia scena Jontka z Januszem; dużo też drobnych i pełnych uroku realiów, wywiedzionych ze staropolskiej obyczajowości, a podkreślających narodowy charakter przedstawienia.

Z tą świetną a odważną koncepcją reżyserską Marii Fołtyn współgra wspaniała zaiste oprawa scenograficzna Andrzeja Majewskiego. Niezwykle piękne są dekoracje, także całkowicie odmienne od tradycyjnych ujęć, piękne również kostiumy.

Antoni Wicherek bardzo dobrze prowadził moniuszkowską operę przy dyrygenckim pulpicie. Wśród solistów premierowej obsady prym wiódł Bogdan Paprocki, który w partii Jontka dał młodym śpiewakom - i zresztą wszystkim słuchaczom - prawdziwą lekcję wielkiej wokalnej sztuki i wielkiej muzycznej kultury. Znakomitą Halką była Hanna Klimowska, która stworzyła żywy i bardzo prawdziwy typ nieszczęśliwej góralskiej dziewczyny, ujmując słuchaczy swym zawsze pięknym i mocnym głosem. Bardzo dobrym, także w charakterze postaci, Januszem był Jan Czekay; Stolnikiem - Jerzy Ostapiuk. W osobie Barbary Nieman ujrzeliśmy Zofię nie tylko pięknie śpiewającą, ale i wyglądającą uroczo, jak tego treść opery wymaga. Dobrym odtwórcą roli Dziemby był Edward Pawlak.

Dodajmy jeszcze bardzo dobrze śpiewające chóry i efektowne tańce (zwłaszcza góralski) układu Witolda Grucy, a będziemy mieli obraz spektaklu rzeczywiście godnego reprezentacyjnej sceny Teatru Wielkiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji